czwartek, 18 lipca 2019

Jedyne takie miejsce - Klaudia Bianek


Wydawnictwo We Need Ya, 2019
360 str.

Wszystko zaczyna się gdzieś pod lasem...

Lena jest osiemnastoletnią matką wychowującą dwuletniego syna, Alan to jej przyjaciel z dzieciństwa, który po dziesięciu latach wraca do domku pod lasem, by się zresetować, a Jedyne takie miejsce to debiut, który z niewiadomych mi przyczyn, był reklamowany jako: "najlepsza powieść roku", "najlepszy polski tytuł New Adult w 2019 roku" oraz "najbardziej wyczekiwany tytuł tej wiosny". Dziś chciałabym wam trochę poopowiadać o tym dziele.

Jak się pewnie domyślacie - recenzja nie będzie pozytywna. Przed zaczęciem lektury, postanowiłam przeznaczyć swój wolny dzień na czytanie tego tworu, ale nie miałam pojęcia, że faktycznie będę go czytać CAŁY DZIEŃ. 360 stron, w normalnych okolicznościach, pochłonęłabym w kilka godzin, ale przy debiucie Klaudii Bianek, musiałam sobie robić przerwy co jakieś 20 stron, bo po prostu czułam jak umierają moje szare komórki. 

Największym mankamentem książki jest wyzierająca z niej nuda. Szczerze, idea na historię bardziej sprawdziłaby się w krótszej formie. Kompletnie nic się tam nie dzieje, osobiście - musiałam się zmuszać, by czytać dalej, a i tak każdą kolejną stronę kończyłam z grymasem na twarzy. Nie spodziewałam się cudów po książce z gatunku, który prawdopodobnie wyczerpał już wszystkie możliwe scenariusze, ale i tak schematyczność, przewidywalność i brak świeżości mnie po prostu rozczarowały. Gdyby chociaż pióro autorki było przyjemne... niestety - nawet na to nie mogłam liczyć.

Rozumiem, że debiuty w większości przypadków... nie są perfekcyjne. Rozumiem, że autorka książki jest niedoświadczona i być może w przyszłości jej styl się poprawi, ale... Ta powieść mnie po prostu wykończyła psychicznie. 

Z jakiegoś powodu, autorka uznała, że dobrym pomysłem będzie pisanie rozdziałów z perspektywy zarówno Leny jak i Alana. Problem w tym, że owe narracje były utrzymane w dokładnie tym samym klimacie? Normalnie, jeśli autorzy decydują się na perspektywę męską i żeńską, potrafią wyraźnie je rozdzielić, a tym samym dać nam poczucie, że obydwoje bohaterowie są oddzielnymi bytami - RÓŻNYMI bytami. Natomiast u Klaudii Bianek wszystkie postacie - serio, wszystkie co do jednej - są tak płaskie, papierowe, i nieinteresujące, że dwie narracje po prostu nie miały sensu.

Skoro jesteśmy już przy postaciach... czemu nie porozmawiamy o "Lence"? Główna bohaterka to osiemnastoletnia matka, która ma dramatyczną przeszłość na koncie i wielką tajemnicę odnośnie tożsamości ojca swojego dwuletniego syna. Zanim przejdę do mojej opinii na jej temat, pozwolę sobie przytoczyć cytat z książki: 

  • "Ona była jedną z tych uroczych osób, które nie potrafiły się irytować."

Lena to wypisz-wymaluj Mary Sue. Słodka, urocza, piękna, kochana, dobra, pomocna, blablabla. W skrócie - nie ma żadnych wad, płacze nad pieskami, płacze nad uczuciami, płacze z bezradności oraz płacze bo płacze. A do tego, w wolnych chwilach, wymyśla wymówki i nowe problemy, bo czemu nie. Wyidealizowana, irytująca i słaba, została wykreowane na męczennicę, która potrzebuje rycerza na białym koniu, by ją wybawił od wszystkich kłopotów. A i tak autorka ma czelność nam pisać o tym, jaka to z niej nie jest "SILNA" kobieta, która "O WSZYSTKO WALCZY SAMA". W rzeczywistości to Alan zajmuje się jej problemami. Dziewczyna kompletnie nie ma kontroli nad swoim życiem, nie bierze niczego we własne ręce oraz nie potrafi wziąć odpowiedzialności za swoje czyny. Ale my i tak mamy widzieć ją jako "SILNĄ" i "SAMODZIELNĄ". Mhm. Logiczne.

Postacie są tak jednowymiarowe, że aż boli. Najwyraźniej w świecie autorki rzeczy są albo białe albo czarne, bo tak też wszystko zostało przedstawione w  jej dziele. Alan jest idealny, Lena jest idealna, jej syn Marcel jest idealny. Kotek jest idealny. Piesek jest idealny. Babcia jest idealna i dziadziuś też, bo czemu nie. Jeśli natomiast ktoś jest zły, to jest zły do szpiku kości. Dodając do tego wspominany przeze mnie motyw rycerza ratującego damę z opałów oraz Lenę-Matkę-Teresę, dostajemy mieszankę tak SŁODKĄ, że aż zęby bolą. Tak przedobrzoną, że aż chce się "rzygać tęczą". 

Inna rzecz związana z bohaterami, to fakt, że chyba są jakimiś prorokami czy kimś tam, bo potrafią wyczytać wszystko bezbłędnie, nie rozmawiając nawet z drugą osobą. Znów - pozwolę sobie przytoczyć dwa cytaty:

  • "Chodziło o dziewczynę i chłopaka, którzy najwyraźniej skrzywdzili Alana. Prawdopodobnie ona go zdradziła i odeszła z innym."
  • "Patrzyłem na nią, jak z czułością pochyla się nad słabszym, chociaż gdy ona była słabsza, to nikt się nad nią nie pochylił."

Alan i Lena nie widzieli się przez dziesięć lat. A jednak, gdy przychodzi co do czego, to WSZYSTKO o sobie wiedzą. Bo są AŻ tak niesamowici. W sensie, logiczne, że skoro ktoś skrzywdził Alana, to musiało chodzić o zdradę. Pewnie. I oczywiście, że Alan wie, że nikt nigdy nie pomógł Lenie, chociaż był nieobecny w jej życiu przez dziesięć lat. Okej.

Inna rzecz, która nie będę kłamać - niesamowicie mnie zdenerwowała, to zaściankowość autorki, moralizowanie w książce i promowanie stereotypów. Cytat z książki:

  • "Wysoka i szczupła, długie nogi i włosy opadające na plecy. Stała tyłem, bo położyła torbę transportową ze swoim zwierzakiem na parapecie i wpatrywała się w okno. Wyglądała na dziewczynę, która z radością gnębiłaby słabszych."

Uwaga, uwaga, jeśli jesteście wysokimi i szczupłymi dziewczynami z długimi nogami i włosami opadającymi na plecy - najwyraźniej sprawia wam radość gnębienie innych ludzi.

Autorka wyraźnie rozdzielała mieszczuchów od mieszkańców wsi, idealizując tych drugich, a pierwszych wrzucając do jednego worka, pod tytułem "ludzie, którzy są zdemoralizowani i którzy nie wiedzą co w życiu jest najważniejsze".

Do wspomnianych przeze mnie wyżej mankamentów, dochodzą też puste, niewprowadzające-niczego-do-treści dialogi, sztuczne mądrości serwowane na dzień dobry i bezsensowne opisy, które NAPRAWDĘ w większości przypadków są bezcelowe. 

  • "Jest pyszne! - zawołał Marcel i pomasował się po brzuszku, co miało oznaczać, że naprawdę mu smakowało."

Dziękujemy za wyjaśnienie? W końcu słowa Marcela i jednoznaczny gest masowania brzucha nie były wystarczające, byśmy się domyślili, że mu smakowało. Trzeba było o tym napisać kolejny raz. Pewnie. Czytelnicy są idiotami, niepotrafiącymi myśleć za siebie. Oczywiście.

Jakby tego było mało... Niepotrzebne nikomu detale, przeciągające nudną historię jeszcze bardziej, wymyślona drama, która została wyolbrzymiona do takiego stopnia, że można by pomyśleć, że chodzi o kolejną Wojnę Światową, co  najmniej. Autorka ma też tendencję do! używania! wielu! wykrzykników! żeby! zdania! brzmiały! bardziej! ... właśnie? Właściwie to po co tu tyle wykrzykników?

Inna rzecz... za przeproszeniem, PO JAKĄ CHOLERĘ, autorka opisuje w kolejnym rozdziale to co się stało w poprzednim? I nie, nie rzuca to nowego światła na dane wydarzenie. Nic z tych rzeczy. Znów, Klaudia Bianek zdaje się myśleć, że czytelnicy nie są wystarczająco bystrzy, by domyślić się co czuli bohaterowie - POMIMO opisów. I to nie jest tak, że ponowne opisywanie wydarzenia zdarzyło się raz czy dwa. O nie, nie, nie. Autorka powtarzała ten zabieg NIEMAL ZA KAŻDYM RAZEM. 

Powieść wyraźnie pokazuje niedoświadczenie autorki. I o ile jest to rzecz, nad którą zdecydowanie można popracować, nie zmienia to faktu, że ta konkretna książka, jest po prostu okropna. Kilka rzeczy, które zwróciły moją uwagę: 

  • "Chcę, żebyś mnie uwolniła" - powiedział Alan, prosząc swoją byłą dziewczynę, by przestała do niego wydzwaniać i pisać. Kto normalny używa zwrotu "uwolnij mnie od wydzwaniania"?
  • "Gość spieprzał gdzie pieprz rośnie" - przykład dowcipu w książce. Serio, bohaterowie śmiali się przez to do rozpuku. 
  • "Monika była moją fobią" - słowo fobia oznacza zaburzenie nerwicowe. KTOŚ nie może być CZYIMŚ zaburzeniem nerwicowym, na litość boską. 

Humoru w książce nie znalazłam, no chyba że wliczymy tutaj jakiś dziwny napad śmiechu Alana i Leny, gdy dziewczyna wymyśliła psu imię "Dori", co najwyraźniej jest jakimiś fenomenem dla obydwojga, bo śmiali się przy tym do łez. Ja, nie załapałam żartu.

Szczerze mówiąc, jedynym plusem w książce było samo miejsce akcji - spokojny domek pod lasem i otaczająca go cisza. Pozostałe elementy? Karygodne.

Jedyne takie miejsce to taka trochę Królewna Śnieżka. Bohaterowie śpiewają sobie i radośnie żyją w lesie, zwierzęta zdają się mieć inteligencję równą ludzkiej, starsi są przedstawieni jako mędrcy, bez których młodzi nie dostrzegliby tego co jest tuż przed nimi. Jak dla mnie, ta powieść to kompletny niewypał. Być może autorka wyszlifuje swój styl i w przyszłości jej książki będą lepsze, ale ja się o tym nie przekonam, bo już ta jedna mi wystarczyła, bym wiedziała, że pióro Klaudii Bianek, to nie jest moja bajka.

Jeśli nawet po mojej opinii, macie ochotę na czytanie tego dzieła, życzę udanej lektury.

Pozdrawiam,
Sherry


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz