![]() |
źr. |
Another year...
Minęło kolejnych 365 dni z Feniksem.
Taki tam, zabawny fakt. 365 dni. Trzysta sześćdziesiąt pięć kolejnych dni. Które w gruncie rzeczy, naprawdę nie były łatwe. Ten rok ogólnie był dla mnie pełen zmian, pełen dramatów, pełen trudu i znoju. Pełen chaosu w życiu prywatnym, który przeniósł się na bloga, między innymi pod postacią notek przemyśleniowych. To co się jednak nie zmieniło, to moje niesłabnące uwielbienie do tego miejsca, moja niesłabnąca duma z tego w jakim punkcie się znaleźliśmy. Razem.
Feniks to źródło Sherry. Sherry istnieje tylko dlatego, że Feniks istnieje. I chyba w taki dzień warto tę zależność podkreślić. Niektórzy twierdzą, że traktują swoje blogi jak matka traktuje swoje dziecko, ale czuję, że moja relacja z Feniksem należy do nieco innych.
To co zawsze podkreślałam, to że Feniks jest moim skarbem. I kiedy go sobie wyobrażam, jest takim lśniącym, płonącym klejnotem. Pewnie niektórzy zdają sobie sprawę z tego jakie legendy krążyły zazwyczaj o smokach? Że w swoich jamach, chronią swojego bogactwa. Tych gór złota? Pięknych kryształów? Kiedy więc myślę o Feniksie i o sobie, myślę o nas w takich kategoriach. Że on jest tym cudem, najpilniej strzeżonym cudeńkiem, najbliższym mojemu serca, a ja jestem smokiem, który zniszczyłby tego, który próbowałby mi go odebrać.
Ale wiecie... rzeczywistość jest nieco inna. Bo może ja takim smokiem w stosunku do Feniksa byłam przez pierwszy rok jego istnienia. Drugi rok był jak wspomniałam, inny. Trudniejszy. I wszystko się zmieniło. Bo tym razem to ja byłam czymś kruchym. Kawałeczkami, które się ze sobą nie kleiły. Które były ostro zakończone i raniły duszę. A zamiast krwi, z ran wylewały się łzy. I wiecie, Feniks w tamtym czasie był moją stałą. Był moim constansem. Bo cokolwiek by się nie działo w moim życiu prywatnym, starałam się, by przynajmniej Feniks żył i był maską, która uporządkowaniem i regularnością, zasłoniłaby bałagan jakim rzeczywiście jestem.
I w sumie myślę, że trochę ta misja mi się udała. Może nie licząc niepokojącego listopada, w którym nie tylko liczba notek była jak na mnie, naprawdę zła, a i tematyka nie wróżyła niczego dobrego. Chodzi jednak o to, że Feniks był stałą. Był czymś do czego powracałam, kiedy było mi źle, czymś na co przelewałam swoje myśli czy uwielbienie do czegoś, by uciec od problemów. Może wy tak tego nie widzicie, ale Feniks był moją ucieczką przez ostatnich kilka miesięcy.
Kiedy zmagałam się z problemami osobistymi, kiedy strach przed maturą przybierał postać obłąkańczo realną i przerażającą, trzymałam się Feniksa jak deski ratunkowej. I wiedziałam, że choćby nie wiem co, na Feniksie musi panować porządek. Stąd notki co dwa dni. Potrzebowałam wiedzieć, że przynajmniej tutaj nie nawalam. Wiecie? Potrzebowałam tego, co dawało mi blogowanie, co dawał mi Feniks.
Kiedy wyobrażam sobie swoje życie, widzę czerń, stopniowo przechodzącą w szarość - pod wpływem kilku ostatnich tygodni i mojej pracy nad sobą. Ale gdzieś w tej ciemności i mroku, jest ten jeden, jasny punkt i nim właśnie jest Feniks. Jest częścią mnie. O ile miecz, według Gry o Tron, ma być przedłużeniem ramienia człowieka, o tyle Feniks jest przedłużeniem mojej... osobowości. Mojej duszy.
I to prawda, że stanowi niewielką cząstkę mnie i nie oddaje prawdziwie tego co się u mnie dzieje. Właściwie to nie macie pojęcia, jak bardzo moja prywatność jest popieprzona i jak bardzo Feniks się od niej różni. Te dwie rzeczy wydają się kompletnie różnymi elementami. I może czasami, pisząc te entuzjastyczne notki, na temat... nie wiem. Tego co uwielbiam, ulubionych shipów, ulubionych seriali, ulubionych książek, czuję, że oszukuję sama siebie, bo to jest pełne światła, a ja jestem pełna mroku, o tyle nie zmieniłabym tego co wnosi sobą Feniks w moje życie, za nic w świecie.
Bo mogę się czuć w stosunku do siebie i tego co piszę na Feniksie jak tchórz i oszust, udający że wszystko jest okej. Ale nie zmienia to faktu, że Feniksowi zawdzięczam... wiele. Po pierwsze: dał mi schronienie. Dał mi miejsce w sieci, gdzie piszę cokolwiek zechcę i nikt, do diabła, nie mówi mi co mam robić. Dał mi nadzieję, że ktoś liczy się ze mną, z moim zdaniem, że gdzieś w świecie są ludzie podobni do mnie. Dał mi współprace, które udowodniły, że ktoś mnie dostrzegł, że ktoś szanował mnie na tyle, by chciał ze mną współpracować. Dał mi radość. Dał mi szczęście.
Dał mi... znajomości. Jest kilka szczególnych osób, z którymi piszę poza blogowaniem, poza użalaniem się nad sobą, które... czy ja wiem? Podtrzymują mnie na duchu i sprawiają, że wciąż tu jestem, a nie zgnieciona - bez Feniksa, siedzę w fotelu i zaciskam zęby ze strachu. Te osoby, sprawiają, że czuję, że gdzieś przynależę. Te osoby sprawiają, że chcę dalej robić to co robię. Te osoby dzielą moje zainteresowania, moje uwielbienie do czegoś, liczą się ze mną i... po prostu trzymają mnie nad powierzchnią wody.
Dał mi was - czytelników. Którzy są ze mną, niezależnie od tego czy nawalam, czy nie. Którzy się odzywają, którzy piszą mejle, którzy piszą komentarze, którzy dają mi znać, że doceniają moje wysiłki. Jesteście moimi małymi promyczkami. I dziękuję wam po stokroć, że istniejecie.
Minęły dwa lata...
Odkąd założyłam Feniksa. A ja, doceniam go z każdym dniem coraz mocniej. Uwielbiam go z każdą sekundą, coraz bardziej. I zawsze jestem z niego dumna. Zawsze. Bo Feniks to coś więcej niż jakiś blog. To mój przyjaciel. I cieszę się, że mogę się nim z wami dzielić. Cieszę się, że jesteście.
A co do Ciebie, Feniksie... Potrzebuję co najmniej kolejnych 365 dni. Możesz mi je dać?
Całuję,
Sherry