środa, 18 maja 2016

Gdy "wspaniale" to wciąż niewystarczająco

źr.

Cześć!

Wracamy do przemyśleń. Bo czemu nie?


Zanim przejdę do właściwej części notki, w której faktycznie piszę o przemyśleniach, muszę tutaj przywołać pewną sytuację. I pewnie to niektórym nie będzie na rękę, bo dotyczy ona piłki nożnej, ale nie bójcie się. To tylko szybkie nakreślenie wydarzenia, tylko po to, bym miała od czego się odbić później. Więc...

Dla niewiedzących - kraje mają własne ligi. To znaczy, że w Polsce jest Ekstraklasa, gdzie polskie kluby mierzą się z polskimi klubami, w Anglii jest Premier League gdzie angielskie kluby mierzą się z angielskimi klubami, natomiast w Hiszpanii jest Primera Division. I znów - w Hiszpanii prym wiodą... generalnie trzy kluby. Atletico Madryt. FC Barcelona. I mój kawałek serca - Real Madryt. To pomiędzy nimi zawsze jest najzacieklejsza rywalizacja, wiecie? Czemu o tym piszę? Otóż wszystko zaczęło się we wrześniu, a skumulowało na w grudniu. 

Barcelona i Atletico radziły sobie świetnie. Brnęły do przodu, wygrywały. Real... Mój Real... przechodził trudny okres. Zmiany trenerów, kontuzje. Powiem prosto z mostu - cholernie nam nie szło. I w grudniu, kiedy Barca i Atletico były na czołowych miejscach w tabeli ligowej, wszyscy skreślili Real na straty. Fatalne wyniki, więcej kontuzji, generalnie - piekło dla każdego madridisty fana Realu.

źr.

A później, po Nowym Roku... coś się zmieniło. Nowy trener sprowadził piłkarzy na ziemię i kiedy każdy madridista wierzył, że będzie coraz lepiej... w końcu faktycznie marzenia zaczęły się spełniać, a piłkarze odwdzięczali się fanom, wieloma, wieloma zwycięzcami. W ostatnich paru tygodniach trwania ligi hiszpańskiej, Real nadrobił wielkie straty do Atletico i Barcelony. Później przegonił Atletico. Niestety do zremisowania z Barcą zabrakło nam jednego punktu. Do przegonienia ich w lidze - dwóch. 

I tu dochodzimy do tego, o czym chciałam napisać. Jak mogliście przeczytać - Real radził sobie wspaniale. Wyszedł na prostą. Wygrał ostatnich dwanaście ligowych meczy, co jest kosmosem - poważnie. A mimo wszystko przegrał w walce o pierwsze miejsce w lidze. "Wspaniale" nie okazało się być wystarczającym.

Czy zatem te ostatnie tygodnie, fakt, jak świetnie sobie radzili, jak gromili i jakiego stracha narobili Atletico, tylko po to by ich później wygryźć z drugiego miejsca - to wszystko jest bez znaczenia? Jestem pewna, że znajdzie się wiele osób, które powiedzą, że owszem. Przecież to, że szło im świetnie, nie zmienia faktu, że przegrali. Ale wiecie co? Ja myślę, że to gówno prawda. 

źr.

Bo okej. Nie wygrali.  Mimo to, uważam, że należy im się solidny uścisk i szampan za to co zrobili dla całego madridistas. Podjęli walkę. Co więcej - nie odpuszczali. Walczyli do samiutkiego końca. A czasami, wierzcie mi, to jest ważniejsze niż sama wygrana. Real pokazał klasę. Pokazał, że nie odpuszcza. Że nie da sobie w kaszę dmuchać i z podniesionym czołem - odbił się od dna. Jestem z nich dumna - nie będę kłamać. Dumna w cholerę. Uważam, że są niesamowici... tak jak wiele innych ludzi, którzy podejmują walkę i nie wygrywają.

Bo pewnie. Fajnie by było gdyby Real wygrał. Mój Boże. Cieszyłabym się jak głupia. Ale ile jest sytuacji, w której ktoś w realnym życiu podejmuje walkę - nie wiem, ucząc się do egzaminów, rozpoczyna treningi do zawodów, a która koniec końców kończy się przegraną? Podejrzewam, że wiele. Ale to nie jest tak że jeśli nie wygraliście, to jesteście beznadziejni. Wiecie, myślę, że w życiu pocieszeniem jest, że zawsze znajdą się osobniki gorsze od nas w jakiejś dziedzinie, ale też lepsze. I cóż. Tak jest. Taka jest kolej rzeczy. Tak to wygląda.

Ale stanięcie do walki, nie poddawanie się... Myślę, że to jest kwintesencja. Ludzie tak się skupiają na celu, że nie pozwalają sobie cieszyć się samą drogą do jego realizacji. A ta droga jest pełna emocji - wierzcie mi. I wciąż, wygrana czy przegrana - uczycie się czegoś, za każdym razem, kiedy podejmujecie wyzwanie. I nie odpuszczanie - brnięcie gdzieś mimo że inni spisują was na straty - myślę, że to jest prawdziwy akt odwagi i determinacji. I myślę, że to jest istotne i godne szacunku. 

źr.

A z doświadczenia mogę powiedzieć, że czasami przegrana może mieć dla człowieka pozytywne skutki. Bo osobnik wychodzi z danej sytuacji z większą mobilizacją, z mega doświadczeniem, z wiedzą co może następnym razem zrobić, by wyszło lepiej. 

Uwielbiam i bardzo szanuję ludzi, którzy pomimo doznania jakiegoś zawodu w życiu, potrafią się podnieść i jeszcze mobilizować innych, oślepiając ich spokojem, radością, pozytywnymi wibracjami. I oczywiście - porażkę warto przeżyć - smutek oznacza, że nam naprawdę zależało. Ale nie warto się temu smutkowi poddawać. Donikąd nas nie doprowadzi. Zamiast tego, polecam przemienić to jedno wielkie: "O cholera, nie wyszło mi" na: "Ale przynajmniej nauczyłem się wielu rzeczy, pokazałem tym, którzy nie wierzyli, że podejmę walkę, że faktycznie się podjąłem, a przy okazji poznałem nowe osoby i jestem mądrzejszy niż na początku, o nowe umiejętności, o więcej emocji"

Znacie to? Co nas nie zabije to nas wzmocni? Wiem, że niektórzy rzucają to na utarcie nosa, ale kiedy faktycznie weźmie się te słowa do siebie do serca... Taka jest prawda. Przegrana to też nie jest koniec świata. To wskazówka. To nauka. To doświadczenie. To emocje. To źródło determinacji i siły - jeśli tylko na to pozwolicie.

źr.

Na koniec chciałabym wam powiedzieć tylko, że tak jak w przypadku faktu, że liga piłkarska jest każdego roku, tak na niezdane egzaminy są drugie terminy. Przegrane zawody - inne turnieje. To nie jest tak, że jak jedna opcja nam się nie uda, mamy być tak nią zaślepieni by nie dostrzegać innych. :) 

A ja jestem pewna, że sezon 2016/17 będzie Realu. Tyle w tym temacie.

Znów chaos. Czy kogoś jeszcze to dziwi?
Pozdrawiam,
Sherry