środa, 26 lipca 2017

Bez uczuć - Mia Sheridan


Ramsay
Wydawnictwo Otwarte, 2.08.17
360 str.

Ludzie kierują się w życiu różnymi motywacjami. Jednak chyba żadna nie jest tak skuteczna jak chęć zemsty na ludziach, którzy doprowadzili cię do ruiny. A wie o tym najlepiej Brogan Ramsay. Przed paroma laty, jego uczucie do pięknej, aczkolwiek niedostępnej Lydii De Havilland zwiodło go i pozostawiło zranionego oraz głodnego zemsty na jej rodzinie. Teraz nie cofnie się przed niczym, by osiągnąć sukces, a tak się przypadkiem składa, że firma De Havillandów powoli upada... To czego Brogan jeszcze nie wie, to że czasami głodu po prostu nie da się zaspokoić. A ponowne spotkanie z Lydią może poruszyć w nim emocje, które myślał, że zostały zamrożone na wieki.

Czytanie tej książki może skończyć się na trzy sposoby. Po pierwsze, jako fani pióra Mii Sheridan, możecie zostać oczarowani kolejną historią jak z bajki, o przeznaczeniu, miłości, zemście i walce z uczuciami. Po drugie, jako czytelnicy niezaznajomieni do tej pory z piórem autorki, możecie pomyśleć, że w gruncie rzeczy to przyjemna lektura - romans wprost wymarzony na wakacje. Po trzecie - jako osoby, które miały już do czynienia z wieloma tworami Sheridan, jednak nie do końca zostały przez nią oczarowane - a przynajmniej nie w takim stopniu jakbyście chcieli, możecie zostać całkowicie i absolutnie pochłonięci przez falę negatywnych uczuć wobec tej lektury i tego co zaprezentowała - a raczej czego NIE ZAPREZENTOWAŁA pisarka w swojej kolejnej powieści. Możecie zgadnąć, w której grupie odbiorców znalazłam się ja. 

Do tej pory, największą wadą jaką znajdywałam w powieściach Mii Sheridan była skłonność do przesadnego słodzenia i prowadzenia historii w nierealnym, bajkowym, wymyślnym stylu, który kompletnie mnie nie kupował. Lektura jej książek bywała jednak przyjemna, a w niektórych przypadkach, zdarzało mi się nawet uśmiechnąć podczas czytania i autentycznie cieszyć historią. Myślę jednak, że Bez uczuć okazało się kroplą goryczy przelewającą czarę.

źr.
W tej książce nie ma absolutnie niczego nowego. Czytając ją, czułam się tak, jakbym ponownie miała do czynienia z kilkoma wcześniejszymi powieściami Sheridan, połączanymi w jedno. Po raz kolejny mamy miłość, która musi przezwyciężyć okrutną przeszłość, poczucie zdrady i nienawiści (jak w Preston's Honor czy Bez szans). Ponownie mamy rozdartych wewnętrznie bohaterów i główną postać męską, która jest jak harcerzyk - honorowy, szlachetny, dobry i bez skazy (o zobaczcie! Jak we wszystkich innych książkach Sheridan!). Ponownie mamy najlepszego przyjaciela głównego bohatera, który jest dużo ciekawszy niż duet pierwszoplanowy razem wzięty, jest opoką męskiego bohatera, zawsze sprowadzi go do pionu i zachowuje się dziwnie znajomo... (może dlatego, że jest jak najlepsi przyjaciele innych bohaterów męskich Sheridan?). Ponownie mamy strasznie naciągane, wymuszone i stereotypowe przedstawienie innej kultury - w tym przypadku Irlandczyków (w Preston's Honor Meksykanów). Ponownie mamy główną bohaterkę, która zachowuje się nieracjonalnie i naiwnie - krótko mówiąc, kompletnie nie jak na swój wiek (hm... jak wszystkie bohaterki Sheridan?).

Nie zrozumcie mnie źle - w dzisiejszym rozkwicie literatury, przyzwyczaiłam się, że pisarze bazują na schematach. W końcu niemal niemożliwym jest stworzenie oryginalnego, wyjątkowego, wyróżniającego się czymś romansu. Jednak istnieją autorzy potrafiący sprawić, by czytelnik nie czuł, że czyta coś, z czym mógł mieć już do czynienia wcześniej. Potrafią tchnąć świeżość w swoje historie i przedstawić je w tak niezwykły sposób, że nie da zignorować talentu i potencjału. Mia Sheridan nie należy do tego grona ludzi.

Nie dość, że ciągle trzyma się schematów, powiela je, nie dodaje absolutnie niczego nowego to wciąż pakuje bohaterów w nierealne sytuacje jakby urwane z młodzieżowych filmów Disneya, a następnie korzysta z motywu - szczęśliwy, nierealny zbieg okoliczności! Same postacie nie ewoluują, nie zaskakują - przez większą część czasu po prostu irytują i drażnią tym jak strasznie wyidealizowani są. W tworach tej pisarki - a zwłaszcza w Bez uczuć jest sporo błędów logicznych, dziur w historii nieudolnie łatanych mową o przeznaczeniu, duchach przodków, które nawiedzają postacie czy innego tego rodzaju bzdury.

Pozycja nie oferuje urzekającej akcji, pochłaniającej fabuły, humoru, czy dramatu z prawdziwego zdarzenia - no chyba, że liczyć ten nierealny, od którego aż chce się zgrzytać zębami. Prawdę powiedziawszy, w pewnym momencie historia jest tak nieciekawa, nudna, przewidywalna i irytująca, że czytelnik czuje wręcz fizyczne zmęczenie. Osobiście, zaczęłam wątpić w literaturę, a po skończeniu powieści, pomyślałam, że oto jeden z tych tytułów, po których człowiek może dojść do wniosku, że czytając daną pozycję, stracił kilka lat życia.

Jeśli wciąż nie czytaliście książek Sheridan, a macie ochotę na romans bazujący na schemacie zemsta-miłość-i-cienka-granica-pomiędzy-nimi, Bez uczuć może spełnić wasze wymagania. Oczywiście nie liczcie na rewelację, mając na uwadze błędy logiczne powieści. Jeśli jesteście fanami pióra Mii to prawdopodobnie zignorujecie wady i będziecie cieszyć się historią romantyczną tak czy inaczej, bo w końcu autorka podbiła już wasze serca.

Osobiście jednak, po skończeniu tej powieści czuję jedynie irytację, rozczarowanie i rozpacz, że oto zmierzyłam się z czymś tak fatalnym, co kompletnie pozbawiło mnie siły i kosztowało więcej nerwów niż to konieczne. W moim odczuciu, Bez uczuć pozostanie harlequinem za maską "dramatycznego romansu". Przesłodzonym. Naciąganym. Nierealnym. Z patetycznymi dialogami. Nawet nie wiecie, jak bardzo mi przykro.

3/10
Pozdrawiam,
Sherry

Za przedpremierowe udostępnienie powieści dziękuję Wydawnictwu Otwartemu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz