środa, 23 września 2015

Pomiędzy Latem a Zimą - fragment nr 3




Fragment numer 3:



            A przecież nie było w niej nic niezwykłego. Całkowicie zwyczajna dziewczyna z sąsiedztwa. Dlaczego wtedy rzuciła mnie na kolana? Nie potrafiłem tego zrozumieć. Przez większość czasu siedziała zagrzebana w książkach. Kiedy rozmawialiśmy, rzadko się odzywała i raczej sprawiała wrażenie cienia Alex niż samodzielnej jednostki. A wizualnie? Tak, była słodka. A przynajmniej – na swój sposób. Miała szpiczasty podbródek, ciemne, migdałowe oczy i wiśniowoczerwone usta. Ale przede wszystkim była zwyczajna. Obok tak seksownej kobiety jak Marion bladła niczym rozwiewający się dym. Z kimś takim jak ona nie mogłaby konkurować nawet za sto tysięcy lat, a w łóżku była prawdopodobnie bardziej pruderyjna niż sam papież. Na penisa reagowała zapewne słowami: „Nie, fuj. Takich rzeczy nie dotykam”. Nie miała pojęcia, co ją omija. Ale to nie był mój problem.
            To Emely przerwała nasz kontakt wzrokowy i ponownie zaczęła mnie ignorować. Poszedłem jej śladem i wyparłem ją z moich myśli. Kilka minut później rozległ się dzwonek i w mieszkaniu zameldował się dostawca pizzy.
Oprócz pizzy przy stole pojawiły się jeszcze inne tematy do rozmowy. Na przykład – moja dżdżownica. Niestety. Punkt dla ciebie, żółwiu. Poruszono też kwestię moich nieszczęsnych studiów. Niechętnie o tym mówiłem, bo chwilowo sam nie wiedziałem, dokąd to wszystko ma prowadzić, a obawiałem się, że mój ojciec nie zrozumie tych wątpliwości. W końcu medycyna była jego życiem. Był taki szczęśliwy, kiedy zdecydowałem się pójść w jego ślady, i gorzko by się rozczarował, gdyby wiedział, że rozważam rzucenie studiów. Na szczęście dość szybko udało mi się zakończyć temat. Poza tym epizodem wieczór upłynął zaskakująco miło. Poznałem kilka szczegółów z życia Emely, które niekoniecznie były mi potrzebne do szczęścia, ale nie zepsuły mi przyjemnego nastroju. Cieszyłem się, że znów codziennie będę widywał moją siostrę i że odwiedzili mnie rodzice. Berlin leżał sto kilometrów od ich miejsca zamieszkania – Neustadt. Starałem się wprawdzie odwiedzać ich tak często, jak mogłem, ale najczęściej miało to miejsce co kilka tygodni. O wiele za rzadko.
Emely pożegnała się i wyszła, chcąc zdążyć na swój ostatni autobus, a moja rodzina i ja siedzieliśmy jeszcze przez chwilę razem i wypiliśmy po kolejnym kieliszku wina. W pewnym momencie zmęczenie wzięło nad nami górę, więc poszliśmy spać. Alex i ja w naszych łóżkach, a rodzice – w salonie. Odległość, jaka dzieliła ich od domu, była za duża na nocny powrót.
Byłem okropnie zmęczony i sądziłem, że odpłynięcie w krainę snów zajmie mi zaledwie parę sekund, ale stało się inaczej. Patrząc w ciemność, przewracałem się z boku na bok i nie mogłem przekroczyć progu świadomości. Dziwne myśli, obrazy, wypowiedziane słowa… Czułem się tak, jakby moja głowa rozpoczęła już proces przepracowywania całego dnia, zapominając włączyć moduł snu. Denerwowało mnie to. A jeszcze bardziej denerwowało mnie, że zacząłem analizować swoje postępowanie i doszedłem do wniosku, że zachowałem się dziecinnie. I to zwłaszcza w momencie, kiedy Emely i Alex nagle stanęły za moimi plecami, a ja dałem upust moim pierwszym emocjom.


Alex wyszeptałem, patrząc na Emely, która była wprawdzie niższa ode mnie, a mimo to patrzyła na mnie z takiej wysokości, jak gdyby przerastała mnie dziesięciokrotnie. – Nie przedstawisz mi swojej małej przyjaciółki?
            To było mocne. Zadzieranie nosa niczym wiadro zimnej wody spłynęło z twarzy Emely, a jej usta pozostały szeroko otwarte. Czego się spodziewała? Że ponieważ zakochałem się w niej kiedyś, lata temu, przez resztę życia nie będę mógł o niej zapomnieć? Żeby się nie przeliczyła. Oczywiście, że ją pamiętałem, ale z pewnością nie dlatego, że nie mogłem o niej zapomnieć. Po prostu byłem dobry w zapamiętywaniu twarzy. To wszystko.
– To jest Emely, ty idioto – odpowiedziała Alex ze ściągniętymi brwiami.
– Emely…? – powtórzyłem, skupiając się na tym, żeby możliwie jak najbardziej zmarszczyć czoło, jak gdybym musiał przeszukać wszystkie zwoje mózgowe, by móc połączyć to imię z konkretną osobą.
– Tak, Emely – wtrąciła się ta arogancka osoba. Jej intonacja brzmiała zbyt sztucznie, żeby można było uwierzyć w przyjazny ton jej głosu. Pobrzmiewał w nim natomiast cały zestaw świeżo naostrzonych noży. – Ta z małymi piersiami – wsparła mnie podpowiedzią.
            Nie mogłem już zapanować nad uśmiechem. Czy ona na serio dawała mi tę wskazówkę? To był najlepszy dowód na to, że kobiety nie umiały obchodzić się z nożami. Na koniec same robiły sobie nimi krzywdę.
– Ach, ta Emely – powiedziałem rozbawiony, prześlizgnąłem się wzrokiem po jej tułowiu i zawiesiłem go na rzeczonym miejscu. – Skoro tak mówisz…
            To było podwójnie mocne.


Przetarłem twarz. Czy ten komentarz o jej małych piersiach był naprawdę konieczny? Kiedy mnie spławiła, miałem siedemnaście lat, byłem jeszcze dzieciakiem, i to bardzo wrażliwym. Brakowało mi dojrzałości, żeby po tym ciosie zachować się wobec niej rzeczowo. Ale dzisiaj? Dzisiaj byłem dwudziestoczteroletnim mężczyzną. Tak, popatrzyła na mnie arogancko i jak na srebrnej tacy podała mi komentarz o małych piersiach, ale to nie mogło usprawiedliwiać mojego zachowania. Jej reakcja była nieuzasadniona i trudno było ją wytłumaczyć, ale co to mnie obchodziło? Mogła na mnie patrzeć tak arogancko, jak jej się tylko podobało. Czy to moja sprawa? W żadnym razie. Właściwie mogło to być mi zupełnie obojętne. Byłem naprawdę bardziej niż zadowolony ze swojego życia, czułem się stabilnie i abstrahując od codziennych trosk, mogłem o sobie nawet powiedzieć, że szczęśliwym człowiekiem. Jedna Emely nie mogła tu nic zmienić. Jak miałoby to się jej udać? To, co się między nami wydarzyło, to było siedem lat temu. Ten temat dawno już porósł mchem, oboje dorośliśmy i powinniśmy zachowywać się adekwatnie do naszego wieku. Dzisiaj z pewnością nie po raz ostatni weszła mi w drogę i nawet jeśli w przyszłości miałem zamiar próbować ograniczyć nasze spotkania do minimum, nie dało się wykluczyć powtórki takich sytuacji. Nie cieszyłem się z tego powodu, ale nie mogłem tego zmienić, tylko spróbować ograniczyć negatywne konsekwencje. Nie musieliśmy się lubić ani nawet prowadzić ze sobą rozmów, ale egzystować wyłącznie obok siebie i bez większych punktów stycznych.
Spróbowałem rozprostować łopatki, boleśnie ściągnięte od noszenia skrzynek, ułożyłem poduszkę, opadłem na nią i zamknąłem oczy. Trwało to zaledwie kilka minut, zanim zasnąłem. Moją ostatnią myślą było to, że w najbliższych dniach odezwę się do Marion.



Kolejną część znajdziecie na blogu Oli

Tekst został przetłumaczony ze strony Cariny Bartschcarinabartsch.de
Nie jest to fragment ani zapowiedź książki napisanej z perspektywy Elyasa, to fragment dwóch rozdziałów napisanych przez autorkę jako prezent dla czytelników.

Dziękuję wydawnictwu za zaangażowanie mnie w tą cudowną akcję! :) To dla mnie naprawdę, naprawdę wielka radość być częścią promowania książki pani Bartsch. Co myślicie o perspektywie Elyasa?

Pozdrawiam!
Sherry