sobota, 5 marca 2016

Serial: The Shannara Chronicles - sezon 1

źr.
Sezony: 1 (Drugi prawdopodobny)
Rok produkcji: 2016 - ...
Gatunek: Fantasy, Przygodowy, Sci-Fi
Na podstawie cyklu powieściowego "Shannara", Terry'ego Brooksa

To co żyje, to magia

"Kroniki Shannary" były najbardziej wyczekiwanym przeze mnie serialem roku 2016 - bez wątpienia. A gdy w końcu nadszedł, przynosząc pierwsze dwa odcinki połączone ze sobą i kazał czekać na kolejne, wiedziałam, że oto natrafiłam na kolejną po "Teen Wolfie" produkcję od MTV, która zapowiada się naprawdę doskonale i absolutnie magicznie. To co muszę wyznać już na wstępie - a co stanowi wielki grzech czytelnika, to że nie czytałam serii książkowej Terry'ego Brooksa, przez rozpoczęciem seansu serialu. Czy to jednak przeszkodziło mi w cieszeniu się nim? Czy stworzyło pomiędzy mną a postaciami dystans? Jak cholera, że nie. Sami poczytajcie.

źr.

  • O czym tak w ogóle jest serial?
Akcja toczy się w dystopijnej przyszłości, w której oprócz ludzi, po ziemi stąpają także elfy, gnomy czy trolle. Multum ras, multum charakterów - duże kłopoty. Zwłaszcza, że... potężne, święte drzewo eflów - Ellcrys - umiera, tym samym wypuszczając z więzienia, którego strzegło, hordę demonów chcących zniszczyć świat. By go uratować, trójka młodych osobników: księżniczka-elfka, zagubiony chłopak-pół elf, pół człowiek i wojownicza dziewczyna - człowiek w 100%, muszą się zjednoczyć i wybrać w podróż, mogącą przynieść absolutny sukces, bądź wielką porażkę. Porażkę, która będzie kosztować życie wszystkich ras Czterech Krain. Jak to się wszystko potoczy?

źr.
źr.

  • Widoki to ważna rzecz, czyli kilka słów o scenerii...
Prawdopodobnie ten punkt nie powinien odgrywać aż tak wielkiej roli w mojej recenzji, ale będzie. A co. Ogólnie, Shannarę kręcono w Nowej Zelandii. I wiecie jakie odniosłam wrażenie w związku z nią? Jakby nie tyle była tłem wydarzeń, a kolejnym bohaterem. Widoki zapierały dech w piersiach. I jakkolwiek oczywiście niektóre sceny nie były stylizowane na dystopijne, by współgrać z fabułą, o tyle sama Nowa Zelandia... Absolutnie mnie w sobie rozkochała. Rozkochała z prędkością błyskawicy i siłą Hulka. Nie da się jej ignorować. 

źr.
źr.
źr.

  • Kto nas poprowadzi? Czyli o bohaterach.
Może dlatego, że mają pierwowzory w serii książkowej - są bardzo żywi. Przeżywają skrajne emocje, czasami nie panują nad odruchami i nad porywami serca. Mają zarówno wady jak i zalety. Są silni i słabi jednocześnie - a to czyni z nich naprawdę dobrych przewodników po fabule i akcji. Nie powiem, że nie będziecie się czasami irytować na to co wyprawiają - nie powiem, że pokochacie wszystkich. Ale po oglądnięciu sezonu, dostrzeżecie jak wiele przeszli, jak wiele poświęcili i jak wiele się nauczyli. Na szczęście twórcy świetnie pokazali ewolucję i szereg przemian zachodzących w ważniejszych bohaterach, co jeszcze bardziej nas do nich zbliżyło.

źr.

  • Na kogo warto zwrócić uwagę?
Przede wszystkim, na główną trójcę bohaterów. Wiem, że sporo osób nie lubi Amberle - księżniczki elfickiej, której przypadł wielki udział w zbliżającej się potyczce z demonami, ale osobiście - uwielbiam ją od pierwszego odcinka. To prawda, że chwilami postępowała zbyt szlachetnie - a tym samym naiwnie do okoliczności, ale akurat za to ją szczerze podziwiam. Że nie straciła cech, wpajanych jej od dzieciństwa, tylko dlatego, że czasy i poziom niebezpieczeństwa uległy zmianie. Naprawdę, po ostatnim, finalnym - dziesiątym odcinku pierwszego sezonu, składam jej honory. Niesamowita do końca.

Przez pierwszych kilka odcinków, myślałam, że Eretria - uparta, zadziorna wojowniczka - w stu procentach człowiek, została stworzona po to, żebym miała kogo nie znosić. Ale z odcinka na odcinek, coraz bardziej zaczęłam dostrzegać w niej... człowieczeństwo. Takie czyste człowieczeństwo. A czasem poznałam powody czemu postępuje tak, a nie inaczej i po prostu musiałam się nią zauroczyć. Bo przejawiała takie czysto pierwotne odruchy, była naprawdę szalenie odważna i tak jak w przypadku Amberle - po ostatnim odcinku - ABSOLUTNIE podziwiam i uwielbiam.

źr.
źr.

  • Teoretyczny lider...?
Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale chyba głównym bohaterem serii książkowej jest Will - pół elf, pół człowiek. Mieszaniec, który okazuje się dziedzicem prawdziwej potęgi. W serialu wcale tego nie było widać. Że jest jakimś liderem. Czy że się wyróżnia. Właściwie to wątek jego magicznego daru, po pewnym czasie, został strącony z półki priorytetów i w sumie trochę nad tym ubolewam, bo wciąż jest wiele niewiadomych jeśli chodzi o tajemnicze kamyki, czy ojca chłopaka.

Przez jakiś czas, darzyłam go średnim zainteresowaniem i średnią sympatią. Chyba dopiero po ostatnim odcinku, doceniłam jego rolę w historii, to co on poświęcił i co wniósł w wyprawę. Kiedy Amberle i Eretria, które... dzięki silnym charakterom, prowadziły prywatną wojnę pomiędzy sobą, on okazywał się taką ostoją spokoju. I choć nie powiem, by był wzorem wojownika, to koniec końców naprawdę dostrzegam potencjał w nim i rolę, jaką wciąż ma do odegrania, nawet po finalnym odcinku.

źr.
źr.

  • Perły w cieniu gwiazd, czyli o postaciach drugoplanowych...
Uwielbiam to jak w serialu wątek teoretycznie najważniejszy - wyprawa Wielkiej Trójcy, o której wspomniałam, przeplata się z pozostałymi, jak ten dotyczący rozrastania się demonów w siłę, kryjącego się w murach elfickiego zamku zdrajcy, poznawania tajemniczego, uratowanego z niewoli chłopaka - Bandona, cichej rywalizacji pomiędzy królem, a jego następcą, czy obserwowania najmłodszego syna króla oraz potężnego druida.

Muszę przyznać, że zwłaszcza ci dwaj ostatni - książę Ander, oraz druid - Allanon (grany przez dobrze znanego fanom "Arrow" - Manu Bennetta) stanowili niesamowicie pochłaniające widoki. Do najmłodszego księcia zapałałam sympatią również od pierwszego odcinka, tylko po to, by zakochiwać się w nim z każdym kolejnym epizodem. A druid? Po pierwsze - mistrzowska kreacja. Po drugie - mistrzowska gra aktorska pana Bennetta. Po trzecie - czy tylko ja odniosłam wrażenie, że czasami jego postać przyćmiewała wszystkich innych? Uwierzcie mi - nie chcecie tego przegapić.

źr.
źr.
źr.

  • Trójkąt miłosny - bo przecież bez tego ani rusz.
Tak, tak. Można się było tego spodziewać. Dwie dziewczyny - jeden chłopak, wielka zbliżająca ich do siebie podróż. Czy to nie ma prawa się skończyć tylko w jeden sposób? Ale powiem wam szczerze, że o ile faktycznie czasami ten trójkąt mógł działać na nerwy, to ja naprawdę zapałałam do niego sympatią. Bo w chwilach niepewności, grozy czy nadciągających kłopotów, dawał taki uroczy wydźwięk. Chwilę wytchnienia. Skąpaną w hormonalnym oceanie - co prawda to prawda - ale naprawdę zdążył sprawić, bym przestała na niego złorzeczyć, a to naprawdę COŚ WIELKIEGO.

źr.
źr.
źr.

  • Inne plusy?
Efekty specjalne - bardzo ładne. Zdecydowanie na plus. Zarówno kreacja demonów, animacja używania magii, czy choćby sam Opening - mistrzostwo. Serio, oglądnijcie ten filmik - czy widzieliście kiedykolwiek lepszy wstęp do serialu? Tak szczerze?
Soundtrack - też na plus. Zwłaszcza z ostatniego odcinka. Kupili mnie użyciem piosenki "Run Boy Run". Cóż mogę powiedzieć. 

Oszałamiający Opening:


  • Podsumowując: czemu powinniście oglądnąć Shannarę?
Bo mimo że nie nazwałabym tego serialu "idealnym", to jest naprawdę, naprawdę świetny! Zwłaszcza jak na MTV. Ma w sobie magię, ma w sobie miłość, ma w sobie śmierć, niebezpieczeństwo, wielką misję, walkę, poświęcenie i to co wszyscy kochamy - cliffhangery, które nie pozwalają nam przerwać oglądania sezonu w połowie, a wręcz wymuszają włączenie kolejnego epizodu. Macie w tej chwili ten plus, którego ja nie miałam - możecie oglądnąć cały sezon, nie musząc na kolejny epizod czekać kolejny tydzień. :) 

źr.
źr.
źr.

Jeśli poszukujecie serialu pełnego magii, przepełnionego poszukiwaniami i akcją - dajcie szansę "Shannarze". Dajcie jej szansę, by was oczarowała, by was zachwyciła, by przykuła was do ekranu i rozczuliła serca. A kiedy już się w niej zakochacie - jeszcze wspomnicie tą notkę, wierzcie mi. :)

Ja osobiście - przy ostatnim odcinku, niemal zapłakałam. Piękne, wzruszające, zaskakujące zakończenie sezonu i oczywiście cliffhanger w samym finale. Lepiej dla moich nerwów, by MTV zamówiło drugi sezon, bo mam emocje w strzępach.

Oczywiście - polecam!

Pozdrawiam,
Sherry



źr.