Jeśli tu dotarłeś, wędrowcze musisz być bardzo zagubiony, albo zaciekawiony...
Jestem Sherry.
Wcześniej recenzje pisałam na Blasku Książek.
Ale prawdopodobnie już to wiesz.
Recenzentka. Uczennica technikum. Grafik. Bibliofilka. Entuzjastka seriali i filmów. Fanka piłki nożnej i gier komputerowych.
Więcej nie ma co się rozpisywać.
Blog, na którym się znaleźliście, jest moim królestwem.
Królestwem, na granicach którego, mam zamiar dzielić się z wami nie tylko recenzjami książek, ale i filmów, seriali, a także własnymi przemyśleniami na tematy związane, lub niezwiązane ze światem literatury.
Jako, że to dopiero początek, nie dziwcie się, że panuje tu bałagan. Niedługo zabiorę się za zakładki, za recenzje, za... wszystko. Ale póki co, będziecie musieli wytrzymać w tym bałaganie.
Nie wiem jak to się potoczy.
Nie wiem dokąd zmierza ta historia.
Nie wiem czy dam sobie radę.
Ale zrobię wszystko, by szerzyć czytelnictwo i wytrwać w prowadzeniu bloga.
Paige nie
jest zwyczajnym jasnowidzem. Jej dar jest wyjątkowy, niepowtarzalny i naprawdę
niebezpieczny. Dziewiętnastolatka łamie prawo Sajonu choćby tym, że oddycha.
To, że pracuje w kryminalnym podziemiu, a jej szefem jest Jaxon Hall, z
pewnością niczego nie ułatwia. Na polecenie swojego pracodawcy, Paige korzysta
ze swojego daru i włamuje się do ludzkich umysłów. Pewnego dnia spokój się
kończy. Panna Mahoney ma pecha. Zostaje złamana i przesłana do kolonii karnej
zwanej Oksfordem, która w tajemnicy, istnieje już dwieście lat. Na miejscu
okazuje się, że są sprawy, że istnieją rzeczy i istoty, o których nie miała jak
dotąd pojęcia. Rozpoczyna się walka, a ceną wygranej jest wolność lub śmierć.
Wszystko jest lepsze od tego co mogą zgotować nieposłusznym, kierujący
Oksforsem osobnicy.
„Nadzieja to jedyna rzecz, która może jeszcze wszystkich nas ocalić.”
Autorka -
Samantha Shannon jest młodą osóbką, a "Czas Żniw" to jej debiut
literacki, a jednocześnie zapowiedź siedmiotomowego cyklu fantasy. To nie jest
tak, że w książce od początku czytelnik wie o co chodzi. Niemalże siłą zostaje
wciągnięty do świata, którego zupełnie nie zna. Do świata jasnowidzów. Przez
pierwsze rozdziały oswajamy się z nową rzeczywistością, a Paige doskonale nam w
tym pomaga. Dziewczyna jest dobrym przewodnikiem po Sajonie w 2059 roku, gdzie
jasnowidze uważani są za wynaturzenie. Kiedy ląduje w Oksfordzie, wszystko jest
dla niej nowe. Zostaje protegowaną, wręcz własnością Naczelnika - tajemniczego
mężczyzny należącego do gatunku, którego istnienia Paige nie rozumie. Staje się
on jej trenerem, a równocześnie największym wrogiem. Ale żeby wygrać,
dziewiętnastoletnia jasnowidzka będzie musiała dostosować się do ponurych zasad
obowiązujących w nowym miejscu. Inaczej, szybko przekona się, że śmierć jest
najmniejszym złem, które mogą sprowadzić na nią panowie rządzący Oksfordem.
„- Nie jesteś niemową - powiedział. - Odezwij się.
- Myślałam, że nie mam prawa odzywać się bez pozwolenia.
Świat
wykreowany przez panią Shannon różni się od innych światów dystopijnych. Jest
wykończony do ostatniego szczegółu, dopracowany i naprawdę niesamowity. Po
skończeniu pierwszego tomu tej serii, mogę z całą pewnością powiedzieć, że
podziwiam autorkę całym sercem. Podziwiam za jej niezwykłą wyobraźnię, za jej
wyjątkowy pomysł, za akcję która trzyma w napięciu aż do ostatniej strony. Pani
Samantha "Czasem Żniw" zapada w pamięci czytelnika i nie daje o sobie
zapomnieć przez cały czas trwania lektury. Książka jest idealna. Na początku
mamy nawet spis jasnowidzów, a na końcu wyjaśnienia niektórych terminów, dzięki
czemu przez ponad pięćset stron brnie się, praktycznie nie czując upływu czasu.
W powieści nie brakuje zwrotów akcji, tajemnic, niebezpieczeństwa, nutki grozy.
Sam fakt, iż akcja jest umiejscowiona w kolonii karnej, gdzie jasnowidze są
niewolnikami istot zinnejrasy, każe czytelnikowi widzieć
wszystko w szarych, ponurych barwach.
„- Niech cię piekło pochłonie.
- Ja już istnieję na poziomie piekła.
- Istniej na tym, który jest jak najdalej od mojego.”
Klimat
jak i fabuła oraz reszta elementów książek, na które zwykle narzekam, składają
się w cudowną całość, zwaną "Czasem Żniw". Styl pisarki w żadnym
momencie nie daje nam powodu do narzekania na młody wiek autorki. Wręcz
powiedziałabym, że czytelnik czuje się onieśmielony niesamowitą wyobraźnią
twórcy tejże powieści. Kreacji bohaterów również nie mam niczego do zarzucenia.
Sama Paige nie jest idealna, miewa momenty naiwności, jednak przez większą
część lektury jawiła mi się jako wyjątkowo mądra, odważna i przyjemna postać.
Jeśli zaś mam się wypowiedzieć o Arcturiusie... już przy pierwszym naszym
spotkaniu zyskał moją sympatię. Czy jednak później coś się zmieniło? Czy jego
"panowanie" nad Paige i wrogie działania zniechęciły mnie do niego?
Nie. Ponieważ był postacią na tyle ciekawą i tajemniczą, że nawet nienawiść
Paige do Refaitów - nowej rasy, z którą mamy tu do czynienia, nie przysłoniła
mojej ciekawości.
„Zaufanie. Rozpoznałam to słowo. Zalany słońcem kwiat na skraju postrzegania, wabiący do innego świata.”
Czuję, że
choćbym nie wiem jak się starała, nie zdołam ubrać słowa wszystkich myśli,
które krążą mi w głowie po skończeniu pierwszego tomu tej serii. Może tak na
koniec dodam, iż czytając, zdałam sobie sprawę z podobieństwa do innej serii
fantasy, a po skończeniu książki, moje przypuszczenia się potwierdziły. Mam tu
na myśli "Gildię Magów" - Trudi Canavan. Myślę, że ci, którzy mieli
przyjemność spotkać się z trylogią tej pani oraz książką Samanthy Shannon
przyznają mi rację. Oczywiście, jako iż jest to debiutancka powieść autorki,
można się dopatrywać jakichś niedociągnięć, ale... po co? Przy tak wspaniałej
całości, czytelnik jest w stanie przymknąć oko na pewne rzeczy...
Jeśli
jeszcze nie sięgnęliście po "Czas Żniw", musicie czym prędzej
naprawić ten błąd. W tej pozycji, niemal każdy czytelnik znajdzie coś dla
siebie. Bogactwo świata, każe mi z niecierpliwością wyczekiwać na kontynuację
serii i liczę, że kolejne sześć tomów będzie tylko lepsze, a Shannon utrzyma
poziom, narzucony poprzez pierwszą część. "Czas Żniw" jest pozycją
niezwykłą, z pędzącą akcją, napięciem i tajemnicą, które przyciągają czytelnika
jak ogień ćmę. Poznając od podstaw świat 2059 roku i Sajon zapewniamy sobie
lekturę na tyle dobrą, by wyryła się w naszej pamięci i pozostawiła nas
głodnych kontynuacji...
9/10
Niezaprzeczalnie
polecam.
Pozdrawiam,
Sherry
„Umysł ślepca jest jak woda. Nijaki, szary, przeźroczysty. Wystarczy aby utrzymać przy życiu, ale nic ponadto. Ale umysł jasnowidza przypomina olej, jest w pewien sposób bogatszy. I tak jak olej i woda, te dwa umysły nie mogą się tak naprawdę ze sobą połączyć.”
Już na
samym wstępie pragnę zaznaczyć, iż jestem absolutną fanką mitologii. A już tym
bardziej, zastosowania jej w książkach. Mitologia celtycka (oraz grecka, ale to
w tym momencie nie jest ważne) jest szczególnie przeze mnie wielbiona, może
dlatego, że spędziłam naprawdę masę czasu przy poznawaniu jej. Zostałam nią
oczarowana parę lat temu, kiedy wraz z rodzicami i rodzeństwem, wybrałam się na
Święta do Irlandii. Już pomijając fakt, że zakochałam się w tym - absolutnie
cudownym kraju (i przepięknych małych miasteczkach!), zaintrygowały mnie
celtyckie symbole na pamiątkach, wierzenia dawnych ludności, a także cała masa
zabytków. Po powrocie do domu poczęłam zagłębiać się w ten temat (musicie
wiedzieć, że jeśli Sherry się czymś interesuje, to naprawdę wkręca się na
całego) i doszłam do wniosku, że jestem urzeczona Irlandzkimi wierzeniami. Już
od dawna szukałam książki, w której będę mogła znaleźć zastosowanie
dawnoceltyckich elementów i tak oto, wpadła mi w oko powieść, którą dziś
chciałabym wam przedstawić...
"Czarodziejki"
to amerykański serial. Łączy w sobie wiele gatunków, między innymi fantasy,
horror oraz komedię, czy nawet operę mydlaną! Akcja toczy się w San Fransico,
więc nikogo nie zdziwi, że krajem produkcji pozostaną Stany Zjednoczone.
Piosenką otwierającą serial jest utwór: "How Soon is Now?" śpiewany
przez Love Spit Love (co ciekawe jest to cover oryginału autorstwa grupy The
Smiths - użyty wcześniej w filmie "Szkoła Czarownic" - przypadek? Nie
sądzę). Moim skromnym zdaniem, piosenka jest po prostu cudowna! Zakochałam się
w niej niemalże od pierwszego wysłuchania.
Wiem, że recenzji tego
filmu na blogach jest mnóstwo, ale dziś, korzystając z okazji, chciałabym
wyrazić swoje własne odczucia na temat ekranizacji pierwszej części "Darów Anioła". Może być ona
zgoła odmienna od reszty, więc zapraszam do dyskusji w komentarzach. Wszystkie
swoje... zarzuty, wyrzuty i tak dalej, postaram się logicznie uargumentować,
żeby komuś nie przyszło do głowy, że jestem hejterką. Zapraszam.
Już na
samym wstępie pragnę zaznaczyć, iż naprawdęnie
cierpięhorrorów. Może
dlatego, że fakt, iż głupi film może mnie niepokoić, nieco denerwuje? Nie wiem
w czym tkwi problem, jednak zazwyczaj z tym gatunkiem po prostu nie mam do
czynienia. Znalazłszy, już jakiś czas temu, wzmiankę o "Pakcie
milczenia" zainteresowałam się nim, ale dopiero ostatnio coś mnie tchnęło
i włączyłam sobie film, mimo mojej niechęci do horrorów. Czy po obejrzeniu,
przełamałam się jakoś? Czy coś się zmieniło? Zapraszam na recenzję!
John Green, wbrew
powszechnej opinii, nie jest geniuszem. Absolutnie nie. Jest po prostu, bardzo
utalentowanym pisarzem, który potrafił wzbudzić w tysiącach czytelników potężne
uczucia, dzięki czemu jego książka zdobyła tytuł: "Najlepszej Książki Roku
2012", w wielu czasopismach i na licznych stronach. Oprócz tego, John
Green wywalczył sobie uznanie w czytelnikach rozsianych po całym świecie,
którzy mieli szczęście spotkać na swojej czytelniczej drodze, powyższą pozycję.
Sukces "Gwiazd naszych wina" echem rozbrzmiał na rynku literackim.
Prawa do wydania książki kupiło kilkudziesięciu wydawców z całego świata.
Dzięki entuzjazmowi fanów Greena, postanowiono wykupić prawa do ekranizacji i
obecnie trwają prace nad adaptacją filmową. Wszystko piękne, wszystko ładne.
Ale na czym polega fenomen powieści i fenomen samego autora, którego ktoś, łaskawie uraczył epitetem: "kultowy"?
„Moje idee to gwiazdy, których nie potrafię ułożyć w konstelacje.”
Fabuła książki skupia
się na szesnastoletniej Hazel Grace Lancaster, która trzy lata wcześniej
zachorowała na raka. Nieodłącznym elementem jej życia jest aparat z tlenem,
którego dziewczyna pieszczotliwie zwykła nazywać Philip'em. Nastolatka nie jest
jedną z tych biednych dziewczynek, które dowiedziawszy się o chorobie, snują się
od kąta w kąt, siedzą ukryte w piwnicy, czy co gorsze! Wspierają akcje
charytatywne, by po śmieci stać się pewnego rodzaju oznaką bohatera, który
toczył za życia, heroiczną walkę z rakiem. Hazel wie, że jej ludzka egzystencja
nie pozostawi po sobie najmniejszego śladu we wszechświecie, zdaje sobie
sprawę, iż umiera, ale przede wszystkim - co mnie najbardziej urzekło w tej
postaci, jest zadziwiająco silna. Walczy słowem i swoimi odważnymi poglądami z
otaczającymi ją ludźmi i jest zupełnie inna niż pozostali będący w podobnej
sytuacji co ona. W każdym razie! Dziewczyna najchętniej czyta książki bądź
ogląda "America's Next Top Model", a jej życie zachowuje rutynowy
bieg, dopóki na jednym ze spotkań grupy wsparcia, nie poznaje Augustusa
Watersa. To właśnie wtedy, jej życie, nieoczekiwanie, zmienia bieg o 180
stopni.
„Świat nie jest instytucją zajmującą się spełnianiem życzeń.”
Kim jest więc,
szanowny pan Augustus (nazywany przez rodziców po prostu - Gusem)? Chłopak ma
siedemnaście lat, jest wysoki, szczupły, muskularny. Niezły początek nie? Ale
to nie koniec! Ma mahoniowe, proste, krótkie włosy, intensywnie niebieskie oczy
i seksownie brzmiący głos. Dla Hazel wydaje się po prostu - atrakcyjny (nie
żeby sam był jakoś szczególnie skromny). W każdym razie, między dwójką
nastolatków: Hazel, a Augustusem, naradza się pewna szczególna więź. To dzięki
niej, Hazel wreszcie będzie miała możliwość odbycia upragnionej, wytęsknionej
podroży w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania: "czym są choroba i zdrowie,
co znaczy życie i śmierć, jaki ślad człowiek może pozostawić po sobie na
świecie". I mimo, iż wydawało mi się na początku, że znienawidzę wątek
miłosny, to stało się wręcz na odwrót, gdyż okazało się, że uczucie jakie
narodziło się pomiędzy bohaterami powieści, miało swoje logiczne wytłumaczenie i
podstawy do zaistnienia! Uwielbiam odważne rozwiązania, nieocenzurowane myśli,
słowa płynące prosto z serca. A to wszystko, i jeszcze więcej, miałam możliwość
przeżycia z lekturą Johna Greena.
„Tak cię pochłania bycie sobą, że nie masz nawet pojęcia, jaka jesteś nadzwyczajna”
A skoro o nim mowa...
Autor posługuje się językiem, który absolutnie mnie oszołomił. Ironiczny styl z
nutką dowcipu, szalone snucie filozoficznych myśli, a jednocześnie krytykowanie
ich i określanie jako czegoś powierzchownego i nieznaczącego... Absolutnie
wspaniałe! Zasadniczo, były to czynniki, dzięki czemu powieść wylądowała na
półce z moimi ulubionymi pozycjami. Powieści praktycznie niczego nie brakuje.
Są przyjemne dla czytelnika myśli głównej bohaterki, odpowiednia dawka heroizmu
przewleczona nitką cynizmu, miara miłosnych uniesień, śmiałych rozwiązań,
odważnych, inteligentnych wypowiedzi, przebłysków talentu Green'a. I mimo, że
chciałabym przyznać rację ludziom przypisujących książkę do kanonu
"arcydzieł" czy "geniuszy" to nie mogę tego zrobić. Pozycja
ta, nie zapominajmy, zalicza się do literatury młodzieżowej i mimo, iż w tej
chwili staram się nie umniejszać Johnowi Green'owi, to... w żaden sposób,
książka nie wbiła się do mojego umysłu. Owszem, w pewnym stopniu światopogląd
mógł wrócić na właściwe tory, jednak... czy ja wiem? Po tych wszystkich zapewnieniach,
że lektura jest wzruszająca i wyciska łzy z oczu, zawiodłam się. Niestety
obeszło się bez płaczu. Nie mówię, że nie było poruszających sytuacji, ale to
nie "Gra Endera", gdzie jednak autor potrafił zarządzać czytelnikiem
jak marionetką. Gdzie przedstawił faktycznie brutalność, kruchość i patologię
psychologiczną ludzkiego życia.
„Ślady, które ludzie pozostawiają po sobie, zbyt często są bliznami.”
Podsumowując: książka
zapada w pamięć i naprawdę niesamowicie szybko się ją czyta. Właściwie nie ma
momentu, gdzie czytelnik powiedziałby sobie: "mam dość, jestem zmęczony
czytaniem", tak jak to może się zdarzać przy innych lekturach. John Green
w moich oczach szalenie jasno rozbłysnął swoim zniewalającym stylem i liczę, że
wkrótce jego kolejne powieści wylądują na mojej półce. Nie żałuję spotkania z
Hazel i Augustusem i mimo, iż zakończenie przewidziałam, to pozostaję pod
niezwykłym czarem rzuconym na fanów przez autora. Wam wszystkim, życzę abyście
mieli okazję spotkać się z prozą Green'a i przekonać się na własnej skórze o co
chodzi z tą moją miłością do stylu tego pana.
„Czasami trafiasz na książkę, która przepełnia cię dziwną ewangeliczną gorliwością oraz niezachwianą pewnością, że roztrzaskany na kawałki świat nigdy już nie będzie stanowił całości, dopóki wszyscy żyjący ludzie jej nie przeczytają. Ale są też dzieła takie jak to, o których możesz opowiadać innym, książki tak rzadkie i wyjątkowe, i twoje, że dzielenie się nimi wydaje się niemalże zdradą.”
Science-fiction.
Gatunek, z którym coraz częściej zaczynam mieć styczność, z czego niezmiernie
się cieszę, oczywiście. Dzięki temu upodobaniu poznaję kolejne interesujące
pozycje, którymi wcześniej pewnie bym się w ogóle nie zainteresowała. Ale czym
charakteryzuje się s-f? Ukazuje wpływ nauki i techniki na życie jednostki lub
społeczeństwa. Także i w prozie Tomasza Graczykowskiego, którą miałam okazję
przeczytać dzięki uprzejmości autora, widzimy tenże motyw. Mnie osobiście akcja
"Porzuconych" skojarzyła się nieco z dystopią, co oczywiście
spowodowało, że powieść tym bardziej przypadła mi do gustu. Ale może przejdźmy
do fabuły, od której tak wiele zależy w dzisiejszych czasach...
Rys. Tomasz Jacek Graczykowski
Z całą
pewnością na tej płaszczyźnie, autor wykonał solidną robotę. Prawdę
powiedziawszy, to właśnie dzięki opisowi powieści, zdecydowałam się na jej
przeczytanie, ponieważ niezwykle mnie zafascynowała. Interesowało mnie w jaki
sposób pan Tomasz przedstawi nową wizję świata. Czy się zawiodłam?
Niekoniecznie. Jest rok 2138, większość ludzi opuściła naszą planetę, by
zaludnić tzw. "Nowy Ład". Na Ziemi bowiem, powietrze stało się
trujące i zaczęło powodować gnicie ciał i śmierć organizmów żywych. Natura
umarła, zwierzęta nie istnieją, a czysta woda jest prawdziwym darem. Wszystko
byłoby w porządku, gdyby odlatujący ludzie nie zostawili na Ziemi największych
kryminalistów, nie ryzykując, że na "Nowym Ładzie" także będą
mordować, gwałcić i generalnie naprzykrzać się ludziom. Porzuceni na zatrutej
planecie muszą toczyć własną walkę o życie, zamiast tworzyć idylliczny,
pozbawiony zbrodni świat w nowym miejscu zaludnienia. Na pewnym obszarze
umierającej planety powstaje siedem miast - jednych z większych skupisk
ocalałych mieszkańców. Trzy zrujnowane miasta i cztery miasta Korporacji różnią
się od siebie tym, że te drugie, otoczone są kopułami, które chronią
mieszkańców przed zanieczyszczeniem. Pod bezpiecznymi kopułami obywatele
Korporacji spędzają całe miesiące i lata w komorach snu, gdzie pod wpływem
narkotyku: nexsu 9, przeżywają kolejne idealne życia. Jednak rzeczywista akcja
utworu i pewnego rodzaju początek dramatu ma miejsce w jednym ze zniszczonych miast,
gdzie nas bohater - zabójca zostaje wmieszany w, z pozoru prostą sprawę, która
później może przynieść ponure konsekwencje...
Rys. Tomasz Jacek Graczykowski
Steeler
jest płatnym zabójcą, którego pewnie mieszkańcy zrujnowanych miast kojarzą nie
tylko z imienia. Skuszony niezłą sumką, podejmuje się zadania, polegającego na
zlikwidowaniu jednego z mieszkańców "śniących miast". Myślę, że nikt
nie mógł się spodziewać konsekwencji jakie przyniesie ze sobą ta szalona misja
skutkująca kolejnymi wydarzeniami, które nadają fabule ostrzejszy wymiar. W
niektórych momentach powieści czułam się niczym na lekcji chemii:
"akcja-reakcja" i tak dalej, jeśli wiecie o co mi chodzi. W każdym
razie, jeśli chodzi o moje indywidualne odczucia, to mimo, że stawiam pierwsze
kroki w gatunku s-f, zabrakło mi w książce... dynamiki, akcji i pewnej
ciągłości pomiędzy jednym wydarzeniem, a drugim. Zdawać by się mogło, że
dotyczą one zupełnie innych światów, co niekoniecznie było mi na rękę, mimo
różnych perspektyw występujących w rozdziałach. Poza tym nie byłam w stanie przywiązać
się do bohaterów, choć nie mówię, że ich nie polubiłam. Zdaje mi się, że gdyby
fabuła była rozłożona inaczej, a myśli poszczególnych postaci częściej
występowałyby na łamach powieści, można by się bardziej zżyć z wykreowanymi
przez autora zabójcami. Niemniej, muszę przyznać, że wizja świata
przedstawionego była imponująca i zrobiła na mnie niesamowite wrażenie. Jak już
wspomniałam - fabuła, zniewalająca i to nie podlega żadnym dyskusjom. Styl pana
Tomasza Graczykowskiego również przypadł mi do gustu. Pozwalał na szybkie
brnięcie w kolejne strony woluminu. Jeśli zaś chodzi o to co mi
przeszkadzało... Już od pierwszych rozdziałów dotarło do mnie, że całość nie
jest przeznaczona dla mnie - po prostu. Uważam, że płeć przeciwna o wiele
lepiej odnalazłaby się w sztywnym świecie, pełnym zasad, broni, dronów,
androidów i innych maszyn tam występujących. Same sceny walki, czy dialogi
między postaciami upewniały mnie w przekonaniu, że nie będę w stanie wystawić
oceny wyższej niż aktualnej, mimo że myślę, iż płeć przeciwna byłaby
niezmiernie zadowolona lekturą i usatysfakcjonowana zakończeniem, które mi się
wydawało pełnym niezgodności i przesyconym... czymś jeszcze. Czyżby niedosytem?
"Porzuceni"
to niesamowita pozycja, która ucieszy niejednego fana science-ficition.
Dodatkowo ubarwiona jest rysunkami autora, które stanowią rolę bonusowej
atrakcji. Bardzo się cieszę, że dane mi było zakosztować przyjemności spotkania
się z tą książką i oczywiście - nie zapominajmy, świetną fabułą oraz niezwykłym
stylem autora. Jestem strasznie ciekawa jak na lekturę zareagowałby mój brat i
jaką ocenę by wystawił - tak z męskiego punktu widzenia. Niemniej jednak, na tą
chwilę życzę autorowi kolejnych wspaniałych powieści i wielu pomysłów bo
już w powyższej pozycji widać niezwykły potencjał. Poza tym, oczywiście bardzo
serdecznie dziękuję za udostępnienie mi swego dzieła. Jestem naprawdę
zadowolona, że miałam okazję zmierzyć się z kolejną powieścią tego gatunku. Jak
na razie stawiam ocenędobrąi liczę, że jeszcze wiele powieści polskichpisarzy tak miło mnie zaskoczy.
Pewnie
niejeden z was, czytelników, marzył kiedyś by przenieść się do świata ulubionej
powieści. By spotkać się z uwielbianymi postaciami, by móc przeżyć przygodę.A co gdyby to przygoda przyszła do
was?
Viola
Wyndham wiedzie spokojne, niczym nie wyróżniające się życie, do czasu gdy jedna
z wychowujących ją ciotek - Cornelia, sławna pisarka znika w tajemniczych
okolicznościach, zostawiając jedynie niedokończony maszynopis czwartego tomu,
opowiadającego o przygodach bożyszcze nastolatek - Narcissus'ie Sparku.
Okoliczności jej zaginięcia są podejrzane. Nie ma żadnego listu, żadnej
wskazówki, żadnej oznaki nadziei, że autorka wybrała się po prostu na
wycieczkę, w poszukiwaniu inspiracji, jak insynuują pozostałe dwie ciotki
Violi. Ta jednak jest nieugięta. Czuje, w głębi duszy, że Cornelia nie
zostawiłaby jej, ot tak - dla przyjemności. Jeśli zaś to nie zbieg
okoliczności, to co właściwie się stało? Czternastolatka rozpoczyna
indywidualne śledztwo, które jednak z upływem czasu przyjmuje naprawdę szalone
formy...
Nieoczekiwanie
bowiem, w życiu spokojnej, nieśmiałej, skrytej Violi pojawia się jej idol -
sarkastyczny, cyniczny, pewny siebie, olśniewająco przystojny, siedemnastoletni
Narciussus Spark - bohater książek Cornelii Wyndham. Początkowo oczywiście,
dziewczyna nie dowierza. Jakim cudem postać z powieści przeniosła się do
rzeczywistego świata?Jejświata? Podążając tropem zaginionej
ciotki, Viola i Narcissus odkrywają na cmentarzu Highgate, tajemniczego,
mrocznego, marmurowego anioła, a na nim napis: "Czarne serce".
Czy bratanica Cornelii i ucieleśnienie marzeń każdej nastoletniej dziewczyny,
zdołają odkryć sens słów, zanim ich życie wystawione zostanie na naprawdę
wielkie niebezpieczeństwo? Jak w nowym świecie poradzi sobie Narcissus? Czy
Violi uda się poznać, co też kryje serce jej idola? I czy dwójce nastolatków i
im nieoczekiwanym sojusznikom, misja odnalezienia zaginionej pisarki, się
powiedzie? Wszystko przed wami!
Nie
ukrywam, że na książkę naprawdę długo czekałam. Praktycznie odkąd przeczytałam
opis, nie byłam w stanie zapomnieć o autorce. Zapytacie dlaczego? Jedno słowo -
fabuła. Jeszcze naprawdę nigdy wcześniej nie spotkałam się z takim pomysłem na
książkę! I teraz, po przeczytaniu, jestem zachwycona! Nawet nie chodzi o to jak
wypadła całość, ale... idea poprowadzenia akcji w taki sposób, by dwa światy:
ten książkowy i nasz realny, tak sprawnie się ze sobą łączyły, przypomina baśń.
Jestem zauroczona bohaterami, zauroczona narastającymi tajemnicami i tym, jak
sprawnie pani Elisa Puricelli Guerra przeprowadziła mnie przez swój utwór.
"Czarne serce" czyta się niesamowicie lekko i przyjemnie. Nie było
momentu bym była świadoma upływającego czasu. Oderwana od przyziemnych
drobnostek, takich jak na przykład odrabianie zadań domowych, zostałam
wciągnięta do Londynu, gdzie Viola i Narcissus odkrywali kolejne sekrety.
Co do
samej książki... styl autorki jest miły, jednak myślę, że będzie przeszkadzał
czytelnikowi wymagającemu. Powieść bowiem, ma to do siebie, że jest dla tych,
którzy nie liczą na nic szczególnego, a jedynie na przyjemny wieczór z ciekawą
pozycją, przy której będą mogli się zrelaksować, odpocząć, bądź po prostu
zrobić sobie przerwę pomiędzy jedną "cięższą" pozycją, a drugą.
Bohaterowie są ciekawi i barwni, choć myślę, że zabrakło stron by się do nich
jakoś szczególnie przywiązać. Viola ma czternaście lat co w pewnych momentach
widać po sposobie myślenia, działania, podejmowania decyzji, niemniej jednak,
zdarzało jej się mnie pozytywnie zaskoczyć. Generalnie rzecz biorąc, dziewczynę
da się polubić, tak samo zresztą jak Narcissusa. Oczywiście w środku nie mogło
zabraknąć wątku miłosnego, lecz w pewien sposób wydawał mi się on na miejscu.
Wiele sytuacji było do przewidzenia, z językiem jakim operuje pani Guerra,
jednak pewne niewiadome pozostawały tajemnicą aż do samego końca. Co prawda nie
było ich dużo, ale mimo wszystko, pozostawiły po sobie niedosyt, po którym
czytelnik z pewnością mógł zacząć wierzyć, że druga część książki -
"Nieśmiertelny", będzie tylko lepsza, i przyniesie same pozytywne
rozwiązania.
Ze swojej
strony, mogę książkę polecić, ponieważ podobała mi się - po prostu. Nie była
genialna, wybitna czy rewelacyjna, ale naprawdę bardzo dobra, za co otrzymała,
mam nadzieję, sprawiedliwą ocenę. Nie uważam, że czas który poświęciłam na
książkę był czasem straconym. Bardzo miło wspominam autorkę i wierzę, że będę
mieć możliwość przeczytania także kolejnej części. Przede wszystkim, ode mnie,
pani Guerra ma wielki plus za wymyślenie fabuły. Jest to jeden z tych
czynników, który dla mnie, jako czytelniczki, liczy się w wielkim stopniu, a autorka
"Czarnego serca" świetnie spisała się na tej płaszczyźnie.
J.R. Ward nie jest
debiutantką na rynku wydawniczym. Wcześniej zasłynęła już swoją serią
paranormalnych romansów:Bractwo
Czarnego Sztyletu, która zyskała sympatię wielu kobiet. Mnie osobiście, nie
dane było zapoznać się jak dotąd ze wspomnianym wcześniej cyklem, aczkolwiek
jestem pewna, że w pewnym momencie, moje czytelnicze drogi ponownie zetkną się
z tą autorką. Dziś natomiast, chciałabym opowiedzieć wam co nieco o całkiem
nowej serii powieściowej pisarki, gdzie zamiast wampirów mamy anioły, zamiast
wysysania krwi, dostajemy odwieczną bitwę ze złem. A dopełnieniem mają pozostać
skomplikowane emocje, relacje i uczucia wiążące ze sobą bohaterów. Zapraszam do
recenzji.
„Tak właśnie działa śmierć.Człowiek zastyga pośrodku wiru codzienności, zaklęty w milczącym bezruchu.”
Jim Heron jest prawie-ale-przemilczmy-żeby-nie-zarobić-w-czachę-czterdziestoletnim
mężczyzną, typubad guy,
który ma za sobą tajemniczą przeszłość, a przed sobą równie tajemniczą
przyszłość. Kiedy w pewnym momencie, zostaje mianowany na wysłannika niebios, nie
kryje ironii sytuacji, zwłaszcza że znacznie odbiega od wzorca niebiańskiego
wojownika. Nie jest święty, lubi korzystać z uciech życia ziemskiego i wcale a
wcale nie ma zamiaru z nich rezygnować. Pojęciegrzechutraktuje bardzo elastycznie. Tymczasem
to właśnie na jego ramiona spada ciężar uratowania siedmiu dokładnie dusz, by
przechylić szalę zwycięstwa na stronę dobra lub zła. Jim akurat będzie miał to
szczęście, czy też nieszczęście (zależy od której strony patrząc), pracować dla
tych prawych i miłosiernych (a przynajmniej teoretycznie). Pierwszą duszą do
odratowania jest Vin - bogaty biznesmen o zimnym sercu, dla którego nie liczy
się nic z wyjątkiem pieniędzy. Żeby skomplikować fabułę, autorka stawia na
drodze Vina i Jima dwie piękne kobiety, przy czym obydwie skrywają tajemnice, a
przynajmniej jedna z nich ma na sumieniu coś więcej niż tylko zdrada
ukochanego...
Skoro już przy
objaśnianiu fabuły napomknęłam o postaciach, może chwilowo w tym miejscu się
zatrzymam i przyjrzę temu bliżej. Kreacja bohaterów jako tako nie wypadła źle.
Powiem wam, że całość robiła dobre wrażenie, zwłaszcza gdy fabuła nabierała
ostrości, a ze szkicu tworzył się twór z prawdziwego zdarzenia. Wmieszanie w
książkę aniołów i zjawisk paranormalnych było ciekawym pomysłem i szalenie
zaimponowało mi, takie przedstawienie wojny dobra ze złem. Widać na pierwszy
rzut oka, że J.R. Ward umie pisać o paranormalach, co więcej - sprawia jej to
przyjemność! Czytelnik idealnie odnajdywał się w pokręconym świecie demonów,
aniołów, wizji i czego tam jeszcze. Zabrakło mi... informacji, drugiego dna i
odkrywania natury tych ponadludzkich istot, aczkolwiek liczę, że w kolejnych
tomach, autorka da nam możliwość poznania odpowiedzi na choćby kilka z pytań,
które mogły nawinąć się czytelnikowi podczas czytania tomu pierwszego. W
"Upadłych aniołach", główne role grały trzy osoby. A właściwie trzy
łamane przez cztery. Jim, Vin - z oczywistych powodów, Marie-Terese i jeszcze
Devina (tak na deser), dzięki czemu czytelnik mógł śmiało śledzić losy
ulubieńca, nie obawiając się, iż zapomni o pozostałych postaciach. Uwierzcie mi
- nie ma takiej opcji. Bohaterowie J.R. Ward zapadają w pamięć.
„Bywa, że znajdujemy to, czego nam trzeba, bez szukania.”
Jeśli chodzi o
narrację to w książce napotykamy trzecioosobową, w dodatku skupiającą się na
wszystkich głównych bohaterach, także mamy możliwość zapoznawania się z nimi i
ich sposobem myślenia. Na plus na pewno zasługuje pomysł na fabułę - siedem dusz,
siedem szans na zakończenie wojny Dobro vs Zło. Interesująca perspektywa no i
wspaniały przewodnik po paranormalnym świecie - Jim! Uwierzcie na słowo, że
zapałałam do niego sympatią już w pierwszym rozdziale. Wydaje mi się, że jego
raczej trudno jestniepolubić. Akcja nie mknie do
przodu, nie ma trzymających w napięciu scen, ani żywotnej dynamiki, aczkolwiek
mimo wszystko, historia jest na tyle interesująca, że czytelnik z niemałą
ciekawością i przyjemnością do niej powraca. Na łamach tego tworu nie zabraknie
oczywiście, jako iż to paranormal-romance - romansu! W dodatku naprawdę
ciekawie i pomysłowo przedstawionego. Między bohaterami czuć chemię i
magnetyzm, co tylko cieszy czytelnika. Po wszystkich tych łzawych,
młodzieżówkach mam dość wymuszonego, sztucznego uczucia. Na szczęście J.R. Ward
ma już w romansach wprawę i to czuć.
Cóż jeszcze mogę
dodać? W książce nie brakuje wulgaryzmów i scen erotycznych, które jednak nie
są wpychane nachalnie i na siłę, żeby udowodnić jaką to autorka ma wyobraźnie
(jak już się zdarzało w pararmal-romance). Na minus na pewno tutaj zaliczę
korektę tekstu. Okropne pomyłki w imionach, rozdzielanie zdań, dialogów -
tragedia, aczkolwiek o ile na początku to strasznie rzucało się w oczy,
później, w miarę upływu czasu i kartek, jakoś zanikało wśród niezłej całości.
Ostatnie sto stron jest naprawdę wciągające i czytelnik praktycznie nie umie
oderwać się od treści. Zakończenie pozostawia natomiast czytelnika w przyjemnym
stanie niedosytu, pełnego nadziei, że kolejny tom będzie tylko lepszy i nie
zawiedzie fanów. Ja z całą pewnością na kontynuację będę czekała, może nie z
utęsknieniem, ale na pewno z niemałą ciekawością. Książkę polecam spragnionym
romansu na dobrym poziomie osobom, które lubią od czasu do czasu przeczytać
pozycję z tego gatunku. Myślę, że może "Upadłe anioły" nie przyprawią
was o dreszcze oraz zawroty głowy, ale na pewno umilą popołudnie i sprawią, że
bardzo przychylnie będzie patrzeć na twory J.R. Ward. Poza tym... anioły. Któż
nie chciałby przeżyć przygody u boku Jima i tych niebiańskich istot?
7/10
Pozdrawiam,
Sherry
Za możliwość
przeczytania tej niezwykle przyjemnej książki, serdecznie dziękuję, wspaniałemu
Wydawnictwu Videograf!
„Niektórzy mężczyźni potrafią sprawić, że robi ci się gorąco, nawet gdy ich słowa tchną powagą i nie ma w nich żadnych podtekstów seksualnych.”
Źródło A tu takie zdjątko pana, żeby pozostać w klimacie... :D