Cześć,
Czwarty film z serii ma swoje plusy i minusy. Jest to chyba pierwsza produkcja z cyklu, w której aż tak wiele ważnych wątków fabularnych zostało zmienionych i o ile część zmian wyszła na dobre (zwłaszcza biorąc pod uwagę, że realistycznie patrząc na proces produkcyjny, nie dałoby się wcisnąć wszystkich scen książkowych do dwugodzinnego filmu), część na gorsze. Mam zaplanowaną notkę w całości skupiającą się na tym czego mi zabrakło we wszystkich filmach o Harrym, więc dziś skupię się wyłącznie na pozytywach - na tym co w filmie mnie urzekło. Enjoy!
Co kocham w 4 filmie z cyklu?
- Film zaczynamy, podobnie jak książkę, od klimatycznej, robiącej odpowiednie wrażenie, sceny z Frankiem Brycem i Voldemortem, która tak jak w papierowym oryginale, od początku daje nam znać jaki charakter będzie mieć cała fabuła. I choć tej części nie określiłabym mroczniejszej od poprzedniczki (którą dzięki świetnej pracy scenarzystów i dyrektorów można byłoby nawet zaliczyć do czegoś horror-owatego?), o tyle cieszę się, że nie zapominano o budowaniu napięcia od pierwszych sekund.
- W tym filmie również obsadzono kilka nowych ról i z tych bardziej udanych decyzji, pochwaliłabym wybór aktorek do Rity Skeeter, a także Madame Maxime, oraz aktorów do ról Karkarowa, Barta Croucha, Cedrika Diggory'ego i Szalonookiego Moddy'ego którzy moim skromnym zdaniem, wywoływali odpowiednie emocje w widzu.
- Jak zwykle nie zawiodły lokacje oraz dekoracje planów zdjęciowych. Ozdobiona na Zimowy Bal Wielka Sala zachwyca za każdym razem, gdy oglądam film. Lodowe dekoracje i tematyka błękitu, srebra i bieli okazały się bardziej niż trafione. Labirynt robił odpowiednie wrażenie, wyglądając mrocznie, a nawet drapieżnie. Z tych mniej oczywistych miejsc, warto pochwalić też łazienkę prefektów. Czy kiedykolwiek zwróciliście uwagę na znajdujące się na stołach przysmaki, w pierwszej scenie w Hogwarcie? Lody, ciasta, cudowności. Cieszę się, że zadbano o te detale.
- W tej części widać jak bohaterowie dorastają i wkraczają w wiek, w którym nie brak złamanych serc, pierwszych zauroczeń i nieporozumień. O ile nie wiem jak się mam czuć odnośnie fryzur Harry'ego i Rona w tej części (ekhem ekhem), o tyle podobało mi się przedstawienie subtelnych zmian w relacjach pomiędzy poszczególnymi postaciami. Kłótnia Rona i Harry'ego wypadła przyzwoicie, spięcia między Ronem i Hermioną również wydawały się dość autentyczne. Na plus na pewno więź Harry'ego i Hermiony - czuć było troskę o siebie nawzajem i pewnego rodzaju porozumienie pomiędzy tą dwójką.
- Analizując początek filmu: uważam, że dość dobrze zaprezentowano działanie Świstoklika (efekty specjalne jak zwykle nie zawodzą), a także świetnie pokazano atmosferę panującą na Mistrzostwach Qudditcha. Tłumy, pokrzykiwania, muzyka, ogólna radość i ekscytacja aż unosiły się w powietrzu. Na tyle na ile zmieniony - ładnie też wypadł Leprikon podczas meczu.
- Solidnie wypadł też przyjazd uczniów z Durmstrangu i Beauxbatons, którzy roztaczali specyficzne aury wokół siebie, już od samego początku. Twórcom w ogóle dobrze wychodzi podtrzymywanie odpowiedniej atmosfery podczas scen, co potwierdza chociażby wybór Harry'ego do turnieju. Szok, zaprzeczenie, niedowierzanie - wszystko to aż było czuć na skórze.
- Myślę, że biorąc pod uwagę wątek Moody'ego w Czarze Ognia, dobrze przedstawiono go w filmie. Efekt błyskawic i paniki na Wielkiej Sali, gdy po raz pierwszy go zobaczyliśmy, sprawił, że widz stał się bardzo wyczulony na obecność tej postaci, od samego początku. Dzięki temu, na przykład taka lekcja z Zaklęciami Niewybaczalnymi wypadła znakomicie, robiąc odpowiednie wielkie wrażenie. Nie byłabym sobą gdybym nie wspomniała też o genialnej potyczce Moody'ego i Malfoya. Śmieję się przy niej za każdym razem, gdy oglądam film.
- Do filmu dodano kilka scen nieksiążkowych, a do moich osobistych faworytów należy parę z nich. Po pierwsze: przysłanie przez panią Weasley szaty wyjściowej dla Rona. W powieści cała ta sprawa z szatą wyjściową wygląda nieco inaczej, ale z jakichś powodów naprawdę lubię filmową wersję. Jest urocza. Po drugie: nauka tańca przez profesor McGonagall. Nie tylko była zabawna (z komentarzami bliźniaków i tak dalej), ale też dała posmak tego co czeka nas na Balu. Po trzecie: scena nauki wspólnej w Wielkiej Sali, gdzie uczniów pilnował Snape. Zawsze przy niej chichoczę.
- Jeśli chodzi o poszczególne zadania: jak zwykle efekty specjalne nie zawiodły. I tak: smoki prezentowały się znakomicie, cała potyczka Harry'ego ze smokiem wyglądała bardzo ładnie, z pięknymi widokami i napięciem. Zadanie numer dwa również wypadło niesamowicie, biorąc pod uwagę podwodną scenerię i ładne naświetlenie. O labiryncie już wspomniałam - ale naprawdę robił wrażenie mrocznego i przerażającego. Budził należytą grozę.
- Myślę, że jedną z bardziej znaczących zmian między filmem, a książką jest dramatyczność poszczególnych zadań. Potyczka Harry'ego ze smokiem, potyczka Harry'ego z druzgotkami i w końcu labirynt - wszystkie zadania były dużo bardziej dramatyczne na ekranie niż w w książce. Myślę, że twórcy utrudnili Harry'emu zadania, ale dzięki temu widz był w stanie podekscytowania przez cały czas, więc nie narzekam. Plus, w ekranizacji zmieniono rolę i historię Croucha, oraz Neville'a i o ile przykro mi, że zabrakło Zgredka, o tyle cały motyw z Nevillem pomagającym Harry'emu, wzbudził moją sympatię bo miał sens i logiczne uzasadnienie.
- Ta część zarówno w wersji książkowej, jak i filmowej jest naprawdę dramatyczna i chciałabym te tragiczne, mroczne sceny pochwalić. Śmierciożercy na Mistrzostwach, Harry mdlejący w tłumie i budzący się do Mrocznego Znaku, dezorientacja i zapowiedź powrotu Czarnego Pana - dobrze budowano nieszczęśliwy klimat historii. Następnie mamy powrót Voldemorta. Szczerze, cały plan zdjęciowy i pełna grozy atmosfera wypadły fantastycznie. Tak samo zresztą przylot Śmierciożerców, czy scena w której dowiadujemy się, że Voldemort jest w końcu w stanie dotknąć Harry'ego. Robi ogromne wrażenie. No i śmierć Cedrika. Za pierwszym razem, gdy oglądałam film, w momencie gdy pan Diggory dowiaduje się o śmierci syna, po prostu złamało mi się serce i nie byłam w stanie powstrzymać łez. Do tej pory, gdy oglądam ten moment, jest mi okrutnie smutno. Brawa za wykreowanie odpowiedniej atmosfery i okoliczności. Poza tym, myślę, że doskonale oddano wstrząs Harry'ego po wszystkim. Świetna gra aktorska ze strony Daniela - to jak Harry się trząsł z szoku po powrocie z labiryntu, za każdym razem wywołuje we intensywne emocje.
- Jak zwykle muszę pochwalić muzykę. Czy to pełna grozy w mrocznych scenach, czy to pełna piękna i magii, w pozostałych. Podkład muzyczny nigdy nie zawodzi. A w Czarze Ognia momentów, gdzie muzyka wydawała się kluczowa było sporo. Od tłumu świętujących Irlandczyków na Mistrzostwach Qudditcha, gdzie słychać było dudy i śmiech, po klasyczne brzmienie podczas Zimowego Balu.
Filmowa wersja Czary Ognia to, podobnie jak książka, istny rollecoaster emocji. Pomimo, że sporo szczegółów i wątków fabularnych zostało zmienionych, koniec końców trudno jest nie cieszyć się oglądaniem, zwłaszcza że całość jest przepięknie nakręcona, a historia wciąga. Ujęcie statku na jeziorze obok Hogwartu,... albo smoka na dachu zamku... albo Harry'ego wpływającego do głębin jeziora... albo zaprezentowanie myślodsiewni... albo odlotu/odpłynięcia gości... Wizualnie ten film, tak jak i poprzedniczki, wybija się ponad większość produkcji fantasy. Gwarantuje on też mnóstwo emocji, dzięki intensywnej atmosferze, plus daje nam posmak nadchodzącej w kolejnych częściach tragedii. Jeśli wciąż nie oglądaliście - koniecznie nadróbcie zaległości!
Pozdrawiam,
Sherry
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz