środa, 30 lipca 2014

"Szamanka od umarlaków" - Martyna Raduchowska

źródło
Szamanka od umarlaków
Autorka: Martyna Raduchowska
Wydawnictwo: Fabryka słów
Data wydania: 3.06.2013
Liczba stron: 402

Ci, którzy już od jakiegoś czasu odwiedzają mojego bloga, pewnie wiedzą, że niezbyt lubię polskich autorów i naprawdę rzadko sięgam po ich książki, ponieważ w przeszłości dane mi było zaznać nieprzyjemnych rozczarowań. Dziś jednak, pragnę zaprezentować wam powieść autorki, która jest naszą rodaczką i której twór - o dziwo, spodobała mi się. Co było tego powodem?

Ida Brzezińśka jest medium, które najchętniej rzuciłoby swój "dar" w trzy diabły i wiodło "normalne" życie, pozbawione magii. Nie ma jednak tak łatwo, zwłaszcza jeśli twój ojciec to mag, matka - czarownica, babcia - jasnowidzka i ciotka - medium. Ida dostrzega szansę ucieczki od paranormalnych spraw, w przeprowadzce do Wrocławia i studiach. A jednak na miejscu okazuje się, że uciekanie od magii, tylko ją do niej przybliżyło i koniec końców, trzeba pogodzić się z faktem, że Pech to wyjątkowe bydle, które Idze łatwo nie odpuści. Zwłaszcza gdy na horyzoncie pojawia się krewna Tekla... która jest nad wyraz irytująca, apodyktyczna i zrzędliwa... A na dodatek twierdzi, że Ida musi się u niej wyszkolić na dobre medium. Bo innego wyjścia nie ma.

"Postawmy sprawę jasno. 
Ida nie ma Pecha. 
To Pech ma Idę."

Główna bohaterka to nad wyraz sympatyczna persona, którą nie dało się nie polubić. Jest silna, wygadana, uparta i waleczna. Jej niechęć do magii tylko ubarwia opowieść Martyny Raduchowskiej, która pełna jest nagłych zwrotów i dynamizmu. Do kreacji postaci naprawdę nie można się przyczepić. Bohaterowie byli normalni, bardzo rzeczywiści i to sprawiało, że czytelnik łatwo mógł sobie ich wyobrazić, a także utożsamić się z tym specyficznym tokiem rozumowania autorki. Widać, że pani Martyna miała wszystko bardzo dobrze rozplanowane, gdyż pojawianie się każdego nowego imienia na kartkach powieści, miało uzasadnioną przyczynę i skutek. Żadna postać nie była przypadkowo napotkaną osobą, a każda relacja poszczególnych bohaterów z Idą, przypominała oddzielną historię.

Narracja trzecioosobowa sprawia, że czytelnik jest w stanie obserwować wydarzenia i sytuacje, o których Ida nie ma najmniejszego pojęcia (do czasu). Zgrabne pióro autorki, łatwo i płynnie łączy kolejne wątki, a akcja płynie nieprzerwanym strumieniem, więc czytelnik nie ma szans zaznać nudy. Świat duchów, medium, zjaw, demonów i innych istot nadprzyrodzonych, bardzo wyraźnie przeplata się z losami bohaterki, a uczestnicząc wraz z Idą w kolejnych przygodach i wydarzeniach, czytelnik sam przeżywa wszystko co się dzieje na kartkach powieści. I w dodatku ten specyficzny, ironiczny, okraszony dowcipem język autorki! Widać, że w pisaniu, czuje się jak ryba w wodzie, bo historia z jej ręki wychodzi tak zabawnie, tak naturalnie, jakby Martyna Raduchowska nie pracowała nad książką, a po prostu dobrze się bawiła, a czytelnik - dobrze bawił się razem z nią. Nie zliczę momentów, w których przygody Idy z nadnaturalnym światem, przyprawiały mnie o wybuchy śmiechu, bo było ich naprawdę mnóstwo.

To co, nie podobało mi się w książce Martyny Raduchowskiej, to pewna obserwacja, a mianowicie: jak dla mnie powieść dzieli się na trzy zasadnicze części, a każda z nich, mogłaby stanowić oddzielne książki. Po skończeniu "Szamanki od umarlaków", miałam wrażenie przesytu, jakby po prostu autorka chciała za dużo elementów pomieścić w swojej książce. I to sprawiło, że po przeczytaniu jej, byłam zmęczona wątkami, zmęczona akcją, zmęczona niebezpieczeństwem, a nawet doskonałym humorem. I choć naprawdę bardzo pragnę przeczytać kontynuację książki, to w pewnym stopniu, czuję się zawiedziona, że nie wszystkie uczucia po pierwszym tomie były jak dla mnie pozytywne. I w tym miejscu mogłabym się także przyczepić do braku wątku miłosnego, aczkolwiek tej nieobecności praktycznie nie było czuć, aż do końca, natomiast ostatnie rozdziały powieści, zwiastują coś... naprawdę ciekawego w kontynuacji, dlatego nie sądzę, żeby ktoś poczuł się rozczarowany.

„Czy jeszcze do ciebie nie dotarło, że wpadłaś jak śliwka w gnój?” 

Pani Martyna Raduchowska w swojej książce, rzucała głównej bohaterce mnóstwo kłód pod nogi, a obserwowanie kolejnych prób radzenia sobie Idy z nowymi problemami, było nie lada rozrywką, do której z tego miejsca, serdecznie zachęcam. Jest niewiele polskich pisarzy, których mogę polecić, a jednak autorkę "Szamanki od umarlaków" muszę, bo innej opcji nie widzę. Na tego, kto zdecyduje się poznać tą lekturę, czeka mroczny świat duchów, masa dowcipnych dialogów i zabawnych sytuacji, akcja, której końców nie widać, a także rewelacyjny sposób, na przeżycie doskonałej przygody w świecie paranormal. Zdecydowanie jest to pozycja godna uwagi i warta polecenia.

8/10
Pozdrawiam,
Sherry


sobota, 26 lipca 2014

"Dziennik Bridget Jones" - Helen Fielding

źródło
Dziennik Bridget Jones
Autorka: Helen Fielding
Oryginał: Bridget Jones's diary
Data wydania: 2000 r.
Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 238

„Nie będę wpadać w depresję z powodu braku faceta - mam osiągnąć równowagę wewnętrzną oraz pewność siebie i czuć się osobą pełnowartościową i kompletną bez faceta, bo to najlepszy sposób, żeby faceta znaleźć.”

źródło
Tej pani nie trzeba nikomu przedstawiać - Bridget Jones, czyli trzydziestoletnia, samotna kobieta, której przygody, z książki, czy też filmu, zna zdecydowanie duża liczba osób. Zaczyna się Nowy Rok, czyli pora napisać listę postanowień i zacząć w końcu wcielać plany w życie. Także Bridget Jones pragnie zmian, bo czuje się naprawdę źle z myślą, że jest singielką i nie przeżywa super miłości, na miarę "Wichrowych Wzgórz". Wydaje jej się, że wszystko się ułoży gdy tylko rzuci palenie, zrzuci parę kilo i osiągnie tak zwaną: wewnętrzną równowagę. Pierwsze zalążki zmian, czekają na nią, kiedy wraca do pracy po sylwestrze, a jej szef - przystojny Daniel Cleaver zaczyna z nią flirtować. Jest to o tyle istotne, że kobieta była w nim zakochana już od jakiegoś czasu i czuje się naprawdę wyróżniona, widząc że w końcu mężczyzna ją zauważył. Jednak życie jest przewrotne, więc w drodze co celu, czeka na Bridget mnóstwo wzlotów i upadków, podczas których, w kryzysowych momentach, Bridget będzie musiała się starać, by nie utracić wiary w siebie i swoje postanowienia.

„Mężczyźni są egoistycznymi niewolnikami swoich popędów.”

źródło
Powieść pani Helen Fielding niczym antydepresant, zawiera w sobie wszystko to co potrzebne, by poprawić człowiekowi humor. Przede wszystkim, jest to świetna komedia przedstawiająca ponure życie singielki, która jest wobec siebie bardzo samokrytyczna, a żale i frustracje, przelewa własnie do swojego dziennika. Kreacja głównej bohaterki to mistrzostwo. Bridget jest bowiem do bólu zwyczajna. Mierzy się z problemami rodzinnymi, finansowymi, a w dodatku przeraża ją widmo samotnej starości. Tu trzeba zauważyć, że panna Jones, ma bardzo silny charakter, wspaniałe poczucie humoru, i nie daje się tłamsić. Swoich myśli, w dzienniku nie cenzuruje, więc oprócz wglądu w jej życie, mamy wgląd w jej głowę i możemy spróbować zrozumieć jej rok rozumowania. Prócz Bridget, w tle pojawi się istny orszak postaci, niemniej ciekawych od głównej bohaterki. Można tu przytoczyć choćby jej przyjaciół - feministki Sharon, Jude tkwiącej w toksycznym związku i homoseksualisty Toma. Następna jest matka Bridget, której bunt wobec nudnej, monotonnej teraźniejszości, staje się kłopotem nie tylko jej, ale przede wszystkich - najbliższych osób. Ale nawet mając własne plany i oczekiwania wobec życia, rodzina nie przestaje szukać dla Bridget męża, a według jej rodziców i ich przyjaciół, świetnym kandydatem na to stanowisko będzie dobrze ułożony adwokat - Mark Darcy, który niestety w oczach naszej bohaterki wypada bardzo sztywno i blado. Zwłaszcza przy przystojny, seksownym, pewnym siebie Danielu.

„Nasza kultura przywiązuje zbyt dużą wagę do wyglądu, wieku i pozycji społecznej, kiedy najważniejsza jest miłość.”

źródło
"Dziennik Bridget Jones" ma w sobie wszystko co trzeba. Genialny humor, mnóstwo zabawnych sytuacji, wspaniałą narratorkę, wątek miłosny i stale pędzącą akcję, pchającą czytelnika od jednego kłopotu Bridget, do drugiego. Dzięki energicznej, wręcz żywiołowej, przesympatycznej pannie Jones i dialogom, czytelnik parska śmiechem, średnio co parę wpisów, jeśli nie częściej. Książka bardzo różni się od niemniej sławnej ekranizacji, aczkolwiek nie jest wcale gorsza. Wręcz przeciwnie. Mamy tu mnóstwo nowych wątków, komentarze Bridget i różne rozwiązania wątków. Styl autorki jest lekki, wyraźny, przyjemny, co sprawia, że przez powieść brnie się w tempie ekspresowym. Przede wszystkim jednak, należy tu zwrócić uwagę na fakt, że dzięki przepięknemu i bardzo umiejętnemu przeniesieniu normalnego życia na papier, pani Helen Fielding, stworzyła coś wyjątkowego z - z pozoru niewinnego pomysłu. Mnie - lektura przypadła do gustu i natychmiastowo poprawiła nastrój, dlatego oczywiście "Dziennik Bridget Jones" niezmiernie polecam.

7/10
Pozdrawiam,
Sherry


czwartek, 24 lipca 2014

Film: 21 Jump Street

źródło
Data premiery: 13 lipca 2012
Gatunek: Komedia kryminalna
Czas trwania: 1 godz. 49 min.

Powrót do liceum...

Czasami tak mam, że po prostu nachodzi mnie ochota oglądnięcia czegoś potencjalnie głupiego. W tym przypadku dobrze sprawdzają się właśnie komedie kryminalne, które bywają tak głupie, że aż śmieszne. Ostatnim razem, kiedy postanowiłam włączyć sobie coś na odmóżdżenie, traf padł na "21 Jump Street", czyli remake serialu z Johnnym Deppem o tym samym tytule. Fabuła filmowej wersji z roku 2012, której kontynuacja czyli "22 Jump Street" miała premierę w tym roku, kręci się wokół dwóch policjantów - Schmidta oraz Jenko, którzy są tak beznadziejni w swojej robocie, że ich zwierzchnicy postanawiają dać im do rozpracowania dziwną sprawę narkotykową. Aby dojść do źródeł, Schmidt i Jenko, będą musieli wrócić do... szkoły średniej. 

wtorek, 22 lipca 2014

Obsydian - Jennifer L. Armentrout

źródło
Obsydian
Autorka: Jennifer L. Armentrout
Oryginał: Obsidian
Seria: Lux #1
Wydawnictwo: Filia
Data wydania: 11.06.2014
Liczba stron: 444

Witaj Daemon. Arogancki ideale...

źródło
Były już wampiry, wilkołaki, elfy, zmiennokształtni i inne cuda natury. Pani Jennifer L. Armentrout, w swojej serii Lux, postanowiła zająć się jednak, czymś zgoła innym. Katy wraz z mamą przeprowadza się do małego miasteczka w Wirginii Zachodniej. Początkowo trudno jest jej się przyzwyczaić do wszechogarniającej nudy, dziwacznego akcentu mieszkańców i niepewnego łącza internetowego. Dla niej - jako blogowej recenzentki książkowej, to naprawdę wielka katastrofa. Nie mniejsza od faktu, że już wkrótce będzie musiała iść do szkoły, w której nikogo nie zna. A do tego wszystkiego dochodzą jeszcze intrygujący sąsiedzi... Entuzjastyczna, promienna, wesoła Dee, która z niewiadomych przyczyn chce się zaprzyjaźnić z Katy, a także jej tajemniczy, seksowny, arogancki brat - Daemon, który wyraźnie daje do zrozumienia, że nie przepada za nową sąsiadką, a jej znajomość z Dee traktuje jako coś absolutnie odrażającego, co nigdy nie powinno mieć miejsca. Na dłuższą metę nie da się jednak siebie nawzajem unikać, zwłaszcza jeśli się mieszka tuż obok... A wkrótce mogą wyjść na jaw sekrety tak niespodziewane i dziwne, jakby żywcem wzięte z książek paranormalnych, które Katy tak uwielbia czytać... 

niedziela, 20 lipca 2014

19 razy Katherine - John Green


An Abundance of Katherines
Wydawnictwo: Bukowy Las
Data premiery: 4 czerwca 2014
Liczba stron: 303

„Doszedł do wniosku, że może opowieści nie tylko powodują, że mamy dla siebie nawzajem znaczenie - może też stanowią jedyną drogę do wiecznego znaczenia.” 

 źródło
Greena przedstawiać nie trzeba. Amerykański autor dorobił się kilku powieści, w tym czterech, które zostały wydane w Polsce. Szybko stał się jednym z najbardziej popularnych autorów, literatury młodzieżowej. W swojej książce pod tytułem: "19 razy Katherine" po raz kolejny, historią nastolatków, próbuje rzucić światło na parę istotnych wartości. Colin Singleton jest nietypowym młodzieńcem, z typowymi problemami. Uważa się za "cudowne dziecko", jednak martwi go fakt, iż niczego jeszcze w życiu nie osiągnął i strach, że nigdy z niczego nie zasłynie. Do tego wszystkiego trzeba doliczyć jeszcze fakt, iż niedawno został rzucony przez kolejną, bo dziewiętnastą już Katherine. Bo o ile niektórzy gustują na przykład w blondynkach, lub w dziewczynach, które mają niebieskie oczy, to on może być tylko i wyłącznie z Katherinami. Wraz z przyjacielem - Hassanem, cynicznym, leniwym wielbicielem reality show "Sędzia Judy", udaje się w podróż, podczas której Colin będzie próbował zakończyć pracę nad Teorematem o miłości, który ma przepowiadać przyszłość każdego związku. Myślicie, że to nie do zrealizowania? Zostawcie to więc Colinowi, cudownemu dziecku, które chce znaczyć dla świata więcej niż przeciętny człowiek.

„Brakujących fragmentów nie da się wpasować w swoje wnętrze, gdy się je już raz straci.”

źródło
"19 razy Katherine" było moim drugim spotkaniem z twórczością pana Greena. "Gwiazd naszych wina", które przeczytałam kilka miesięcy wcześniej, co prawda nie zrobiło na mnie tak wielkiego wrażenia jak na pozostałych czytelnikach, ale podobał mi się styl autora, więc postanowiłam sięgnąć po jego kolejne twory. Tak się złożyło, że w moje ręce wpadła właśnie historia o Colinie Singletonie. Do powieści nie nastawiałam się z jakimiś większymi wymaganiami, zwłaszcza że po sieci krążyły już negatywne opinie o tej pozycji. Liczyłam co najwyżej na inteligentną opowieść nakrapianą dobrym humorem i znośnym wątkiem romantycznym. Co otrzymałam? Książkę, która okazała się jednym z największych rozczarowań mojego czytelniczego życia. Książkę, którą obdarzyłam nienawiścią za rozgoryczenie, jakie mi sprawiła. Książkę, po której wiem, że Green nie zostanie moim ulubionym autorem, bo nigdy mu już nie wybaczę tego jak mnie zepsuł powieścią "19 razy Katherine". I co ważniejsze - był to twór do tego stopnia, dla mnie męczący, że stał się powodem swego rodzaju niechęci i pewnego załamania, po którym nie byłam w stanie nawet patrzeć na swoje pozostałe książki.

„Wydaje mi się, że to, ile sam znaczysz, zależy os spraw, które coś znaczą dla ciebie. Masz taką wartość, jak to, co jest dla ciebie ważne.”

źródło
Nie wiem, naprawdę nie wiem, czy to moja wina, że powieść do mnie nie trafiła i pozostawiła aż tak negatywne wrażenie, czy też wina książki. I niestety jeśli liczyliście na pozytywną opinię - zawiedziecie się. Przede wszystkim, doszłam do wniosku, że nie znoszę książek, które nie potrafią mnie wciągnąć i zyskać mojej pełnej uwagi i skupienia. W "19 razy Katherine" nie dzieje się praktycznie nic, aż do końca powieści. Colin i Hassan wybierają się w "wielką podróż", która kończy się kilkaset kilometrów dalej, po czym osiedlają się w małym miasteczku i poznają Lindsey, szybko zyskującą miano "ich przyjaciółki". Colin zaczyna pracę nad Teorematem o miłości, a Green ofiarowuje czytelnikowi mnóstwo wykresów, matematycznych stwierdzeń i sformułowań, które dla mnie były kompletnie bez sensu. I znów - nie wiem czy to moja niechęć do matematyki i po prostu niewiedza na ten temat spowodowała, że wszystkie tego typu elementy były dla mnie niezrozumiałe i wręcz nużące, czy też fakt, iż Green przesadził w tych kwestiach.

„Książki to notoryczni Porzucani: gdy je odkładasz, mogą na ciebie czekać wiecznie, a gdy poświęcisz im uwagę, zawsze odwzajemniają twoją miłość”

źródło
Co jeszcze oprócz wykresów, paraboli, anagramów i matematyki, można zobaczyć w recenzowanej przeze mnie dzisiaj książce? Colina - głównego bohatera, który jest równie irytujący, co sam jego Teoremat. Przede wszystkim, męczył mnie zawodzeniem o tym, jaki jest okrutnie nieszczęśliwy w związku z tym, że kolejna Katherine z nim zerwała, ale też denerwowały mnie jego tyrady o tym, że chciałby coś znaczyć dla świata. W gruncie rzeczy, gdyby nie postać zabawnego Hassana i całkiem ciekawej, naturalnej Lindsey, pomyślałabym, że kreacja bohaterów wypadła po prostu słabo. Colin był egocentrycznym mózgowcem i choć nie nazwałabym go największym minusem książki, to zdecydowanie nie potrafił zyskać mojej sympatii. Nie podobał mi się brak jakiejkolwiek akcji. Przez nieobecność dynamizmu i pewnego rodzaju płynności, pomiędzy wydarzeniami, książka była dla mnie po prostu męczarnią. Usychałam i więdłam wraz z kolejnymi rozdziałami, by na końcu być tak pusta od emocji, iż naprawdę - jedynym wyjściem było znienawidzenie tej książki. Styl autora, który uwielbiałam w "Gwiazd naszych wina" i tu był obecny, ale nie podobał mi się już aż tak jak kiedyś. Właściwie to po skończeniu książki, miałam ochotę porzucić swoje plany o kupnie brakujących powieści Greena i zacząć unikać jego tworów. Gdyby cokolwiek działo się w tej historii! Gdyby czymkolwiek Green wzbudził moje zainteresowanie! Niestety, opowieść była beznadziejna, pozbawiona głębi i fantastycznego stylu, a momenty, w których kąciki moich ust wygięły się ku górze, byłabym w stanie policzyć na palcach jednej ręki.

„Ludzie powinni się przejmować. To dobrze, gdy inni coś dla nas znaczą, że za nimi tęsknimy, gdy ich zabraknie.

źródło
Czytanie "19 razy Katherine" było okropnym doświadczeniem, którego mam nadzieję, już nigdy w takim stopniu nie zaznam. Jedyne co mogłoby się spodobać w tej książce to fakt, że rzeczywiście coś tam prześwietlało przez przygody bohaterów. Green po raz kolejny uraczył nas sporą dawką przyjaźni, odrobiną miłości i nastoletnimi bohaterami mierzącymi się z odrzuceniem, dorastaniem i walką o swoje własne miejsce w świecie. Skłamałabym pisząc, że nie dostrzegam potencjału i morału historii o Colinie Singletonie, niestety - nie potrafię go docenić. Koniec końców, choćbym chciała, nie mogę dać książce Greena pozytywnej oceny i naprawdę nie jestem w stanie się zmusić, by ją wam polecić. Być może powieść spodoba się zatwardziałym fanom tego pana, być może spodoba się również TOBIE - nie jestem w stanie tego określić. Wiem tylko, że ja chcę o "19 razy Katherine" jak najszybciej zapomnieć i naprawdę żałuję, że spotkałam na swojej czytelniczej drodze tą powieść.

3/10
Pozdrawiam,
Sherry

„Morał z tej historii jest taki, że nie pamiętamy co się stało. To, co pamiętamy, staje się tym, co się wydarzyło.” 


Inne książki Johna Greena zrecenzowane na Feniksie:
Gwiazd naszych wina | W śnieżną noc | Papierowe miasta


piątek, 18 lipca 2014

"Piękna katastrofa" - Jamie McGuire

źródło
Piękna katastrofa
Autorka: Jamie McGuire
Oryginał: Beautiful Disaster
Cykl wydawniczy: Beautiful #1
Wydawnictwo: Albatros
Data wydania: 2 lipca 2014
Liczba stron: 464

źródło
Grzeczna dziewczyna + niegrzeczny chłopak. Ile już jest książek z tym schematem? Jamie McGuire jednak, choć może trudno będzie wam w to uwierzyć, w pewnym stopniu, w historii Abby i Travisa w "Pięknej katastrofie", posunęła się do rozwiązań na tyle oryginalnych i pomysłowych, że jej książka zdobyła uznanie wśród czytelników i do dziś cieszy się wielką popularnością i sympatią. Ja osobiście, czekałam na tą książkę z wypiekami na twarzy. Kocham gatunek New Adult, każdy tytuł jest dla mnie nową przygodą, a jako romantyczka wiem - że prawdopodobnie nigdy mi się ów książki nie znudzą. Po skończeniu "Pięknej katastrofy", trudno mi jednak było nie porównać jej do mojej najukochańszej "Idealnej chemii". Bo choć obydwie powieści różnią się od siebie i stylem i wieloma innymi elementami, to jednak łączy je także wiele podobieństw. I w tym porównaniu, muszę rzec z przykrością, "Idealna chemia" wypada znacznie lepiej... Ale skupmy się na "Pięknej katastrofie".

źródło
Abby poznaje Travisa. Travis poznaje Abby. Ona jest ułożona, śliczna, spokojna, grzeczna. To typ pilnej uczennicy, posiadającej w swojej szafie, niezliczoną ilość kaszmirowych sweterków. Travis z kolei jest jej doskonałym przeciwieństwem. Student ze skłonnością spania z niemal każdą dziewczyną jaką spotka, nie liczący się z uczuciami, uczestniczący w walkach, generalnie - pakujący się w kłopoty. Zaintrygowany koleżanką, wytatuowany chłopak czy tego chce czy nie, ulega jej dziwnej fascynacji. To, że jego wygląd (bo oczywiście musi być superprzystojny) nie robi na niej wrażenia, a flirt spotyka się z murem obronnym dziewczyny, bardzo mu się podoba i wkrótce okazuje się, że tak odmienne charaktery potrzebują się wzajemnie. Kiedy przyjaźń i fascynacja się kończą, zmieniając w zakochanie? Jak poznać granice pożądania, tak trudno mylonego z uczuciem? Czy w obliczu zauroczenia Abby będzie potrafiła przełamać swoje opory i dopuścić do siebie Travisa? Jak chłopak, któremu do tej pory na niczym i nikim nie zależało, zachowa się w przypadku gdy spotka... bratnią duszę?

źródło
"Piękna katastrofa" podobała mi się. Więcej - zauroczyła mnie. Niestety nie umknęło mojej uwadze, że posiadała liczne mankamenty, o których chciałabym wam napisać właśnie teraz, zanim całkowicie o nich zapomnę i uraczę was jedynie pochwałami na część książki pani Jamie McGuire. Co rzuciło mi się w oczy już po parunastu pierwszych kartkach? To z jaką pobłażliwością, autorka potraktowała początek znajomości Abby i Travisa. Wystarczyło jakieś... dziesięć stron? A oni już byli najlepszymi przyjaciółmi, z głupimi wyjaśnieniami tegoż faktu. Wkurzyło mnie to tym bardziej, że liczyłam na rozkwitającą powolnie znajomość, podszytą fascynacją i pożądaniem, a tymczasem otrzymałam kilka wymian zdań, zarzekanie od obojga, iż do siebie kompletnie nie pasują, postanowienie, że będą się przyjaźnić i natychmiastową przyjaźń. I to nie taką typu: "chodź, wezmę cię do kina, bo widzę, że masz kiepski humor", tylko "zmieniasz mnie na lepsze, wszyscy to widzą, nie mogę bez ciebie żyć". Opisów przez jakiś czas nie było w ogóle widać, a początek przypominał mi bardziej opowiadanie blogowe, aniżeli książkę po korekcie. Nie było powolnego poznawania siebie, tego czego ja najbardziej lubię czyli wzajemnych umizgów, podrywania, zdobywania, oswajania się ze sobą. Do teraz jestem wściekła na autorkę, że mnie rozczarowała na tej płaszczyźnie. Nie jestem pewna, czy będę w stanie jej to kiedykolwiek wybaczyć.

źródło
Następni do skrytykowania przeze mnie w kolejce są główni bohaterowie. Abby początkowo bardzo mi się podobała. Właściwie gdyby nie jej niektóre irracjonalne, sprzeczne i naiwne zachowania, byłaby jedną z niewielu głównych bohaterek, które polubiłam. Niestety koniec "Pięknej katastrofy" pozbawił mnie złudzeń. Wytłumaczcie mi jak to jest, że dziewczyna gniewa się na chłopaka, ma logiczne powody, by go nie znosić i nie godzić się na traktowanie, jakby była zabawką, a w następnej chwili wystarczy, że on ją pocałuje i już wskakują do łóżka, po czym: "nie było żadnej sprawy". Nie rozumiem jak można z jednej strony upierać się, że: "nie może być z nim, bo zawiódł jej zaufanie", a chwilę później już wyznawać mu miłość bez opamiętania. Chciałabym tu przytoczyć przykład, ale nikt nie lubi spoilerów, więc się powstrzymam i przejdę do Travisa. Po pierwszym rozdziale myślałam, że go kocham i oto znalazłam kolejnego bohatera męskiego, którego dopiszę do listy "poślubiłabym, gdyby nie był fikcyjny" - niestety. Moje zdanie na jego temat zmieniało się w raz z treścią lektury, a nie jak w innych New Adult - z emocjami bohaterki. Początkowo Travis jawił mi się jako słodki, niebezpieczny łobuz z pazurkiem, ale z czasem stało się jasne, że jest zaborczym, impulsywnym, wręcz niezrównoważonym kretynem, który traktuje domniemaną przyjaciółkę, którą podobno kocha, jak rzecz. A nawet nie jak rzecz - jak swoją ulubioną zabaweczkę, na której co rusz wyżywa się, psuje jej życie, byle tylko sam był szczęśliwy. Prawdopodobnie jako jedyna, darzę go taką niechęcią, bo wiem, że większość czytelniczek go wielbi, za jego "troskliwość", ale nie znoszę traktowania dziewczyny jak dziecko. I nie mogę mu wybaczyć jednej z jego decyzji, którą wybaczyła mu Abby. Z takim nieliczeniem się z uczuciem "ukochanej" nie spotkałam się w żadnej innej New Adult. Cóż za egoista!

źródło
Zdaję sobie sprawę, że jak na razie przedstawiłam tą książkę z niezbyt przychylnej strony, pozwólcie więc, że teraz napiszę wam, czemu mimo wymienionych wyżej mankamentów uwielbiam tą powieść i polecam ją serdecznie. Ponieważ - ni mniej, ni więcej - Jamie McGuire mnie zauroczyła. Jej książka była tak cudowna, romantyczna, piękna i bajkowa, że naprawdę po skończeniu trudno mi było powstrzymać się od jęku zawodu. Przez fakt, z jaką łatwością, z jaką szybkością i przyjemnością brnie się przez "Piękną katastrofę", moje wcześniejsze zażalenia, wydają się nie mieć żadnego sensu. Musicie mi wierzyć, że jestem zakochana w tej książce i nie wiem czy to tylko dlatego, że kocham New Adult i jestem beznadziejną romantyczką, czy też historia pani Jamie jest tak dobra. O ile przez pierwszy rozdział przebrnęłam z dystansem, to później nie byłam już w stanie oderwać się od lektury. Mijały godziny, a ja nie licząc godzin, ignorując świat zewnętrzny, całą swoją uwagę skupiłam na przygodach Abby i Travisa. Było tak słodko, a jednocześnie gorzko, pięknie i boleśnie... Podziwiałam tę uroczą parkę kiedy walczyli z kolejnymi zakrętami na ich wspólnej ścieżce życia. Jeśli myślicie, że była ona usłana różami - mylicie się.

źródło
Styl pani McGuire był więcej niż przyjemny - był rewelacyjny, mimo początkowych zgrzytów. Jej historia wbiła się w mój umysł i szybko się z niego nie ulotni, to mogę wam obiecać. Poza tym kreacja bohaterów zasługuje na uwagę. Najlepsza przyjaciółka Abby - America została moją ulubienicą i to nie tylko dlatego, że jej charakter i waleczność mi się spodobały. Ze wszystkich książek, w których bohaterki miały swoje przyjaciółki, Abby zazdroszczę najbardziej. America była taka lojalna, troskliwa i cudowna, że trudno było nie zamarzyć od tak oddanej duszyczki. Nie tylko sprowadzała Abby na dobrą drogę, ale nie wahała się wylać jej na głowę, kubła zimnej wody, jeśli tego wymagała sytuacja. Piękna wewnętrznie persona. Poza tym, podobała mi się przeszłość Abby, to w jaki sposób zaważyła na przyszłość bohaterów, a także - choć nie sądziłam, że tak się stanie - motyw walk na ringu, w których brał udział Travis. To wszystko dodawało tylko pikanterii, związkowi Abby i Travisa, który przeżywał różne fazy, a zakończenie, choć przewidywalne, spotkało się z moim uśmiechem. I nie mogę nie wspomnieć o prześwietnych braciach Travisa, w których zakochałam się od pierwszego spotkania. Choćby dla nich, trzeba tą powieść przeczytać.

Koniec końców, "Piękną katastrofę" serdecznie polecam. Wiem na pewno, że spodoba się ona osobom lubującym w New Adult, czy zdeklarowanym romantyczkom, które cenią sobie siłę uczuć i walczenia z przeciwnościami losu o piękną, choć podszytą problemami miłość. I mimo, że Travis nie wzbudził mojej sympatii, mimo, że było kilka paradoksalnych scen, o podłożu naiwnych i dziwnych decyzji Abby... Mimo, że autorka zignorowała to co ja najbardziej kocham, czyli po prostu - podrywanie i walczenie o swoją uwagę... To jednak oczarowała mnie i sprawiła, że "Piękną katastrofę" uważam za coś wspaniałego. Zdecydowanie książka, którą mogę szczerze, bez wyrzutów sumienia polecić. Mam nadzieję, że dacie jej szansę, bo na to zasługuje.

8/10
Pozdrawiam,
Sherry



_______________
Tak w ogóle, wspomniałam, że "Idealna chemia" w moim porównaniu z "Piękną katastrofą" wypadła lepiej i to prawda, więęęc... stąd moja propozycja, by zaznajomić się z tworem pani Elkeles w pierwszej kolejności. :) Jestem ciekawa waszych wyników tego porównania, więc dajcie znać, gdy już zaznajomicie się z obydwoma powieściami. Nie twierdzę, że wasze odczucia będą takie jak moje, może w ogóle któraś z tych książek nie przypadnie wam do gustu, ale... ciekawość - rozumiecie. :)


środa, 16 lipca 2014

Sekret Julii - Tahereh Mafi

źródło
Sekret Julii
Autorka: Tahereh Mafi
Oryginał: Unravel me
Trylogia: Dotyk Julii #2
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive
Data wydania: 17 lipca 2013

źródło
Uwaga! Ci którzy nie czytali "Dotyku Julii", proszeni są o pominięcie pierwszego akapitu recenzji, w związku ze małymi spoilerami odnośnie pierwszego tomu trylogii.

Julia wraz z ukochanym Adamem i przyjaciółmi ląduje w Punkcie Omega, gdzie okazuje się, że siedemnastolatka nie jest jedyną osobą, która ma nadzwyczajny dar. W azylu, jaki znaleźli u Castle'a - przywódcy Omeg, dziewczyna będzie próbowała okiełznać swoje zdolności, a praca nad nimi pozwoli jej odkryć nowe oblicza umiejętności, z którymi miała styczność całe życie, a dopiero po siedemnastu latach, może je w pełni zrozumieć. Sielanka i ucieczka od Komitetu Odnowy i Warnera nie trwa jednak długo. Wkrótce okazuje się, że za niezwykłą odpornością Adama na dar Julii kryje się coś więcej. Nad kochankami zaczyna ciążyć fatum niespełnionej miłości i niebezpiecznych sekretów, a kiedy te zaczynają odkrywać światło dzienne, nic nie jest już proste. Za to wszystko jest możliwe. Zwłaszcza, że na horyzoncie pojawiają się pierwsze zapowiedzi wojny... A Warner jest zmobilizowany by odnaleźć Julię i nie cofnie się przed niczym, by doprowadzić do ich wzajemnego spotkania... 

„Nadzieja. Jest jak kropla miodu, jak pole kwitnących tulipanów na wiosnę. Jak orzeźwiający deszcz, wyszeptana obietnica, bezchmurne niebo, idealny znak przestankowy na końcu zdania. Jedyne, co mnie trzyma przy życiu.”

źródło
Po skończeniu tego tomu umieram. Umieram w oczekiwaniu na kolejny tom. Umieram odliczając godziny od ponownego spotkania z piórem Tahereh Mafi i... Warnerem... "Sekret Julii" był bowiem niezwykle udaną kontynuacją! Stylem znacznie różnił się od jedynki, ponieważ tam wszystko toczyło się powiedzmy w jednym miejscu i dotyczyło raczej ucieczki Julii i chęci walczenia o wolność, natomiast tutaj, w kontynuacji mamy możliwość zaobserwowania z nieco lepszej perspektywy, świata zewnętrznego, a także poznania mnóstwa nowych charakterów. Oczywiście Kenji'ego nie trzeba przedstawiać, myślę, że w jedynce zrobił na tyle dobre wrażenie swoim poczuciem humoru, że nikt o nim nie zapomniał, ale jeśli - nic się nie przejmujcie, chłopak nie traci rezonu, wręcz przeciwnie, mamy okazję go poznać, a jego niesamowicie czarujący styl bycia sprawia, że wpisuje się na listę wielkich plusów "Sekretu Julii". Nieco przykro mi było z powodu zaniedbania pobocznych postaci, bo autorka postanowiła potraktować je naprawdę powierzchownie, a skupić się tylko i wyłącznie na kilkorgu "wybranych"

„Tak trudno jest być dobrym dla świata, który przez całe życie darzył nas wyłącznie nienawiścią. Tak trudno jest widzieć dobro w świecie, który zawsze budził w nas strach.” 

źródło
Główni bohaterowie przeszli przemianę. Julia, w pierwszej części bardzo zagubiona i naiwna i w kontynuacji nie zachwyca pewnością siebie, aczkolwiek widać, że stara się pracować nad sobą i nad radzeniem sobie z przeszłością, co jest naprawdę niesamowite. Obserwowanie zmian, do których doprowadza w swoim wnętrzu, rozkwit jej psychiki i niejakiej dojrzałości, było miłą odmianą, i o ile do połowy książki, Julka była marną wersją siebie, to później obserwowałam jej poczynania z wielką ulgą, bo wreszcie dziewczyna była gotowa podejmować decyzje. Adam z kolei zmienił się w negatywny sposób. Z mężnego, interesującego żołnierza, którym były zauroczone czytelniczki, stał się zaborczym, impulsywnym, narwanym, strasznie jęczącym i użalającym się nad sobą idiotą. Wątek miłosny pomiędzy nim, a Julką był momentami tak męczący, że bolało mnie każde jej rozważanie na temat swojego lubego. Z czasem przyłapałam się na tym, że samo jego imię wzbudza we mnie taką odrazę, o jaką w życiu bym się nie podejrzewała. 

„- Prawda - mówi - to tylko brutalne przypomnienie, dlaczego wolę żyć w kłamstwie.” 

źródło
Jedynie Warner się nie zmienił - co jest plusem, uwierzcie, aczkolwiek autorka w końcu dała możliwość czytelnikowi, głębszego poznania tej postaci, a także poznania motywów, którymi się kierował w życiu. Jego obsesja na punkcie Julii, mogąca dziwić i mieć wręcz niepokojące podłoże, tak mnie cieszyła i radowała, że po skończeniu książki, przez długi czas nie umiałam skupić się na niczym innym, jak właśnie na tej dziwnej więzi pomiędzy tymi postaciami. Poza tym, udało mi się zaobserwować coś bardzo ciekawego. O ile wątek miłosny Adam&Julka był męczący, irytujący, a sama Julia przy swoim wybranku była po prostu słaba i podatna na wszystkie krzywdy, to przy Warnerze stawała się silna, pewna siebie, naturalna. Nie musiała nikogo oszukiwać, ani siebie - ani jego, bo obydwoje mieli ze sobą dużo wspólnego, co sprawiło, że więź pomiędzy nimi - choć na razie trudna do zdefiniowana, zdecydowanie nabrała sensu i ostrości. Zakochałam się w przedstawieniu tej dwójki. Razem. Moja miłość do Warnera, która początek miała przy tomie pierwszym, teraz nabrała tak nowego i potężnego wyrazu... Dlatego umieram. Umieram i tęsknię. Czuję tak pożerającą i niszczącą potrzebę przeczytania finału trylogii, że aż mnie serce boli. 

„Chcę wiedzieć, jak cię przekonać, żebyś stworzyła uśmiech tylko dla mnie.”

Mocną stroną tej książki był też motyw wojny. O ile do połowy książki mieliśmy do czynienia raczej z rozmyślaniami Julii (niektórymi ciekawymi, innymi mniej), to później akcja nabrała tempa i w końcu mogliśmy cieszyć się dynamizmem. Zakończenie nastąpiło stanowczo zbyt szybko i przeprawiło mnie o palpitacje serca. Gdyby nie okropny, męczący wątek miłosny, użalanie się nad sobą Julii i denerwujący Adam, ocena byłaby dużo wyższa, natomiast jak na razie książkę mogę szczerze polecić, bo ja osobiście ją kocham, mimo wszystkich mankamentów, a spotkania z "Darem Julii" wyczekuję z pożerającą mnie ciekawością. 

8/10
Pozdrawiam,
Sherry


Dotyk Julii | Sekret Julii | Dar Julii | (Julia. Trzy tajemnice)


I uwaga! Cytat, po którym się rozpływam ilekroć go czytam. Rany.
Jedno wielkie "awwww", co tu dużo mówić. 

„- Uwielbiam, kiedy wymawiasz moje imię - mówi. - Nawet nie wiem dlaczego.
- Warner to nie jest twoje imię - zauważam. - Masz na imię Aaron. 
Jego uśmiech się rozszerza, jest taki szeroki.
- Boże, uwielbiam to.
- Swoje imię.
- Tylko wtedy, kiedy ty je wymawiasz.
- Aaron? Czy Warner?
Jego oczy się zamykają. Opiera głowę o ścianę.”


poniedziałek, 14 lipca 2014

Dotyk Julii - Tahereh Mafi

źródło
Dotyk Julii
Autorka: Tahereh Mafi
Oryginał: Shatter me
Trylogia: Dotyk Julii #1
Wydawnictwo: Otwarte/Moondrive
Data wydania: 25 czerwca 2012

źródło
Książkę "Dotyk Julii" czytałam dwukrotnie. Pierwszy raz, dwa lata temu, jakiś tydzień po premierze, drugi z kolei - przed paroma godzinami. I jest to o tyle istotna i ciekawa informacja, że po obydwu spotkaniach z tą pozycją, miałam nieco inne zdanie o niej samej i historii, którą przedstawia Tahereh Mafi w swojej trylogii. Skupia się ona na siedemnastoletniej Julii - porzuconej, niekochanej, odizolowanej od społeczeństwa. Uwięzionej w szpitalu dla obłąkanych, z parszywą przeszłością, zniszczonym poczuciem własnej wartości. Na dziewczynie, obdarzonej niespotykaną umiejętnością, którą sama właścicielka, nie waha się nazywać "przekleństwem". Jej dotyk jest śmiercionośny. Przynosi ból. Julia jest spragniona kontaktu z innym człowiekiem. Spragniona ramion i ciepła ludzkiego ciała. Jej los zmienia się gdy syn jednego z przywódców zniszczonej Ameryki, decyduje się wykorzystać moce Julii na swoją korzyść. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze chłopak z przeszłości dziewczyny, który może okazać się jej jedynym ratunkiem i wybawieniem od samotności. Czy Julia da szansę swojemu szczęściu? Czy kłody rzucane przez życie, pod jej nogi, okażą się przeszkodami do pokonania? Jak siedemnastolatka, dotąd uważana za przeklętą i z ł ą, zmieni się pod wpływem uczucia?

„Spędzałam życie wsunięta między kartki książek. Z braku bliskości z ludźmi budowałam więzi z papierowymi postaciami. Przeżyłam miłość i stratę z powieści historycznych, doświadczyłam dojrzewania przez analogię. Mój świat jest utkaną ze słów pajęczyną, splatającą kończyny, kości i ścięgna, myśli i obrazy. Jestem istotą złożoną z liter, postacią stworzoną przez zdania, wytworem wyobraźni, fikcją.”

źródło
Jak wspomniałam na początku - dwa spotkania z tą książką sprawiły, że rozmyślałam o powieści w różnych kontekstach. Parę lat temu, kiedy motyw śmiercionośnego dotyku i samej dystopii nie był tak popularny jak obecnie, książka wzbudziła we mnie olbrzymi zachwyt. Wątkiem miłosnym zostałam po prostu zauroczona, a Adam - nieustraszony żołnierz wydawał mi się naprawdę uroczy. Inna sprawa, że mojego serca nie zdobył, ponieważ oddałam je czarnemu charakterowi - Warnerowi. Ale do tego zaraz wrócimy. W każdym razie, moje drugie spotkanie z "Dotykiem Julii", które skończyło się dosłownie przed paroma godzinami, o ile nie minutami, pozwoliło mi spojrzeć na tą pozycję z innej perspektywy. Bo o ile za pierwszym razem zwracałam uwagę na uczucia bohaterki i rosnący wątek miłosny, a także motyw samej mocy - przynoszącej ból i cierpienie, to teraz skupiłam się na psychologii dziewczyny uwięzionej i odizolowanej od społeczeństwa przez dwieście pięćdziesiąt cztery dni. Jej myśli i sposób postrzegania świata, a także zagubienie, które zazwyczaj jest przeze mnie tępione, bo nie znoszę słabych bohaterek, tutaj wzbudziły we mnie zachwyt. 

„- Jesteś moim ptakiem - mówię. - Jesteś moim ptakiem i pomożesz mi odlecieć.”

źródło
Jak na współczesne czasy, fabuła może się wydawać naprawdę banalna i płytka, ale naprawdę, musicie mi wierzyć na słowo, że taka nie jest. Gdzieś pomiędzy kolejnymi schematycznymi zdarzeniami, Tahereh Mafi udało się wpleść w swoją powieść tyle pomysłu i uroku, że trudno było się w niej nie zatracić. Ponowne sięgnięcie po tej tytuł i zwrócenie uwagi na elementy, które kiedyś mi uciekały, zmusiły mnie do wysnucia wniosku, że czasem dobrze jest powracać do starych tytułów, przeżywać je na nowo i interpretować w inny sposób niż wcześniej. Styl autorki jest naprawdę interesujący i pomysłowy. Przedstawienie myśli bohaterki i jej zniszczonej psychiki, a także jej oswajania się z zalążkiem wolności i swobody, wypadło naprawdę autentycznie, a wszystkie opisy wewnętrznych rozterek Julii nie męczyły, wręcz przeciwnie - niosły ze sobą same piękne, poruszające sentencje i refleksje. Wątek miłosny tym razem nieco mnie męczył i Adam w żaden sposób nie wydawał mi się tak zachwycający jak parę lat temu, był zbyt wyidealizowany, zbyt perfekcyjny i impulsywny, ale pociechą był fakt, że mój ulubieniec nie stracił uroku, wręcz przeciwnie - w niektórych momentach wydawał mi się jedną z jaśniejszych stron tej książki. 

„Śmierć wydaje się upragnionym wyzwoleniem od tych ziemskich rozkoszy, których dane mi było poznać.”

źródło
Nie wiem czemu, ale jestem taką czytelniczką, która zazwyczaj lokuje swoje uczucia u tych złych, czarnych charakterów. Słodcy, przesadnie idealni chłopacy nie wzbudzają mojej sympatii bo wydają się strasznie sztuczni i fałszywi, natomiast aroganccy, okrutni, bezwzględni bohaterowie mają w sobie pierwiastek ludzkości i to mi się niezmiernie podoba. Bo wiem, że za maską okrutników, czają się dobre serca, nieco zmaltretowane przez los, ale zdolne do ogromnych uczuć. Warner był właśnie taką postacią. Na tyle głęboką i ciekawą, że chciałoby się go poznać jeszcze bardziej, na tyle osnutą tajemnicą i trudną do rozgryzienia, że czytelnik wciąż zastanawiał się nad motywami, którymi się on kieruje. Co tu dużo mówić - mój ulubieniec trylogii! Wygadany, elegancki, wyrachowany, bez litości potraktowany przez los. Te wszystkie czynniki składają się na jak najbardziej pozytywną opinię i szczere: POLECAM - ode mnie. Nie jest to ambitna książka, ale ma w sobie coś takiego... że po prostu nie da się jej pozostawić bez uczucia. 

8/10
Pozdrawiam,
„- Idź spać.
- Idź do diabła.
Zgrzyta zębami. Idzie do drzwi.
- Jestem już w połowie drogi.” 


A wiecie jaka piosenka/teledysk kojarzy mi się z tą książką? Oczywiście, że nie.
Kto by śmiał zgadywać. ;) W każdym razie, jak zobaczyłam to video po raz pierwszy...
Moją pierwszą myślą był "Dotyk Julii".  I patrzcie, nawet tytuł się zgadza. :)


czwartek, 10 lipca 2014

Jakim jestem czytelnikiem?


Cześć!

Wiem, wczoraj miała być recenzja. Ale problem polega na tym, że jestem w opłakanym stanie. Przeżywam kryzys humoru, zalążek depresji, jak zwał tak zwał. Nie umiem się na niczym skupić, książek nie tykam i jestem po prostu... zgaszona. Nie mam pojęcia ile to coś będzie się mnie jeszcze trzymać (i jaki jest powód, że w ogóle złapało mnie to przygnębienie, skoro nic złego się nie stało), ale dopóki złapał mnie ten dół, nie będę w stanie napisać niczego sensownego. Ach, i przepraszam, że nie komentuję u was notek. Po prostu na nic nie mam siły. Ale skrzętnie notuję sobie każdy nowy post, który dodajecie i gdy odzyskam formę, nadrobię zaległości, przysięgam. Czuję jakbym wszystkich zawiodła i siebie najbardziej. Ale nie będę już was zamęczać.

Kiedyś, Patka nominowała Blask do zabawy: "Jakim jesteś czytelnikiem?" i przygotowałam nawet odpowiedzi do notki, no ale decyzja o założeniu Feniksa, uniemożliwiła mi wzięcie udziału w akcji. Teraz jednak, kiedy nie umiem niczego normalnego napisać, chciałabym dołączyć do zabawy. Choć wiem, że jako tako nie powinnam, skoro odeszłam z nominowanego Blasku. Niestety nie mam na razie pomysłu na inną notkę. Więc. Enjoy!

 Zabawa polega na wypisaniu kilku "czytelniczych" faktów o sobie. 

1. Uwielbiam książki, wszelkiego rodzaju, ale najchętniej wkraczam w świat szeroko pojętej fantastyki (fantasy, urban-fantasy, s-f, dystopie itd.), książek typu Young Adult i New Adult, a także powieści historycznych. Niemniej, nie pogardzę również jakąś sensowną biografią. Szczególnie jeśli skupia się ona na postaciach z kręgu, kochanej przeze mnie, piłki nożnej.
2. Książki czytam od najmłodszego dzieciństwa, ponieważ wychowałam się wśród moli książkowych, i tutaj należy zaznaczyć, że największy wpływ na mnie i moje aktualne upodobanie, miały mama i babcia.
3. Był taki okres w moim życiu, że do biblioteki chodziłam co tydzień. Niestety natłok obowiązków i dorastanie sprawiły, że już nie mogę sobie na to pozwolić. Niemniej, staram się zawitać tam przynajmniej raz na miesiąc/dwa.
4. Kiedyś, w podstawówce, byłam uzależniona od kupowania magazynu "Scooby Doo". Później światem zawładnęła wieść o popularności "Zmierzchu" i w bodajże piątej klasie moja obsesja przeniosła się na książki.
5. Ebooki nie są wielbioną przeze mnie formą do czytania, niemniej - jestem zmuszona z nich korzystać. Natomiast jeśli chodzi o moją przygodę z audiobookami, to skończyła się jakoś za czasów gimnazjum, kiedy jechałam do wujka na ferie i zasnęłam przy monotonnym głosie kobiety, źle wymawiającej nazwy miejsc/bohaterów, która sprawiła, że po fantastycznej powieści, pozostał niesmak.
6. Mam uraz do polskich autorów, już od paru lat i nie sądzę by ta awersja kiedykolwiek miała minąć.
7. W pierwszej gimnazjum działałam w szkole jako istna biblioteka, wypożyczając koleżankom książki, bez wahania. Niestety któregoś dnia okazało się, że pewne osoby nie potrafią uszanować mojej własności i od tamtej pory, nikomu już nie pożyczam swoich skarbów. 
8. Lektury czytam od zawsze i mimo, że przez jakiś czas byłam do nich zrażona, to teraz zaczynam dostrzegać, że dzięki przymusowemu czytaniu w szkole, natrafiłam na parę świetnych książek. Między innymi: "Dzieci z Bullerbyn", "Karolcia" (oj na punkcie tych książek, jako dziecko miałam obsesję), "Mały Książę", "Szatan z siódmej klasy", "Sposób na Alcybiadesa" czy choćby "Chłopcy z Placu Broni".
9. Chyba jedyną książką, którą zaczęłam i nie skończyłam byli "Krzyżacy", gdzie utknęłam bodajże w trzecim rozdziale, po czwartym akapicie.
10. W mojej kolejce książek do przeczytania jest 113 powieści, jak na tą chwilę (nie licząc najnowszych ebooków, których jest... dzieści).
11. Od pewnego czasu, lubię czytać książki po angielsku. Co prawda zajmuje to trochę więcej czasu niż czytanie w naszym rodzimym języku, natomiast pomaga dostrzec w prawdziwej krasie, kunszt pisarza.
12. Uwielbiam książki z motywem mitologicznym w tle.
13. Jest mnóstwo autorów i tytułów książek, które mogłabym określić mianem "ulubione, ulubieni", natomiast zdecydowanie w czołówce znajduje się Colleen Hoover z "Hopeless", J.K. Rowling z "Harry'm Potter'em", Rick Riordan z "Percy'm Jackson'em" i "Olimpijskimi Herosami", James Dashner z "Więźniem Labiryntu" i Orson Scott Card z "Grą Endera".
14. Jestem uzależniona od lubimyczytac, więc jeśli ktoś chce znać więcej szczegółów o moim czytelniczym życiu, zapraszam na moje konto: Sherry.

Pozdrawiam.
I przepraszam, że na nic więcej mnie na razie nie stać.
Sherry