źródło |
Tytuł: Miasto kości
Oryginał: City of Bones
Typ: Ekranizacja książki
Gatunek: Fantasy
Premiera: 21 sierpnia 2013
Wiem, że recenzji tego
filmu na blogach jest mnóstwo, ale dziś, korzystając z okazji, chciałabym
wyrazić swoje własne odczucia na temat ekranizacji pierwszej części "Darów Anioła". Może być ona
zgoła odmienna od reszty, więc zapraszam do dyskusji w komentarzach. Wszystkie
swoje... zarzuty, wyrzuty i tak dalej, postaram się logicznie uargumentować,
żeby komuś nie przyszło do głowy, że jestem hejterką. Zapraszam.
Fabuła
Film opowiada o
nastoletniej Clary Fray, która pewnego dnia odkrywa, że należy do niezwykłej
kasty Nocnych Łowców, półaniołów, którzy od wieków toczą zaciekłą walkę z
hordami demonów w obronie naszego świata. Gdy w tajemniczych okolicznościach
znika matka dziewczyny, Clary przyłącza się do Nocnych Łowców i wkracza do
alternatywnego podziemnego świata, zamieszkiwanego przez wampiry, wilkołaki czy
czarownice. Obdarzona wyjątkowym darem dziewczyna będzie musiała stanąć do
walki nie tylko o życie matki, ale i o bezpieczeństwo ludzkiej rasy, która żyje
nieświadoma ogromnego niebezpieczeństwa...
źródło |
Opowieść o tym, jak w
kilku krokach zepsuć film
Na ekranizację "Miasta kości" tysiące
nastolatek na całym świecie czekało z zapartym tchem. Po oglądnięciu filmu
wypływały same pozytywne recenzje, o genialnych efektach specjalnych, grze
aktorskiej, blablabla. Ja osobiście, nie jestem fanką ekranizacji książek.
Według mnie, niszczą one, czasami naprawdę interesujące książki (z paroma wyjątkami, jak Harry Potter czy
Władcy Pierścienia). Film, bądź co bądź postanowiłam oglądnąć, aby się
przekonać czy rzeczywiście twórcy sprostali zadaniu. Jaka była moja reakcja po
skończeniu seansu? Miałam ochotę jechać do USA i roztrzaskać głowę reżysera o
puchową poduszkę. Autentycznie.
Ale od początku: film
od pierwszej minuty nie zaciekawił mnie, ba! Nie potrafiłam skupić się na
treści. Wydarzenia przedstawione były bardzo chaotycznie, i gdybym nie
wiedziała, że jest to ekranizacja książki, pomyślałabym, że to całkiem
niezależna produkcja. Gdy w końcu sytuacje zaczęły się pokrywać z fabułą
powieści, którą całkiem lubię, wszystko po kolei zaczęło się sypać. Ilość
logicznych błędów była zatrważająca. Klan Nocnych Łowców kojarzył mi się z
jakąś słabą rockową kapelą, albo grupą emo-dzieci, które nie wiedzą co ze swoim
życiem zrobić. Jak na ludzi, którzy całe swoje życie spędzili na trenowaniu,
ich głupota i naiwność wydawała mi się po prostu śmieszna i kiczowata.
Nie było odpowiedniego
klimatu, a pentagramy i inne tego typu "mistyczne" oznaczenia, nie
zdołały uratować produkcji. Bardziej kojarzyły mi się z jakimś
goth-stowarzyszeniem, aniżeli z klanem wojowników. Wielka szkoda, że za
produkcję nie wzięli się np. twórcy tak genialnego i wielbionego przeze mnie Supernatural, gdzie groza i nutka
tajemniczości jest wręcz namacalna.
źródło |
Gdzie księżniczka
spotyka swojego księcia...
Przejdźmy do kolejnego
punktu mojej recenzji, a mianowicie: obsady aktorskiej. To właściwie tylko ze
względu na nią postanowiłam poświęcić te cenne dwie godziny na seans.
Spodziewałam się - naprawdę spodziewałam się, że Lily Collins i Jamie Campbell
podołają zadaniu. Niestety. Gra aktorska była po prostu słaba. Inaczej się tego
nie da określić. Postać Jace'a straciła charyzmę książkową i urok osobisty, a
tak zwane "śmieszne odzywki" powodowały u mnie tylko niesmak i
niezadowolenie. Clary w filmie prezentowała się nad wyraz słabo, jak na kogoś
kto posiada super moce i ma uratować świat przed złem. Wątek romantyczny: ona
spotyka jego, wpada mu w ramiona, całują się w deszczu był dla mnie obłędnie
śmieszny i pełen schematów. Postacie wypadły powierzchownie, prostacko,
banalnie i... pusto. Jedynie Robert Sheehan - mój ulubieniec zresztą, w roli
Simona i Godfrey Gao, jako Magnus prezentowali się jako tako. Nieźle wypadł też
Kevin Zegers, kolejny lubiany przeze mnie aktor, choć wtrącenie wątku
homoseksualnego, o ile w książce mi nie przeszkadzało, tu zdecydowanie
denerwowało. Było po prostu sztuczne. Rozpaczam po Jonathanie Rhysie Meyersie,
który grał Valentina, bo chociaż zrobił to dobrze, to sama postać złego, złego
tatusia, była wręcz obrazą dla czarnych charakterów, typu Voldemort i Lord
Vader. Tak swoją drogą: Luke, Leia - Clary, Jace - czy tylko ja tu widzę marną
podróbę?
źródło |
Błędy, błędy i jeszcze
raz błędy
Już pomijając fakt, że
Nocni Łowcy mają mentalność rozhisteryzowanej nastolatki, to sama postać
Hodge'a w roli wielkiego mędrca wydawała mi się nie na miejscu. Wydawać by się
mogło, że jest kolejnym Dumbledorem czy Gandalfem, a tu okazuje się, że tak po
prostu, naiwnie daje sobą pogrywać wielkiemu, złemu i tak dalej, i tak
dalej.
Coś co autentycznie
spowodowało szok? Muzyka Bacha przy wywoływaniu demonów. Poważnie?
Poważnie?
Niezgodności z
książką, pomijania istotnych szczegółów, dodawania od siebie jakiś kosmicznych
sytuacji już nie skomentuję, ponieważ nie mam siły. Wzorowanie wilkołaków na
gang motocyklistów i sytuacje z zamrożonymi demonami, których można było zabić
skoro były nieruchome, również pominę. Nie mam ochoty się denerwować. Dla fanów
produkcji może zatem powiem co mi się podobało: efekty specjalne były całkiem
niezłe. I tyle w tym temacie.
źródło |
Happy end i wracamy do
domu
Zakończenie filmu było
tragiczne, tra-gi-czne i nie zdołało uratować całości, mimo że liczyłam, iż tak
się stanie. I wiecie co? Nawet bym się cieszyła, gdyby twórcy zrezygnowali z
kolejnych części i przestali niszczyć mi psychikę przez takie twory.
Cóż mogę dodać na
podsumowanie? Film idealnie nadaje się na półkę z ekranizacją Zmierzchu. Myślę,
że był on produkowany pod rozchichotane, zakochane w Jacie nastolatki, bez
obrazy oczywiście. Mnie, zawiódł na wszystkich możliwych płaszczyznach.
Rozgoryczenie roku, przynajmniej jeśli chodzi o filmy.
Dziękuję za
uwagę,
pozdrawiam.
Sherry
Nigdy za darami nie przepadałam.
OdpowiedzUsuńJa, swego czasu lubiłam ksiązkową historię, ale... powiedzmy po paru latach zrozumiałam kilka rzeczy :)
UsuńPozdrawiam,
Sherry