Czasami przedarcie się przez burzę nie wystarcza, bo zaraz po niej, przychodzi nawałnica. A gdy wokół wszystko się wali, trudno znaleźć w sobie siłę, by trwać przy pierwotnym celu. Rylee nie spodziewała się, że los będzie tak okrutny, by dać jej nadzieję, tylko po to, by zaraz zmiażdżyć ją złymi nowinami. Jej historia z seksownym, ale i niebezpiecznym - zwłaszcza dla serca - Coltonem, miała swoje wzloty i upadki. Razem znajdowali się na prostej, a zaraz później musieli mierzyć się z zakrętami. Teraz jednak, przychodzi czas na prawdziwą, ostateczną konfrontację. Tą, która pokaże czy poukładanej kobiecie z bliznami i skrzywdzonemu mężczyźnie z otwartymi ranami na psychice, uda się wybudować coś trwałego, w świecie gdzie nadzieje burzą się z prostotą domów z kart. Czy obydwoje znajdą w sobie siłę, by dalej walczyć?
Muszę przyznać, że zaczynając tę serię, nie spodziewałam się, że okaże się ona dla mnie tak emocjonalna i że z taką łatwością, przejmie kontrolę nad moim sercem. Pierwszy tom był intensywną dla zmysłów rozgrzewką, przed pełną iskrzenia i dramatów kontynuacją w dwójce, udowadniającej, że przeklęty
numer dwa w serii, nie musi być beznadziejny. Nie będę kłamać, po tym co autorka pokazała w przeciągu dwóch pierwszych części, miałam drobne obawy przed poznaniem finału, że wszystko co najlepsze, Bromberg już zrobiła, a teraz czeka mnie już tylko cukier, lukier i irytujące, wydumane problemy bohaterów.
"Crashed" pozytywnie mnie jednak zaskoczyło. Nie dość, że okazało się idealnym dopełnieniem i zakończeniem historii Rylee i Coltona, to jeszcze pozwoliło mi się skonfrontować z ich największymi obawami i pozbyć wszelkich uprzedzeń, do tego jak postępowali.
"Pamiętaj, cierpieć to odczuwać, odczuwać to żyć, a czy nie lepiej żyć?"
Coś co uwiodło mnie w tej serii, to fakt, że pomimo iż należy do niezbyt chlubnego gatunku, potrafi przenieść więcej niż kolejne tragizmy i złamane serca, i faktycznie poruszyć coś w duszy i umyśle czytelnika. Do mnie, lektura tej trylogii trafiła na większym poziomie niż się spodziewałam. Dotarła prosto do najczulszych strun i zadomowiła się tam na dobre. Podczas czytania ostatniego tomu, miałam wrażenie, że koszmary zżerające obydwoje bohaterów, wciągają mnie do siebie, jak dziury. Uzależniły mnie od kolejnych dramatów i zgód, do tego stopnia, że przy czytaniu ostatnich rozdziałów, czułam się jak drżący kłębek nerwów, mogący eksplodować w każdym momencie. Coś co myślałam, że będzie mnie denerwować słodkością i przerysowaniem, w istocie sprawiło, że niemal rozpłakałam się ze wzruszenia, a tragizm, którego myślałam, że będę już mieć w trzecim tomie dość, w rzeczywistości okazał się i dla mnie zgubny i dramatyczny.
"Ona jest tego warta, stary. Warta każdego lęku, który cię zżera. Warta wszystkiego, od A do pierdolonego Z, jest Twoim pierdolonym alfabetem."
Uwielbiam fakt, jak w tym tomie, gorzkie niepowodzenie w idealnych dawkach mieszało się z uroczym, pełnym słońca szczęściem. Uwielbiam to, w jakim kierunku potoczyła się historia Rylee i Coltona i gdzie pchnęły ich tragiczne wypadki, z którymi się mierzyli. Uwielbiam to uczucie rozpadania się razem z bohaterami, kiedy stawiali czoła koszmarom, a mnie chciało się jedynie płakać. Uwielbiam to, jak całość została zwieńczona pięknymi - dwoma
(!) epilogami, które głęboko mnie usatysfakcjonowały i sprawiły, że czułam się tak, jakby słońce wyszło zza chmur. Uwielbiam to, jak mocno zżyłam się z Rylee i Coltonem, i to, jak autorka sprawiła, ze ich historia nie okazała się dla mnie kolejnym beznadziejnym erotykiem, a faktycznie przejmującym romansem, poruszającym zaskakujące - jak dla tego gatunku - tematy i problemy.
"Trudno nie gadać o twoim facecie, skoro tak wygląda z tą swoją seksowną pewnością siebie, ściągającymi majtki oczami i diabelską przystojnością. Kurde, takiego gościa można wykopać z łóżka tylko wtedy, gdy chcesz uprawiać z nim seks na podłodze."
Coś z pozoru nieskomplikowanego, prostego, przewidywalnego i pełnego schematów, dostało się do mojego serca i sprawiło, że zapomniałam o całym świecie. Dlatego zachęcam fanki sensownych romansów do poświęcenia czasu K. Bromberg, bo jeśli ktoś wie jak łączyć idealne ładunki emocjonalne z napięciem seksualnym - pikantne sceny seksu z delikatnymi i czułymi momentami - tragizm i szczęście - humor i dramat - to własnie ta pisarka. Plus - nie da się nie zakochać w postaciach drugoplanowych. Teraz bowiem czuję się tak, jakbym oddychała dla Becketta i Haddie i czuję, że moje życie nie będzie kompletne dopóki nie poznam ich historii. W tym momencie, po odłożeniu
"Crashed" na półkę, żegnam się z Coltonem i Rylee, szczęśliwa, że miałam okazje ich poznać i pełna nadziei, że K.Bromberg nie spocznie na laurach i nadal będzie tworzyć tak świetne powieści, z mocno psychologicznym wydźwiękiem, bo zaimponowała mi tym i sprawiła, że naprawdę uwierzyłam w romanse.
8/10
Pozdrawiam,
Sherry
Często pałam sympatią do postaci drugoplanowych! Wbrew pozorom mogą mocno namieszać i podbić serca czytelników. Pozdrawiam! :)
OdpowiedzUsuńwww.majuskula.blogspot.com
Dokładnie! :) W tym przypadku było właśnie tak jak piszesz. Postacie drugoplanowe oczarowały. :)
UsuńPozdrawiam,
Sherry
Chyba powinnam zapoznać się z tą serią
OdpowiedzUsuńZdecydowanie zachęcam. :)
UsuńPozdrawiam,
Sherry