Cześć,
Piąty film z cyklu, podobnie jak poprzedni, dość mocno różni się od książkowego pierwowzoru. Wątki zostały zmienione, fabuła została uproszczona. I trudno się dziwić, skoro powieść ma ponad 900 stron, a twórcy musieli podjąć decyzję, co uwzględnić w filmie, a co nie. I na tyle na ile jest tu parę zmian, których nie pochwalam (i o których wspomnę w zapowiadanej notce o elementach książkowych, których zabrakło mi w ekranizacjach), w tej notce skupię się na pozytywach produkcji.
Co kocham w 5 filmie z cyklu?
- Coś co było bardzo ważne w książce to poczucie odosobnienia... pewnej izolacji Harry'ego od reszty i ogromnie się cieszę, że twórcy filmu również położyli nacisk na pokazanie wyalienowanego, pozostawionego samemu sobie głównego bohatera. Zaczynając film od sceny na opuszczonym placu zabaw, z samotnym Harrym, mamy poczucie pewnej pustki. Świetna robota! Na dodatek jego potyczka z Dudleyem wydawała mi się sensowna i logicznie uzasadniona, skoro nasz młody czarodziej przypomina tykającą bombę i nie radzi sobie z emocjami.
- Jednym z elementów, które zdecydowanie rzucały się w oczy w książce, były działania bliźniaków Weasley w Hogwarcie, ale i poza nim. Cieszę się, że twórcy filmu (mimo że dość mocno obcięli sceny w treści), wciąż uwzględnili wkład Freda i George'a w ruch oporu. Po pierwsze: uwielbiam to jak od początku (tak jak i pierwowzorze!) nadużywali cierpliwości matki używając teleportacji. Po drugie: dowcipy Weasleyów! Bardzo istotna część ich historii. No i po trzecie: ich nienawiść do Umbridge!
- I w tym filmie do ekipy zostało dodanych kilka nowych postaci, a więc powitaliśmy świeże twarze. Z tych bardziej udanych castingów muszę pochwalić aktorkę odgrywającą Umbridge - świetna robota. Nie da się polubić postaci, a dokładnie o to chodziło. Równie udaną odtwórczynią swojej roli była Evanna Lynch czyli fimowa, CUDOWNA Luna. Nie sądzę by istniał ktokolwiek bardziej perfekcyjny do przedstawienia panny Lovegood na ekranie. Oklaski również za filmową Tonks, Bellatrix oraz Panią Figg!
- W przypadku filmów z cyklu o Harrym, wiele razy zdarzyło się tak, że niektórzy bohaterowie zostali... "zniszczeni" w ekranizacjach, mimo że w książkach są niesamowitymi postaciami. Cieszę się zatem, że w przypadku Zakonu Feniksa mogę pochwalić świetne oddanie charakterów niektórych z wykreowanych przez Rowling bohaterów. Tonks, na przykład. Urocza, zabawna Tonks. Albo taka Luna - myślę, że to jedna z nielicznych postaci, które wypadły w ekranizacjach równie dobrze jak w książkach. Bellatrix z jej szaleństwem - WOW. Neville również w końcu rozwinął skrzydła. Już o Syriuszu nie wspominając. Jest w nim ta skłonność do ryzyka, ale również wola walki i co ważniejsze: troska o Harry'ego. Uwielbiam grę aktorską Gary'ego Oldmana. Spisał się DOSKONALE.
- Scena procesu Harry'ego wypadła bardzo sensownie. Zwłaszcza biorąc pod uwagę okoliczności, fakt, że trzeba było podkreślić zachowanie zarówno strony Dumbledore'a, jak i Ministerstwa, uważam, że ten moment został ukazany solidnie. Nie tylko gra aktorska nie zawiodła, ale również w dobry sposób zostawiliśmy przedstawieni Umbridge. Już nie wspominając o świetnym wystąpieniu pani Figg (które sprawiło, że postanowiłam pochwalić grę aktorską pani wcielającej się w tę rolę).
- W książce, kolejnym ważnym elementem, było ignorowanie Harry'ego przez Dumbledore'a i uważam, że film naprawdę genialnie podkreślił istotę tego problemu. O ile czuć było zawód Harry'ego w książce, przez zachowanie dyrektora Hogwartu, o tyle w ekranizacji rzuca się w oczy niezrozumienie - ponownie: poczucie pustki, izolacji oraz rosnący zawód i wściekłość. Nie jestem rozczarowana.
- Jak zwykle, nie darowałabym sobie, gdybym nie wspomniała przepięknych wnętrz i planów zdjęciowych oraz dekoracji, które sprawiały, że tło wydarzeń wydawało się równie magiczne jak i cała idea czarodziejskiego świata. Po pierwsze: siedziba Zakonu w Grimmauld Place wydawała mi się bardzo klimatyczna i w sumie nie odbiegała daleko od mojej wizji tego lokalu. Po drugie: Ministerstwo Magii z uroczymi szczegółami, jak słynne fontanny, windy, papierowe samolociki... No i Departament Tajemnic. Szczerze, cała sala przepowiedni szalenie mnie urzekła. Miała odpowiednią atmosferę. Tak samo zresztą pomieszczenie z łukiem, Pokój Życzeń czy gabinet Umbridge. Dekoracje i ogólna aura tych lokacji pozwoliły z jeszcze większą przyjemnością wgłębiać się w historię. I jak zwykle: TE UCZTY W HOGWARCIE. Ach... zastawione stoły... cudowne desery... Ach.
- Harry przeszedł przez traumatyczne doświadczenia i cieszę się, że ten element PTSD został dodany do filmu, bo w książce jest jednym z ważniejszych wątków, a przynajmniej dla mnie osobiście. Czuć frustrację głównego bohatera. Głębokie zranienie. Złość, częściowo płynącą z doświadczeń, a częściowo z więzi z Voldemortem. Zresztą ten wpływ Voldzia na Harry'ego też dobrze pokazano. Czy to za sprawą świetnie oddanego ataku węża na Arthura oraz wybuchu głównego bohatera w gabinecie Dumbledore'a, czy to późniejszych działań młodego czarodzieja. Podobała mi się też scena z Luną i Harrym, która to służyła jako lekcja dla młodzieńca o przyjaźni i zachowaniami, nad którymi ma kontrolę. Poza tym, na tyle na ile cała ta sytuacja z testralami została zmieniona, bo w książce wyglądało to wszystko dużo inaczej, na tyle cieszę się, że Luna mogła przedstawić Harry'emu testrale i opowiedzieć mu swoją historię. Służyło to za dobrą budowę ich przyjaźni i miało sens.
- Jeśli chodzi o wydarzenia w Hogwarcie: bardzo podobało mi się od początku podkreślanie nastawienia innych do Harry'ego. To jak był ignorowany. Jak o nim plotkowano. No i kłótnia Seamusa z Potterem też zrobiła swoje. Dostaliśmy lepszy obraz tego jakie panują nastroje wśród czarodziejów. Jeśli o Umbridge chodzi - potyczka Harry'ego z nauczycielką na plus, tak samą zresztą jak okrutna kara w trakcie szlabanu. Cały ten element musiał robić ogromne wrażenie i na szczęście spełnił swoje zadanie. Działania Wielkiego Inkwizytora, a tym samym podkreślenie działań Ministerstwa przeciwko Dumbledore'owi - na plus. Poza tym, lekcja oklumencji: sensowna. Zwłaszcza, że twórcy musieli obkroić treść, ale dość dobrze wyjaśnili widzowi sytuację.
- Co się tyczy działań Zakonu Feniksa i Gwardii Dumbledore'a - również jestem usatysfakcjonowana. To jak tajemniczo zachowywali się członkowie Zakonu. To jak nie dopuszczali Harry'ego i jego przyjaciół do informacji. To jak młodzi czarodzieje postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym jak podobała mi się scena rozmowy Neville'a z Harrym o państwie Longbotton, jak również dość niezręczna, ale odpowiednia do okoliczności scena między Harrym a Cho. Treningi GD miały fajną atmosferę, zwłaszcza pojedynek Rona z Hermioną, Ginny z jej Reductio oraz lekcja Patronusów.
- Z kulminacyjnych momentów: uwielbiam, KOCHAM wręcz scenę z fajerwerkami Weasleyów i ich kropkę nad "i" w walce przeciwko Umbridge. Wszystko to wypadło GENIALNIE. Muzyka, atmosfera, spadające rozporządzenia, profesor Flitwick subtelnie dołączający do wybuchu radości. Scena z Umbridge w lesie (mimo że znów zmieniona) też wydawała mi się sensowna, bo twórcy cementowali niechęć między centaurami, a Ministerstwem w jednej z wcześniejszych scen w filmie, więc wypadła dość autentycznie.
- I docieramy do wydarzeń w Ministerstwie... Potyczka szóstki młodych czarodziei ze śmierciożercami - na plus. Bardzo ekscytująca. Walka Zakonu ze śmierciożercami - jeszcze lepsza! Te efekty specjalne! Przeplatanie czerni śmierciożerców, z bielą/złotem Zakonu! Scena Harry - Bellatrix, z użyciem Crucio... Szczerze możliwe, że w tym przypadku wolałam filmową wersję od książkowej. Z widocznym strachem na twarzy Belli i w ogóle. Dalej: walka Dumbledore'a z Voldemortem (EFEKTY SPECJALNE CUDOWNE).
- Scena śmierci Syriusza. Szczerze. Do tej pory wzbudza we mnie tak intensywne emocje, że nie jestem w stanie ich wszystkich nazwać. Ale wypadła WSPANIALE. Rozpaczliwie. Tragicznie. Tak jak powinna. Z zagłuszonymi krzykami Harry'ego... trudno powstrzymać płynące fale smutku. Gra aktorka na najwyższym poziomie. Jeszcze więcej jednak mam do powiedzenia w tej kwestii w trakcie sceny opętania Harry'ego przez Voldemorta. Szczerze: uważam, że Daniel Radcliffe powinien dostać za nią samą Oscara. Bo nie ważne ile razy oglądam ten film, w momencie, gdy Harry zostaje opętany przez Voldemorta, nie mogę zwalczyć łez.
- Zamykając temat: podobała mi się też finałowa scena, z Harrym otoczonym przyjaciółmi i wyrażającym chęć do dalszej walki pomimo wszystkich okrucieństw z jakimi miał do czynienia. Pozostawiła na mnie ogromne wrażenie.
Harry Potter i Zakon Feniksa to kolejna bardzo dobra adaptacja. Twórcy dość dobrze poucinali treść, tak by najważniejsze rzeczy zmieścić w tych dwóch godzinach i o ile zawsze będę powtarzać, że powinni byli podzielić ten film na dwie części (W KOŃCU ZAKON FENIKSA JEST NAJGRUBSZĄ KSIĄŻKĄ W SERII!), o tyle sprytnie wybrnęli z sytuacji i sensownie skroili wątki, nie zabierając filmowi duszy przy okazji.
Poza tym, czy możemy porozmawiać o niesamowitych efektach specjalnych w tym filmie? Testrale, zaklęcia: niewiarygodne! No i ta muzyka! Niezwykle klimatyczna i idealnie dobrana do poszczególnych momentów. Dzięki temu wszystkiemu oraz dzięki emocjonalnej grze aktorskiej oraz wewnętrznej podróży Harry'ego na przestrzeni filmu, muszę przyznać, że to jedna z tych filmowych części, które lubię oglądać najbardziej. I nieważne ile razy bym nie widziała produkcji, nigdy się nie nudzę w trakcie seansu.
Pozdrawiam,
Sherry
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz