Witam.
Dla tych, którzy śledzą mnie na facebooku, ta notka nie będzie niespodzianką. Reszcie już wyjaśniam, że to kolejny post z serii Przemyśleniowej Sherry. O czym dziś? A o temacie mi bardzo bliskim, którego nie rozumie żadna osoba, jaką znam. Zobaczymy co wy będzie mieli mi o nim do napisania.
"Smutek w duszy zabije cię szybciej, dużo szybciej, niż zaraza."
John Steinbeck
Wiecie, mam taką pracę dorywczą, że stykam się z wieloma ludźmi. Dlatego, gdy nasta osoba zadała mi pytanie, dokładnie takie samo jak poprzednicy, zrozumiałam, że coś jest naprawdę nie tak. I powinnam się nad tym zastanowić trochę bardziej. Jak wygląda zawsze sytuacja? Powtarzająca się naprawdę wiele, wiele razy, z coraz to nowymi ludźmi?
Ktoś: Czemu jesteś taka smutna?
Ja: Nie jestem smutna.
Ktoś: No przecież widzę, że jesteś. Coś się stało?
Ja: Nie jestem smutna. Brak uśmiechu, a smutek to nie to samo.
Uwierzcie mi, że taką rozmowę prowadziłam z tak wieloma ludźmi, że przestałam liczyć. I nigdy się nie zmienia. Ba! Ostatnio jakaś miła pani zapytała się mnie o imię i zaczęła drążyć temat o moim życiu, by - jak mi wyjaśniła na końcu - sprawić, żebym się uśmiechnęła.
Inni ludzie, nie cackają się ze mną tylko prosto z mostu pytają co jest ze mną nie tak i czy moim zdaniem, uśmiech kosztuje tak dużo, że mnie na niego nie stać. Serwują tyradę pod tytułem "nie wiesz czym jest prawdziwe nieszczęście" albo o tym że "jestem za młoda, żeby odczuwać smutek" i takie tam. Po czym każą się uśmiechnąć. Tak jakby mój brak uśmiechu, burzył spokój w ich poukładanym świecie. Ale żaden nie pokusi się o pytanie z czego wynika sytuacja, że zachowuję się tak jak się zachowuję. Dlatego dziś wyjaśnię to wam.
![]() |
źr. |
Jestem smutna. Tak - jestem. Przez większą część życia, po prostu smutek i melancholia przelewają się przeze mnie falami. Ale nigdy nie kłamałam w pracy. Jak to jest możliwe? Otóż, różne zajęcia, wymagające ode mnie zaangażowania, po prostu sprawiają, że zapominam o tym dołującym mnie smutku. I praca jest właśnie taką moją małą ucieczką. Fakt, że się tam nie uśmiecham to już inna sprawa. Czasami się zastanawiam czy w ogóle jestem w stanie to zrobić.
A wiecie kiedy naprawdę jestem smutna? I kiedy chciałabym, by ktoś się mnie zapytał czemu tak jest, a tego nie robi? W szkole i w domu. Wśród ludzi, którzy uważają się za moich dobrych kolegów/tak zwanych przyjaciół i rodziny. Możecie mi wytłumaczyć jak to jest, że obcy ludzie jakimś cudem umieją mnie przejrzeć i zwrócić na mnie uwagę i spytać co jest grane, a ci najblżsi są zbyt... zaaferowani sobą, by mnie zauważyć?
Brak uśmiechu jest dla mnie manifestacją tego co się dzieje głęboko w środku, rozumiecie? Cichym krzykiem o pomoc, którego nie dostrzegają najbliżsi. I to boli. Cholernie boli. I pogłębia smutny stan depresyjnego załamania, w którym tkwię już prawdopodobnie piąty rok, od kiedy wszystko się zaczęło walić.
Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam się za najbardziej poszkodowaną osobę na świecie. Wiem, że mam szczęście być otoczona rodziną, która mnie prawdopodobnie kocha, że mam możliwość chodzenia do szkoły, rozwijania pasji, bo inni w biedniejszych, rozbitych rodzinach nie mają na to szansy. Ale moim zdaniem, smutek nie ma uniwersalnej miary. Takiej samej dla wszystkich. Bo każdy człowiek różne wydarzenia czy sytuacje traktuje inaczej.
![]() |
źr. |
I tak - dla niektórych trójka w szkole ze sprawdzianu, jest świetną sprawą. Dla innych jest oceną całkiem okej, choć mogłoby być lepiej. A dla jeszcze innych, to koszmar. I tutaj podałam przykład oceny, ale uogólnijmy to. Po prostu różni ludzie, mają różne źródła smutku, a te które nam się wydają nieznaczące, dla innych są tragiczne. I o to mi chodzi.
Mój smutek... z tego co pamiętam, rozwinął się i ogólnie korzenie ma w gimnazjum. Dla większości osób, to jeden z najfajniejszych okresów w życiu. Dla mnie był koszmarem.
To wtedy otarłam się o przemoc psychiczną stosowaną na słabszych osobach. Byłam świadkiem znęcania się nad jakimś człowieczkiem tylko dlatego, że pochodził z tak zwanej "gorszej" rodziny. To właśnie w gimnazjum zrozumiałam, że moi dotychczasowi tak zwani przyjaciele, odsuwali mnie od siebie po pewnym czasie, kiedy znajdowali sobie kogoś ciekawszego i bardziej wartego ich czasu. To w gimnazjum straciłam zaufanie do ludzi. To w gimnazjum straciłam (po części) nadzieję. I od tamtego czasu, nikt nie przedarł się za moje mury obronne. Ba. Nikt nawet nie próbował. I to wszystko sprawiło, że w tej chwili, jestem tak smutną, zimną osobą w środku, że sama się siebie boję.
Dla ludzi z mojej obecnej, wspaniałej klasy jestem jedną z tych zamkniętych w sobie dziewczyn, w dodatku dziwaczką, która zamiast wyjść na piwo, woli wrócić do domu, żeby poczytać książkę, albo obejrzeć serial. W dodatku wiedzą, że pytania zbywam sarkazmem i swoją bezczelnością. I przyzwyczaili się do tego. Akceptują mnie. Ale nie podchodzą bliżej niż trzeba.
![]() |
źr. |
Wiecie, ostatnio doszłam do wniosku, że niektórzy rodzą się samotnikami i są na to skazani. Bo ja nawet w tłumie czuję się samotna. I to nie tak, że nie lubię samotności. Lubię ją. Wycisza mnie, pozwala skupić się na myślach. Ale czasami także mnie zabija.
Stąd ten smutek. I w meritum notki napiszę tylko sprostowanie czegoś, co również jest niezrozumiałe dla innych.
Ludzie mówią, że jestem dosłownie popieprzona z tą swoją obsesją na punkcie książek i seriali. Pamiętacie jak na początku wspominałam, że praca to jedna z moich dróg ewakuacyjnych od smutku? Bo pozwala mi zapomnieć o wszystkim? No właśnie. Książki i seriale - przede wszystkim one, pozwalają mi na to samo. Dlatego jestem takim nerdem. Dlatego zamiast wyjść z inicjatywą do kogoś, w nadziei, że tym razem mnie nie zostawi i nie skrzywdzi... Że tym razem pozwoli mi odbudować zaufanie do ludzi, wolę zostać w domu i poznawać kolejne produkcje, czy tytuły książkowe. Zabijcie mnie, jeśli moje złudzenia wydają wam się objawem tchórzostwa, bo ja nie mam zamiaru z rezygnować z jedynej formy ucieczki od narastających i coraz bardziej natarczywych emocji.
"Żaden człowiek nie jest szczęśliwy bez złudzeń. Złudzenia są równie potrzebne dla naszego szczęścia, jak i realia."
Christian Nestell Bovee
Hej! Uprzedzałam na FB, że będzie masa uzewnętrzniania się, więc teraz mi tu nie marudzić. I tak się powstrzymywałam przed naprawdę dłuuugą tyradą. I nie myślcie, że ten tekst piszę żeby wzbudzić litość, czy żebyście mi napisali, że wszystko będzie okej. Nie. Piszę ten tekst, żeby poukładać sobie w głowie. I udzielić także sobie odpowiedzi na pewne pytania.
Pozdrawiam,
Sherry
A niżej macie moje obecne uzależnienie.