sobota, 6 lutego 2016

Skaza, powodująca koniec

źr.

Cześć!

Dziś wkroczycie, tak trochę, w moje osobiste życie.


Kojarzycie serial "Criminal Minds"? Pisałam recenzję, w której wspomniałam, że każdy epizod zaczyna się i kończy cytatem. I wiecie, właściwie wszystkie cytaty - a jeśli nie wszystkie, to większość - trafiały prosto w moje serce. Uderzały z gwałtownością, tak że wiedziałam instynktownie, że to czysta prawda. Tak po prostu.

Ale dokładnie pamiętam odcinek dziesiąty, szóstego sezonu, który skończył się słowami Oscara Wilde'a: 

"Na początku, dzieci kochają swoich rodziców, gdy są już starsze, osądzają ich. Zdarza się, że im wybaczają."

Wtedy po raz pierwszy musiałam się zastanowić. Bo pojawiło się w moim sercu, pewne uczucie zwątpienia. Znalazłam wytłumaczenie, dopasowałam je do słów. I powinno być okej - ale nie było, bo mimo wszystko czułam, że to co myślę, tym razem nie wystarcza. Kilkadziesiąt? miesięcy później, pojawiły się pewne... nowe okoliczności. Pewne rzeczy zaczęły dziać się w moim życiu. Złe rzeczy. I znów powróciłam do słów Wilde'a. I ponownie znalazłam pewne wytłumaczenie ów słów. Tym razem trochę inne. Trochę smutniejsze. Ale też nie wydawało mi się... wystarczające. 

Nie wiem, jestem osobą, która analizuje takie słowa. Mam duszę filozofa, co powtarzają mi od czasów, kiedy byłam młodsza. Może dlatego, tak bardzo uparłam się, by zrozumieć o co Wilde'owi chodziło. I ostatnio to się właśnie stało. I tym razem WIEM, że to co myślę, jest prawdziwe. Tym razem jestem pewna. 

źr.

Wiecie, od zawsze byłam bardzo mocno związana ze swoją rodziną. W ogóle, jestem osobą, która z wielką intensywnością przywiązuje się do ludzi. I w takim wypadku, jeśli ktoś mnie zawodzi, to nie tylko przynosi falę rozczarowania i powiększa nieufność. Nie. W takim wypadku, łamie mi serce. I to tak dotkliwie, że nie jestem w stanie dłużej działać. Może dlatego, kiedy parę lat temu, wszyscy mnie zawodzili, kiedy przechodziłam przez coś naprawdę złego, w swoim życiu, zaczęłam budować tę swoją tarczę, wobec której nie ufałam i nie dopuszczałam do siebie nikogo. 

W tamtych czasach tylko rodzinie udawało się do mnie przedostać, mimo że i od nich powoli, sukcesywnie, zaczęłam się oddalać. Wtedy byłam jeszcze nastolatką. Młodziutką, nie zdającą sobie sprawy, że piekło, które było moją rzeczywistością, w przyszłości powróci z tak wielką mocą, że zniszczy mnie. Do cna. I wypali całą nadzieję. 

Nie tak dawno temu, mój stan emocjonalny, bardzo, ale to bardzo się pogorszył. Wtedy to właśnie któryś z rodziców mnie uratował. I myślałam, że wszystko będzie dobrze. Myślałam, że skoro to dzięki temu człowiekowi właściwie mogłam dalej żyć i funkcjonować, ustrzegę ich przed tą falą, która się zbliżała, a przez którą musiałam znów przepłynąć. Tym razem - żeby pocierpieć, przeżyć to jeszcze raz i zostawić za sobą. Naprawdę liczyłam, że ominie mnie sądzenie najbliższych. Dopóki parę tygodni temu, ktoś mi nie uświadomił, że to wszystko... moje wewnętrzne PIEKŁO i rozdarcie... nie zaczęło się w gimnazjum, w którym ja myślałam, że się zaczęło. O nie. Ono miało początek w moim własnym domu. 

źr.

A kiedy te rozstrzygające słowa nadeszły, mnie rozdarło na pół. Całą godzinę przepłakałam, przysięgam, że tak było. Bo wiedziałam, że to prawda. Wiedziałam też, że jeśli pozwolę sobie to zaakceptować, coś w czym zaprzeczałam OD ZAWSZE, to tak zacznę nienawidzić rodziców, że nasza relacja właściwie się skończy. I w mojej głowie było tylko jedno wielkie "NIE". Powtarzałam sobie, że muszę zaprzeczać, że muszę się przekonywać, że to nie prawda. Że może oni nie chcieli mnie skrzywdzić. Że mają tysiąc i nawet więcej usprawiedliwień. Ale teraz wiem, że jest za późno. Bo to zostało w mojej głowie i ciągle dopomina się o uwagę. Dopomina się o to, bym się z tym zmierzyła.

A czemu nie chcę? Bo zawsze myślałam o rodzicach, jak o fasadach mnie samej. To oni mnie wydali na świat, to oni troszczyli się o mnie, oni popychali do przodu i tak trochę ukształtowali mnie samą. A kiedy fasady okazują się tak naprawdę fałszywe i kruche... Wszystko runie. Ja runę.

Jeśli przestanę zaprzeczać prawdzie, powrócą wspomnienia. A uwierzcie mi, jest ich mnóstwo i wcale nie są wesołe. I wiem, że znienawidzę rodziców. Przestanę w nich wierzyć. Od dziecka byli moim autorytetem. I kiedy pogodzę się z myślą, że to wszystko było fałszem... To mnie wypali bardziej niż cokolwiek innego. Nasza relacja się skończy. Być może odetnę się od nich na parę miesięcy, albo lat. Może po prostu mnie stracą. I tylko być może... kiedyś im wybaczę i mnie odzyskają. I wiem jak to brzmi - jakbym dramatyzowała. Ale nie robię tego. Jakiś czas temu, obiecałam sobie, że przestanę uciekać. Nie wiedziałam jednak, że zaprzestanie tego, będzie mnie kosztować relację, która dla mnie najwięcej znaczyła.

źr.

Czemu piszę tę notkę? Za parę miesięcy, kiedy będę się mierzyć z tym o czym dziś pisałam, prawdopodobnie będę rozwalona. Dotkliwie skrzywdzona. Moje serce będzie w kawałkach. Nikomu, absolutnie nikomu nie będę ufała. Prawdopodobnie to odbije się także na Feniksowych notkach i na mnie, odpowiadającej wam w komentarzach. Bo nie jestem tak dobra w rozdzielaniu prawdziwej mnie od tej, którą prezentuję w internecie, a ten tekst jest tego najlepszym przykładem.

Wszystko rozpocznie się w październiku. I nie jestem w stanie powiedzieć ile potrwa. Bo jak wspomniałam, to będzie najtrudniejsza rzecz, z jaką skonfrontuję się, w całym moim życiu. Bo pozwolę fasadom całkowicie upaść i będę musiała wypracować w sobie dość siły i determinacji, by tym razem postawić własne fasady. Fasady, które będą opierały się na mnie. Na tym co ja czuję, a nie na tym co dyktują mi wspomnienia czy ludzie mnie otaczający. To będę ja. Odrodzona ja.

I wtedy - kiedy ten czas się rozpocznie, za powód swojego zachowania, podam wam tę notkę. I być może, kiedy nadejdzie pewna... faza mojego mierzenia się z przeszłością, zniknę na jakiś czas z blogsfery. Być może moje poczucie skrzywdzenia będzie tak wielkie, że nawet Feniks okaże mi się wymuszony i fałszywy. Wtedy to będzie dobre wyjście. A może on będzie moją jedyną drogą do kontaktu z innymi ludźmi? Zobaczymy. Jak na razie... po prostu proszę was o cierpliwość. Nie dla teraźniejszej mnie. Nie, proszę o cierpliwość dla przyszłościowej mnie. Dla dziewczyny, która będzie na Feniksie od października. Bo będzie jej potrzebowała.

źr.

I chyba na koniec tej notki, chciałabym wam czegoś życzyć. Chciałabym wam życzyć, żebyście nigdy nie musieli wątpić w coś w co wierzyliście przez całe życie. Bo to nie jest dobre uczucie.

Miłego weekendu.
Pozdrawiam,
Sherry



16 komentarzy:

  1. To smutne i choć nie wiem, o co chodzi, to naprawdę ci współczuję. Poczułam swoisty żal, czytając tą notkę. Zresztą wiele twoich postów, które nie mają nic wspólnego z książkami dotyka jakiejś struny.
    W każdym razie mam nadzieję, że jakoś ci się uda wybaczyć rodzicom, pogodzić się ze wszystkim, stawić czoła problemom i poradzisz sobie z nimi, że potem będziesz naprawdę szczęśliwa. Mocno będę za ciebie trzymać kciuki już teraz, a od października tym bardziej :) Powodzenia, Sherry.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo refleksyjna, choć przy okazji tajemnicza wypowiedź. Ja niezależnie od własnych przekonań, staram się nie oceniać ludzi i podejmowanych przez nich decyzji. Nie będąc w ich skórze, nie znając okoliczności, nie wiem, co tak naprawdę kierowało daną osobę przy pewnych działaniach. Staram się żyć dniem dzisiejszym i nie rozpamiętywać. Może warto nie myśleć wiele o tym, co było, a ten czas poświęcić sobie tu i teraz? Niezależnie, co postanowisz, życzę powodzenia! Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W moim wypadku, życie teraźniejszością, a pozostawianie przeszłości bez mierzenia się z nią, niestety nie wypaliło. Ale podejrzewam, że czasami po prostu tak jest.
      Dziękuję.

      Usuń
  3. Jeju... Nie umiem skomentować takiego postu... Otworzyłaś się przed nami, więc to chyba znaczy, że twoi czytelnicy znaczą dla Ciebie całkiem sporo. Z tego akurat się cieszę. Natomiast z tego, co przeżywasz, z tego, przez co będziesz przechodzić już nie. Sama też mam problem z rodzicami, może nie taki jak twój, ale znajduję się w dosyć nieciekawe sytuacji. Dlatego mam nadzieję, że przyszłość ułoży mi się lepiej i nie będę musiała płakać po nocach. Mam także nadzieję, że następne lata będą dla Ciebie spokojniejsze, lepsze. Że będziesz mogła żyć bez podobnych zmartwień. Znajdziesz ludzi, na których będziesz mogła polegać, nie zamkniesz się w sobie i nie porzucisz bloga, ponieważ będzie mi Cię tu brakowało. Cóż... po prostu życzę Ci, aby świat w przyszłości wynagrodził Ci ten przykry czas. Trzymam za Ciebie kciuki :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję.
      I ja trzymam kciuki. Żeby u ciebie wszystko się poukładało i nie musiała spędzać kolejnych lat smucąc się czy mając do kogoś o coś żal.

      Usuń
  4. Uch.
    Nie ma mnie w blogosferze od bardzo dawna, studia i początkowe nieumiejętne rozplanowanie czasu na nich sprawiły, że nie miałam zbyt wiele wolnego ani zbyt wielkiej, szczerze mówiąc, chęci, by przeglądać blogi czy pisać u siebie.
    Wchodzę po długim czasie, a tu temat, który waży. Który każe przemyśleć własną sytuację i ogół relacji, jakie często są w rodzinie. Relacji, nie ukrywajmy, trudnych.
    Nie wiem, co Ci odpowiedzieć. Do rodziny jesteśmy "przypisani" z góry, żyjemy w niej, tam stawiamy pierwsze kroki w świecie. I pewnie dlatego rodzice są kimś szczególnym - przez wiele lat, tak jak piszesz, są tymi (a przynajmniej powinni być), w których mamy największe oparcie, są naszymi prywatnymi bohaterami - wiedzą i potrafią wszystko. Bo my jeszcze nie wiemy i nie potrafimy nic. Potem zaczynamy stawać się coraz bardziej samodzielni, a nasi superbohaterowie okazują się wcale nie mieć recepty na każdy jeden problem. Czujemy się zagrożeni, bo okazuje się, że ci, których uważaliśmy za wszechpotężnych, są tylko ludźmi.
    Czy na pewno tylko?
    Popełniają błędy, owszem. Popełniali je od zawsze, ale dopiero, gdy wzrasta nasze doświadczenie życiowe, dostrzegamy je. I tym bardziej nas bolą.
    Myślę, że bunt i konflikt są czymś zupełnie naturalnym, są szukaniem własnej drogi, własnego miejsca w świecie. I myślę, że nasze spokojne rodzinne życie musi runąć, runąć zupełnie, żeby na jego ruinach powstało coś zupełnie wyjątkowego - życie dorosłej osoby, która wie, jak wiele znaczy dla niej rodzina, która potrafi żyć w niej, jednocześnie budując własną przestrzeń życiową.
    Więź rodzice-dziecko umiera. A potem odradza się jak (o, popatrz) feniks z popiołów.
    I tego odrodzenia właśnie Ci życzę.
    Nie powiem, że rozumiem, bo każda sytuacja jest inna, każdy przechodzi przez różne sytuacje inaczej, ale głęboko wierzę, że rodzice wszystkich nas kochają. Tylko czasem nie potrafią tego okazać, nie radzą sobie z pewnymi rzeczami - tak jak i my. W końcu dla nich to też nowa sytuacja - dziecko, które wychowywali, nagle staje się dorosłym, który chce decydować o sobie, niejednokrotnie zupełnie różnym od ich wyobrażeń.
    Trzymam za Ciebie kciuki, cokolwiek się nie dzieję. Ufam, że z tych życiowych zawirować wyjdziesz silniejsza - z nowym doświadczeniem - a ponad doświadczenie niewiele jest rzeczy cenniejszych.
    Pozdrawiam, trzymaj się cieplutko!
    StrawCherry

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Słusznie. Bardzo słusznie.
      I dziękuję za to, że skomentowałaś. Nawet nie wiesz jak bardzo mi pomogłaś.

      Usuń
  5. Sherry, nie wiem co dzieje się w Twoim życiu, ale mam nadzieję, że będziesz miała siłę, by się z tym zmierzyć. Mocno trzymam za to kciuki. Jęlsi Feniks jest Twoją odskocznią, pozwól mu żyć. Dasz radę, mimo całej swojej ogromnej wrażliwości. Marna ze mnie pocieszycielka, ale w razie czego - wiesz gdzie mnie szukać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Sherry, wiesz, że jestem z Tobą całą sobą. Doświadczyłam w swoim życiu zupełnie innego bólu - związanego ze śmiercią przyjaciela. Doświadczyłam zwątpienia w siebie i w to, kim jestem, co do dziś się odbija na mojej codzienności, więc doskonale znam Twoje poczucie budowania wokół siebie muru, stworzenia tarczy do obrony przed innymi, bo tak trudno jest po prostu zaufać. Doświadczyłam zwątpienia we wszystko, w co wierzyłam, ale jakoś zawsze udawało mi się znaleźć punkt zahaczenia. Spróbuj znaleźć też dla siebie taki hak - może być ten Killiana "Hooka" Jonesa, bylebyś się go mocno trzymała i nie puszczała. Nawet najmniejsza rzecz, jeśli tylko naprawdę wierzysz w jej siłę, potrafi przenosić góry w życiu.
    Blog nie jest najważniejszą rzeczą pod słońcem - to po prostu Twoje miejsce. Miejsce, które sama tworzysz, sama o nim decydujesz, zero presji. Więc nie przejmuj się tym, co tu się będzie działo, póki nie będziesz się do niczego zmuszała. Czytelnicy chcą rozmawiać z prawdziwą Tobą, która jest tak wspaniała i zafiglowana, że rozgrzewa dużą część blogosfery i dodaje mnóstwo promyków światła.
    Nie wiem, czy moje słowa będą miały na Ciebie jakiś wpływ, ale wierz mi, że nawet najboleśniejszy upadek może mieć skutki tak dziwnie pozytywne, że nigdy byś o nich nawet nie pomyślała. Czasem to pozornie niewielka zmiana w życiu, a czasem jakiś szczegół w osobowości.
    Trzymam za Ciebie kciuki. Pamiętaj, że jakby co jestem i mogę zawsze pogadać. Nie pozwolę takiemu słońcu się załamać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przykro mi z powodu twojej straty. Szczerze. To okrutne, kiedy ludzie, którzy znaczą dla nas tak wiele, odchodzą. Ale cieszę się, że jakoś sobie poradziłaś. Cieszę się, że znalazłaś hak.
      I dziękuję. Wpływ twoich słów był wielki. Naprawdę doceniam.

      Usuń
  7. Na chwilę zamarłam kiedy zobaczyłam ten nagłówek... a potem przeczytałam resztę i wcale nie jest lepiej. Mogę się tylko domyślać, co się wydarzyło i jakie będzie miało skutki. Ostatnio trochę Cię zaniedbałam, ale czas to zmienić, bo naprawdę mnie przeraziłaś.

    Do zobaczenia w takim razie, kochana.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za wiadomość. Naprawdę. Miałam dziś tak kijowy dzień, że mail od ciebie był chyba jedynym światłem. Bardzo doceniam.
      I odpiszę, już wkrótce. Tylko trochę muszę zebrać myśli.

      Usuń
  8. Czytam notkę trochę po czasie jej napisania i mam nadzieję, że teraz jest już lepiej, że uporałaś się, z tym, czego się boisz. Cytaty z serialu dają do myślenia, a ten naprawdę jest niezwykły. Nie wiem, jakie masz problemy, ale o ile wciąż ich nie rozwiązałaś to cierpliwości i wytrwałości. Trzymaj się.

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właściwie to nie, wręcz przeciwnie. W tej chwili dołączyły kolejne problemy, chwilowo wypierające te o których pisałam w tej notce, ale cóż. Takie jest moje życie, jak mniemam.
      Dziękuję!
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń