Cześć!
Z okazji jutrzejszej premiery książki Hard Beat - recenzję możecie znaleźć TUTAJ - mam dla was dziś trzy fragmenty, które być może jeszcze mocniej utwierdzą was w przekonaniu, że twórczości K. Bromerg należy się uwaga. :) Enjoy!
Już 28 września premiera „Hard
Beat. Taniec nad otchłanią” – kolejnej książki K. Bromberg z bestsellerowej
serii DRIVEN.
Seria „Driven” jest
debiutanckim cyklem powieści K. Bromberg. Książki te trudno zaliczyć do
zwykłych romansów. Są czymś więcej: emocjonującą, niepokojąco wciągającą
podróżą w świat pełen namiętności, pożądania i nieokiełznanej pasji.
W miłości i na wojnie wszystkie
chwyty dozwolone!
Życie korespondenta wojennego Tannera Thomasa zmienia się bezpowrotnie,
gdy podczas jednej z reporterskich wypraw ginie Stella — jego narzeczona, a
jednocześnie fotografka, z którą współpracował przez ostatnie dziesięć lat.
Targany bólem rzuca się w wir kolejnych niebezpieczeństw, by choć na chwilę
zapomnieć o tej stracie. Pomaga mu w tym Beaux Croslyn, nowa partnerka
zawodowa, dla której Tanner — z wzajemnością — traci głowę.
Beaux w niczym nie przypomina typowej kobiety. Nie chce rozmawiać o swoich
sekretach i nie chce się angażować, ale próbuje przyciągnąć Tannera bliżej,
żeby ukryć się we mgle wzajemnego pożądania. Niestety, jej przeszłość zaczyna
zagrażać ich relacji, a nawet życiu. Wówczas reporter postanawia za wszelką
cenę odkryć prawdę.
Pełna sekretów, namiętności i adrenaliny opowieść o miłości wbrew wszelkim
regułom, postanowieniom i obietnicom. Czy Tanner i Beaux mogą liczyć na
odrobinę szczęścia?
Realna,
skomplikowana, pełna ognistych namiętności — od pierwszej do ostatniej kartki!
K. Bromberg to
ta powściągliwa kobieta siedząca w kącie, o której żartowało się, że ma w sobie
dzikie dziecko. Dziecko, które uwalnia za każdym razem, gdy dotyka palcami
klawiatury komputera. Jest żoną, matką, poskramiaczką dzieci, podnosicielką
zabawek, szoferem i domowym Spider-Manem. Lubi dietetyczną colę z rumem, głośną
muzykę i zapasy czekolady w spiżarni. K. mieszka w południowej Kalifornii z
mężem i trójką dzieci. Gdy potrzebuje ucieczki od codziennego chaosu,
prawdopodobnie spotkasz ją na bieżni lub z czytnikiem Kindle w dłoni, zatopioną
w jakiejś pikantnej lekturze.
Fragment 1:
Wzdycham z rezygnacją w tej
samej chwili, gdy ona siada na stołku
barowym obok mnie. Zapach zatłoczonego baru wypierają jej kwiatowe
perfumy. Siedzę ze zwieszoną głową i skupiam się na zadrapaniach na blacie.
Wcale mi się nie podoba, że przeszedł
mnie miły dreszcz, gdy poczułem jej zapach. Ani trochę.
Oczywiście im dłużej tak
siedzimy — ja ze zwieszoną głową, a ona ze wzrokiem wbitym we mnie — tym
bardziej uzmysławiam sobie, że jestem
na przegranej pozycji. Mam w sobie olbrzymi
zapał do walki, ale niestety nie o nią. Muszę to uciąć od razu na początku.
— Kimkolwiek jest ten, którego szukasz, ja nim nie jestem.
— Próbuję nie brzmieć zbyt wrogo, ale w moim głosie nie ma za grosz ciepła. Przeżyłem to wielokrotnie i dobrze to znam.
Nowicjusze próbują mi się przypodobać,
żeby wyciągać ze mnie wszystko na temat miasta, ale ja wciąż żywo
pamiętam ten cały zamęt ze Stellą i
nie mam zamiaru niczego nikomu dawać.
— Nie sądzę, żebym kogoś szukała. — Jej głos brzmi jak
gładki jedwab z lekką domieszką chrypy. Skąd wiedziałem, że będzie seksowny?
— To dobrze.
— Czystą whisky — mówi do barmana. Muszę przyznać, że jej zamówienie mnie zaskakuje. — Proszę to dopisać do
jego rachunku.
Natychmiast podrywam głowę. Patrzy na mnie prowokująco swoimi zielonymi oczami i uśmiecha się
szelmowsko. Zaintrygowała mnie do tego stopnia, że nie odrywam od niej wzroku.
Jestem pełen podziwu, że
odpowiedziała mi ripostą zamiast podwinąć ogon i odejść, by lizać swoje
rany. Nie powiem, potrafi się odgryźć.
— Nie pamiętam, żebym
proponował ci drinka. — Nie chodzi o drinka,
bo i tak bym jej go kupił ze zwykłej grzeczności, ale coś mi mówi, że
właśnie dałem się wmanewrować w jej grę.
Wcale jednak nie mam zamiaru w to grać.
— Cóż, ja nie pamiętam,
żebym prosiła, żebyś był dupkiem, więc drink jest na twój koszt — mówi,
unosząc brwi.
Przyjmuje szklankę od barmana i podnosi ją do ust. Oczywiście błądzę wzrokiem w dół i obserwuję, jak zlizuje z
wargi zabłąkaną kroplę bursztynowego płynu. Myślę o przyjemności, jaką mogłaby
sprawiać ustami i językiem… Oczywiście z czystej męskiej fascynacji.
— W takim razie powinnaś trzymać się ode mnie z daleka i
nikt nie będzie się przejmował tym, że
jestem dupkiem — ripostuję mrukliwie. Nie wiem, dlaczego tak usilnie ją
odpycham, skoro nie zrobiła mi nic złego.
— Czyli to ty nim jesteś, co?
Zatrzymuję dłoń ze szklanką w połowie
drogi do ust, bo mam pustkę w głowie i nie rozumiem, o co jej może
chodzić.
— Jakim „nim”?
— No, kimś, kogo
wszyscy w tym pomieszczeniu nienawidzą i kim jednocześnie chcieliby być.
Patrzę na jej błyszczące
czarne włosy, które są zebrane z tyłu, lecz jeden zbłąkany kosmyk obramowuje twarz, łagodząc jej wydatne kości policzkowe.
Spoglądam w jej oczy i znajduję w nich
rozbawienie pomieszane z bezczelnością.
Ale nawet gdybym chciał podjąć rzucone
przez nią wyzwanie, nie zrobię tego. Nie tu, nie teraz i zdecydowanie nie w
towarzystwie tych wszystkich dziennikarzy, którzy obserwują każdy mój ruch,
czekając na moje najdrobniejsze potknięcie.
Spoglądam na barmana i
wskazuję stojącą naprzeciw mnie butelkę whisky. Kładę pieniądze na barze, a on podaje mi
butelkę, gdy wstaję z krzesła. Chwytam ją za szyjkę, po czym odwracam się do dziewczyny i uśmiecham się
zaczepnie.
— Tak, jestem nim.
A potem odwracam się i ruszam w stronę wyjścia w atmosferze oskarżeń, że jestem mięczakiem. Wyciągam więc w
górę dłoń z butelką, żeby pokazać wszystkim, że wcale nie kończę wcześnie. Pauly łapie moje spojrzenie i kiwa głową, bo wie, dokąd
zmierzam i że potrzebuję samotności, którą tam znajdę.
Jedyny problem polega na tym, że nawet gdy jestem już na zawilgoconych
schodach, nie potrafię przestać o niej myśleć.
Fragment 2:
Zalewa mnie gniew. To głupie z jej
strony, że zapuszcza się tu sama. Czyżby nie zdawała sobie sprawy z czyhających
na nią w tym kraju niebezpieczeństw? Z braku szacunku okazywanego kobietom tylko dlatego, że są kobietami? Co gorsza, jest
Amerykanką. Przypominam sobie, ile razy wałkowałem ze Stellą ten temat, zanim w
końcu uległa i pozwoliła mi być przy sobie przez większość czasu.
Nie chcę się przejmować losem tej ryzykantki, lecz stoję, jakby stopy wrosły
mi w podłogę, bo nagle czuję, jak między nami przeskakuje nieopisywalna iskra. Próbuję ją zignorować, uchylić się przed
nią, lecz nadal stoimy bez ruchu i wpatrujemy się w siebie w milczeniu.
— Chciałaś
coś? — pytam w końcu zniecierpliwiony, unosząc brwi.
— Hmm — mruczy. — Nie. Myślałam, że chcę… ale nie, teraz już nie chcę.
Próbuje
mnie ominąć. Jej wyniosły sposób
mówienia z nieznacznym akcentem, którego nie potrafię
zidentyfikować, wzbudza we mnie coś, czego wolałbym nie budzić. Chwytam ją za ramię, a ona pod wpływem mojego ruchu wpada na mnie i zderzamy się
klatkami piersiowymi. Gwałtownie wciąga powietrze, co poznaję po tym, że jej piersi jeszcze mocniej na mnie
napierają.
Spoglądamy sobie prosto w oczy,
muskając się oddechami, a ja czuję w podbrzuszu niezaprzeczalny impuls
pożądania. Stoimy tak w milczącej konfrontacji. Kobieta, na którą wkurzałem się, gdy się mną interesowała, teraz
irytuje mnie swoją chęcią odejścia.
Nie ma co, mam w sobie kompletny
emocjonalny chaos. Jezu Chryste. Puść ją, Tanner, niech idzie w diabły.
Ale
dłoń mnie nie słucha, a mój uścisk
wydaje się być równie mocny jak
działanie tej kobiety na mnie.
Atmosfera
się zagęszcza, a seksualna chemia, którą
odczuwałem wcześniej w barze
— i przed którą uciekłem, opuszczając
imprezę — wznieca się na nowo i rozbłyskuje między nami niczym błyskawica. Smutne
jest to, że wiem, iż szybko się wypalę, ale i
tak jej nie puszczam.
— Tak na przyszłość, ryzykantko, kupiłbym ci tego drinka — cedzę przez
zęby, wściekły na siebie, że to w ogóle mówię.
Przygląda
mi się badawczo, próbując rozszyfrować, dlaczego nazywam ją ryzykantką.
— Nazywam
się BJ i nie obchodzi mnie przyszłość — odpowiada, unosząc bezczelnie podbródek, jakby chciała
utwierdzić się w swoim uporze mimo ewidentnie przyspieszonego
pulsu.
Do licha… Tłumię śmiech, gdy myślę, jak
bardzo to imię pasuje do kobiety o takich ustach[1].
Przez głowę przemykają mi wyobrażenia
o tym, jak by wyglądała, gdyby patrzyła do góry
na mnie z moim członkiem w ustach.
Próbuje wyrwać się z mojego uścisku i odciąga mnie tym od sprośnych, choć bardzo przyjemnych myśli. Napinam się trochę, bo opór tylko jeszcze
bardziej mnie nakręca. Jestem
wycieńczony emocjonalnie i chociaż nie chcę czuć w podbrzuszu tego granatu pożądania,
to mam ochotę wyrwać zawleczkę i zatracić się na ulotną chwilę w
przyjemnych kształtach pięknej kobiety. Nawet
jeśli jest bezczelna.
Zaciskam szczękę. To tylko krótki pokaz
oporu, zanim poddam się pragnieniu i napięciu seksualnemu. Wzdycha, gdy puszczam jej ramię, lecz robię to
tylko po to, by chwycić ją za kark i wpić
się w nią ustami.
Przyznaję,
jestem dupkiem, bo nie daję się odepchnąć
i pozwalam, by moimi działaniami kierowało pożądanie kobiety, która przypuszczalnie za tydzień będzie już polowała na kogoś innego. Sięgam bez pytania po
to, czego pragnę, bo jej mała demonstracja
niezależności wzbudza we mnie coś dzikiego.
Przyciskam się do niej ustami i wsuwam
język między jej rozchylone wargi. Próbuje
mnie odepchnąć, lecz ruchy jej języka mówią, że chce więcej. Jest pełna sprzeczności w
każdym znaczeniu tego słowa.
Ma delikatne i gibkie ciało, wyczuwam jednak
pod skórą wysportowane mięśnie.
Próbuje się ode mnie oderwać między pocałunkami, ale gdy chwytam ją za
pośladek, wydaje z siebie cichy, gardłowy jęk, po którym wiem, jak
bardzo tego pragnie.
Chwytam
jej luźny, opadający na szyję kok, żeby odchylić jej głowę i spojrzeć w jej oczy, a ona ściska moją
koszulę. Nie pozwalam jej jednak oderwać ust, bo wcale
nie mam zamiaru tego przerywać.
— Nie lubię cię — udaje jej się
wykrztusić. Jej dłonie błądzą zaborczo po
całym moim ciele, chociaż w spojrzeniu przebłyskuje drwina pomieszana z
przekorą.
— Nie
sądzę. — Śmieję się z absurdalności jej stwierdzenia w obliczu sytuacji, do jakiej doprowadziliśmy. Próbuje
się wycofać, ale nie wypuszcza mojej
koszuli z dłoni i wiem, że chce jeszcze.
Do
licha, ja też. Dopiero teraz, gdy dotarliśmy już do tego punktu, dociera do mnie, jak bardzo tego potrzebowałem. Siedziałem w domu, żeby się ukarać, i sprzeczałem się z siostrą,
gdy próbowała mnie z kimś umówić, lecz teraz, kiedy czuję ciepło
napierającego na mnie ciała i smak
jej pocałunków, które odciskają się
głębokim piętnem w moim umyśle, nie ma mowy, żebym odszedł.
— Nie lubię cię — powtarza.
— Szkoda — odpowiadam i wznawiam
pocałunki.
Przyciskam się do niej z wściekłą
desperacją i nieodpartą żądzą. Przygryzamy
się zębami i splatamy językami, a ja
poddaję się tej pierwotnej energii pulsującej w moim podbrzuszu i przyciskam ją biodrami do zimnej ściany z pustaków.
Wbija się palcami w moje ramiona i odrywa usta od moich. Dyszymy ciężko. W chwili, gdy jej protesty ustają i
próbuje wznowić taniec naszych języków, wycofuję się.
— Jesteś arogancki i…
— Nie
musisz mnie lubić, żeby się ze mną pieprzyć
— przerywam jej. — Wystarczy, że będziesz mnie pragnąć.
Próbuje zaprotestować, lecz chwytam ją
za nadgarstki i wpijam się z powrotem w jej usta. Nawet jednak, gdy
zdobywam nad nią przewagę,
czuję się, jakbym przez nią tracił grunt pod nogami.
— Pieprz
się! — wyrzuca z siebie między namiętnymi pocałunkami.
Chichoczę
w jej usta, po czym odrywam się od niej i spoglądam prosto w jej
błyszczące od pożądania oczy.
— Taki właśnie jest plan.
Fragment 3:
— Co my tu robimy?
— Będziemy strzelać do tarczy — odpowiadam, a ona robi wielkie oczy,
z czego wnioskuję, że moje wczorajsze założenie było właściwe i naprawdę się przestraszyła, widząc moją broń. Jeśli nie chce
się wzdrygać pod wpływem wszystkiego, co zobaczymy na misjach, lepiej, żeby
zaczęła się przyzwyczajać. I taki jest cel naszej dzisiejszej wizyty.
— Strzelałaś już kiedyś? —
Jej milczenie jest wystarczająco wymowne. Patrzy na mnie przez chwilę i
przełyka ślinę. Wygląda jak jeleń w świetle reflektorów samochodowych, ale nie czekam, aż się pozbiera, tylko ciągnę dalej: — Słuchaj, musisz
przywyknąć do odgłosu wystrzałów, jeśli mamy pojechać na misję. Lepiej przejść
przez to teraz, a nie z zaskoczenia,
poza obozem. Chodź, to nie takie straszne, jak się wydaje. Pokażę ci.
Przytakuje powoli, po czym
rusza za mną w stronę stolika, na którym leżą słuchawki ochronne i
glock. Nie wolno wnosić na teren obozu
własnej broni, więc Sarge pożycza mi swój
pistolet w tych rzadkich chwilach,
gdy pozwala mi wejść na poligon. Tym wyjątkowym przywilejem najwyraźniej chce wyrazić swoją wdzięczność
za dostarczanie mu cennych informacji.
Beaux wierci się nerwowo,
gdy sprawdzam broń pod kątem bezpieczeństwa. Wiem z doświadczeń z
siostrą, że interesowanie się jej lękami tylko je pogorszy, więc nie
patrzę na nią, kiedy wręczam jej
elektroniczne ochronniki słuchu.
— Załóż.
Bez słowa wykonuje polecenie, z czego wnioskuję, że musi być naprawdę zestresowana całą tą sytuacją. Biorę
pistolet ze stolika i rzucam okiem na Sarge’a, który także przygotowuje
się do strzelania. Potem odwracam się
do Beaux i gestem przywołuję ją do siebie. Ma niepewny wyraz twarzy i nerwowo zerka na pistolet, który
trzymam przy boku, lecz
podporządkowuje się bez jakiegokolwiek sprzeciwu.
— Postaw tu stopę — instruuję ją.
Kładę dłonie na jej
ramionach i ustawiam je równolegle do znajdującej się na przeciwległym końcu
tarczy. To tyle w temacie ignorowania pragnienia, by jej dotykać. Chyba nie
przemyślałem tej części planu, bo mimo że nie chcę mieć z nią fizycznego kontaktu, to nie mam innego wyjścia, jeśli chcę ją uczyć
strzelania. Muszę utrzymywać dystans między nami, żeby odzyskać równowagę
psychiczną, więc kopię jej stopy,
żeby stanęła nieco szerzej. Odwraca się do mnie, ale ja wskazuję tarczę.
— Tam celujesz. Ja będę stał za tobą i pomogę ci trzymać broń
przy pierwszych kilku strzałach, żebyś przywykła do odrzutu.
Nie wiem, czy jakoś
zareagowała, bo gdy tylko staję za jej plecami, tuż przy jej kuszącym ciele, na chwilę przestaję myśleć o wszystkim innym. Czuję ciepło jej ciała, a iskrzenie między
nami jest dziesięciokrotnie silniejsze niż wtedy, kiedy dotykałem jej wyłącznie dłońmi, lecz staram
się jak najszybciej stłumić tę myśl.
— Wyciągnij ręce przed siebie, jakbyś strzelała — mówię, a ona posłusznie unosi złożone dłonie na wysokość
klatki piersiowej. Podnoszę swoje obok jej rąk, tyle że w lewej dłoni
trzymam glocka.
Mój tors napiera na jej plecy, podbródkiem muskam czubek jej
głowy, przez co nozdrza wypełnia mi zapach jej szamponu, a do tego obejmuję ją rękami, więc jesteśmy zetknięci
w każdy możliwy sposób. Oczywiście
skupiam się na zadaniu, jakie mamy
wykonać, lecz w ciszy zapewnianej przez
słuchawki potęgują się wszystkie inne doznania:
zapach perfum, łaskotanie na policzku jej włosami unoszonymi przez lekki
wiatr, jej rozszerzająca się klatka
piersiowa, gdy bierze pokrzepiający wdech po raz
pierwszy od zetknięcia naszych ciał.
Ujmuje mnie to, że mój dotyk każe jej wstrzymać
oddech, i nie mogę przestać o
tym myśleć.
Zbliżam usta do jej ucha, żeby elektronika słuchawek wychwyciła
mój głos.
— Chcę, żebyś wzięła pistolet z moich rąk — mówię, ale ona się waha. — No dalej, świeżynko.
Weź go ode mnie — zachęcam ją.
Beaux ostrożnie przekłada kolejno obie dłonie. Jej ręce nieco opadają,
gdy po raz pierwszy sama dźwiga ciężar broni, ale poprawiam je,
zamykając je w swoich dłoniach.
— Widzisz ten mały grzbiet o tutaj? To muszka. Musisz ją skierować
tam, gdzie chcesz trafić. — Beaux nieznacznie potakuje. — No dobrze, wszystko już wiesz. Gdy będziesz gotowa,
pociągnij za spust. Poczujesz odrzut, ale pomogę ci go złagodzić.
Znowu przytakuje, a ja
rozluźniam mięśnie, żeby mogła wyrównać pistolet z linią swojego wzroku. Stoimy tak przez jakiś czas. W pewnym momencie wyczuwam, że za chwilę strzeli, bo
czuję, jak usztywnia kręgosłup i ramiona, po czym bierze głęboki wdech i pociąga za spust.
Trzymam jej dłonie
najstabilniej jak potrafię, ale jej ciało i tak gwałtownie napiera na
moje od siły odrzutu, jeszcze zanim wystrzał roznosi się echem po poligonie. Stoję twardo, więc absorbuję to uderzenie, ale to wcale nie znaczy, że nie czuję, jak jej pośladki przyciskają się do mojego
członka.
Normalnie oddałbym się przez
chwilę temu przyjemnemu doznaniu,
chociaż wmawiam sobie, że jej nie lubię, bo… bo to ona i z zasady nie
powinienem jej lubić. Ale, do diabła, przecież
miałem jej pokazać, jak się strzela, a nie myśleć o seksie…
Nagle czuję w klatce
piersiowej wibrację jej śmiechu, który odrywa mnie od wizji, jakie nie powinny
mieć miejsca na strzelnicy. Skupiam się na odgadnięciu, co wydało jej
się nagle tak zabawne, i zauważam, że
nawet nie trafiła w tarczę.
— Nie możesz zamykać oczu,
Beaux — mówię jej do ucha, a ona reaguje chichotem, z czego wnioskuję,
że zgadłem. — To, że nie widzisz celu, pod żadnym względem ci nie pomoże. — Beaux powstrzymuje wesołość i
potakuje w milczeniu. — Chcesz
spróbować jeszcze raz?
— Tak.
Przechodzimy więc jeszcze
raz przez tę samą sekwencję ruchów mającą na celu przybranie właściwej pozycji. Mógłbym przysiąc, że celowo zwleka z pociągnięciem za spust, żeby przedłużyć tę chwilę, gdy nasze ciała są przyciśnięte
do siebie. Wiem, że to tylko moja wyobraźnia,
ale taka cielesna bliskość jest niesłychanie
uwodzicielska.
Moje myśli zaczynają zbaczać w stronę wspomnienia naszych nagich
zespolonych ciał, lecz Beaux urywa je, pociągając za spust. Sumienie, które może mi wyrzucić co najwyżej to,
że jestem mężczyzną, cieszy się ze wstrząsu, lecz chwilę później moje ciało zaczyna reagować na rozpasane seksualne myśli. A nie
sądzę, żeby Beaux doceniła to, że mój członek zaczyna twardnieć i napierać na
jej pośladki.
Dochodzę do wniosku, że
muszę się od niej oddalić. Beaux zauważa, że trafiła w brzeg tarczy, i wydaje z siebie triumfalny okrzyk. To idealne rozproszenie. Puszczam jej dłonie i staję
w pewnej odległości od niej, żeby przestać reagować jak dojrzewający
nastolatek.
— Trafiłaś papier!
— Co? — Spogląda na mnie nieco spanikowana, odwracając się bezmyślnie z bronią w rękach, więc gwałtownie
popycham jej dłonie w stronę poligonu.
— Celuj w tamtą stronę — instruuję ją. Jej oczy jeszcze bardziej się powiększają, gdy
uświadamia sobie, co przed chwilą zrobiła. — Nic się nie stało… Teraz spróbuj sama. Odrzut będzie silniejszy,
ale przynajmniej wiesz już, czego się spodziewać.
Patrzy na mnie z niepewnym wyrazem twarzy, ale ja robię krok w tył, żeby podkreślić, że jest w stanie zrobić
to samodzielnie. Odwraca się z powrotem w stronę celu, a jej ramiona nieco się
unoszą, kiedy skupia się na swoim zadaniu. Jej drobne ciało spina się nieco tuż przed oddaniem strzału, po czym wstrząsa nim odrzut. Dobrze
go jednak przyjmuje i muszę przyznać, że
jestem pod wrażeniem jej strzału i pozycji.
Wycofuję się w stronę obozu. Beaux patrzy za mną z uśmiechem na
tych swoich zmysłowych ustach i ma w sobie
w tej chwili coś, od czego miękną mi kolana. Może to przez jej dostojne piękno w tym surowym otoczeniu. Czarne włosy okalające delikatne
policzki, zimny metal w ciepłych
dłoniach, szmaragdowe oczy w oceanie kamuflażowej
siatki. Nie potrafię tego dokładnie wyjaśnić, ale ekscytacja w jej oczach w połączeniu z łagodnym uśmiechem wzbudza we mnie znajome uczucia, których nie chcę czuć. Nie
tutaj, nie z nią.
Osobiście, powieść jak najbardziej polecam - K. Bromberg tworzy tak ogniste, wciągające romanse, że nie da się od nich uwolnić. :)
A co z wami?
Poznaliście już pióro autorki?
Macie w planach?
Pozdrawiam!
Sherry
Seria Driven:
Driven. Namiętność silniejsza niż ból | Fueled. Napędzani pożądaniem | Crashed. W zderzeniu z miłością | (Raced. Ścigany uczuciem) | Slow Burn. Kropla drąży skałę | Sweet Ache. Krew gęstsza od wody | Hard Beat. Taniec nad otchłanią | Down Shift | Aced
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz