The Fates Divide
Carve the Mark, tom 2
Wydawnictwo Jaguar, 2018
Recenzja nie zawiera spoilerów z tomu 1!
Widzę całą galaktykę. Należy do mnie
Wyobraźcie sobie, że przetrwaliście powódź tylko po to, by zaraz potem natknąć się na nadciągający huragan. Wpadnięcie z jednej katastrofy w drugą z pewnością nie jest obce dla Akosa i Cyry, dwójki naznaczonych przeznaczeniem młodych osób, desperacko próbujących znaleźć wyjście z kręgu nieszczęść, w którym zdali się utknąć. Jak im się to powiedzie, kiedy nadciąga wojna?
Zanim zaczęłam czytanie kosmicznej duologii pani Roth, sporo na jej temat czytałam. Zapowiadano niezapomnianą przygodę w kosmosie. Nieszczęśliwy romans, przed którego intensywnością czytelnik nie ucieknie. Intrygę rodem z najlepszych produkcji fantasy. Słyszałam o wciągającej akcji, mocy wrażeń i niesamowitym świecie pełnym różnorakich planet i jeszcze różniejszych osobowości. To co faktycznie oferują obydwa tomy serii, nieco różni się od zachęcających opinii.
Po absolutnej brei jaką był tom pierwszy, nie spodziewałam się cudów po kontynuacji - i dobrze, bo byłabym mocno rozczarowana brakiem progressu czy... czegokolwiek co mogłoby sprawić, by moja opinia o duologii się zmieniła. Świat wykreowany wciąż nie szokuje, wciąż nie ciekawi, wciąż jest mało wyrazisty i nijaki i wciąż nie zachęca do eksplorowania go wraz z bohaterami. Jeśli już o postaciach mowa - absolutnie nikogo nie polubiłam - nawet gorzej - absolutnie nikogo nie obdarzyłam ani gramem ciepłych czy jakichkolwiek uczuć, a bezosobowe czytanie ze świadomością, że nie obchodzi cię co stanie z protagonistami, jest jednym z najgorszych doświadczeń, z jakimi czytelnik może się mierzyć.
Do tej niechlubnej mieszanki dorzućmy - jak w przypadku poprzedniczki - mnóstwo niezgodności fabularnych, dziur logicznych, czy patetycznych, przegadanych "zwrotów akcji", które były tak nieklimatyczne i przewidywalne, że czytanie aż bolało. Melodramatyczne monologi wewnętrzne, jakieś górnolotne rewelacje, które dla czytelnika są jasne jak słońce, a dla samych postaci najwyraźniej nie aż tak bardzo, teatralne punkty kulminacyjne, przy których śmiałam się, bo były po prostu absurdalne. O, i nie zapomnijmy o nagłych, epickich porywach bohaterów, kiedy okazują się SUPER-NIESAMOWICI czy przebłysków geniuszu, które mają wszystkiemu nadać logiki i wyciągnąć protagonistów z tarapatów, a jedynie spłacają historię czyniąc ją absolutnie okropną.
Do dwóch perspektyw, dzięki którym poznawaliśmy historię w pierwszym tomie, autorka dorzuca kolejne dwie, co pewnie miało nas przygotować na większą ilość akcji i nagłych zwrotów i dać nam szersze pole widzenia, a w rzeczywistości jedynie frustrowało. Jak wspomniałam - trudno jest czytać o kimś kogo los cię kompletnie nie obchodzi, a wręcz komu życzysz jak najgorzej, byle jak najszybciej skończyć lekturę. Poza tym, nie widzę logiki w pisaniu z pierwszej liczbie pojedynczej, tylko po to by na JEDNĄ, JEDYNĄ perspektywę przerzucać się na trzecią. To nie dość, że nie ma sensu, to czyni książkę jeszcze bardziej absurdalną.
Jednak największą wadą powieści pozostaje nuda. Czytając obydwa tomy, czułam się tak jakbym usychała wewnętrznie. Byłam zrozpaczona, a z każdą kolejną beznadziejną, nieciekawą stroną pełną bezsensu, coraz bardziej miałam ochotę spalić książkę i zapomnieć, że kiedykolwiek wpadła mi w ręce. Tak wielkiej nienawiści do powieści nie czułam już od dłuższego czasu, także gratuluję, Veroniko Roth, koniec końców udało ci się wzbudzić we mnie intensywne emocje.
Spętani przeznaczeniem reklamowana jest jako "najlepsza powieść Veroniki Roth". Uwierzcie mi, jeśli to jest prawda, to jej inne książki musiałyby być dnem kompletnym, bo nie wyobrażam sobie czegoś gorszego od tego z czym miałam do czynienia w duologii. Jeśli to wciąż nie jest wystarczająco jasne po tym co przeczytaliście powyżej - nie polecam.
Po absolutnej brei jaką był tom pierwszy, nie spodziewałam się cudów po kontynuacji - i dobrze, bo byłabym mocno rozczarowana brakiem progressu czy... czegokolwiek co mogłoby sprawić, by moja opinia o duologii się zmieniła. Świat wykreowany wciąż nie szokuje, wciąż nie ciekawi, wciąż jest mało wyrazisty i nijaki i wciąż nie zachęca do eksplorowania go wraz z bohaterami. Jeśli już o postaciach mowa - absolutnie nikogo nie polubiłam - nawet gorzej - absolutnie nikogo nie obdarzyłam ani gramem ciepłych czy jakichkolwiek uczuć, a bezosobowe czytanie ze świadomością, że nie obchodzi cię co stanie z protagonistami, jest jednym z najgorszych doświadczeń, z jakimi czytelnik może się mierzyć.
Do tej niechlubnej mieszanki dorzućmy - jak w przypadku poprzedniczki - mnóstwo niezgodności fabularnych, dziur logicznych, czy patetycznych, przegadanych "zwrotów akcji", które były tak nieklimatyczne i przewidywalne, że czytanie aż bolało. Melodramatyczne monologi wewnętrzne, jakieś górnolotne rewelacje, które dla czytelnika są jasne jak słońce, a dla samych postaci najwyraźniej nie aż tak bardzo, teatralne punkty kulminacyjne, przy których śmiałam się, bo były po prostu absurdalne. O, i nie zapomnijmy o nagłych, epickich porywach bohaterów, kiedy okazują się SUPER-NIESAMOWICI czy przebłysków geniuszu, które mają wszystkiemu nadać logiki i wyciągnąć protagonistów z tarapatów, a jedynie spłacają historię czyniąc ją absolutnie okropną.
Do dwóch perspektyw, dzięki którym poznawaliśmy historię w pierwszym tomie, autorka dorzuca kolejne dwie, co pewnie miało nas przygotować na większą ilość akcji i nagłych zwrotów i dać nam szersze pole widzenia, a w rzeczywistości jedynie frustrowało. Jak wspomniałam - trudno jest czytać o kimś kogo los cię kompletnie nie obchodzi, a wręcz komu życzysz jak najgorzej, byle jak najszybciej skończyć lekturę. Poza tym, nie widzę logiki w pisaniu z pierwszej liczbie pojedynczej, tylko po to by na JEDNĄ, JEDYNĄ perspektywę przerzucać się na trzecią. To nie dość, że nie ma sensu, to czyni książkę jeszcze bardziej absurdalną.
Jednak największą wadą powieści pozostaje nuda. Czytając obydwa tomy, czułam się tak jakbym usychała wewnętrznie. Byłam zrozpaczona, a z każdą kolejną beznadziejną, nieciekawą stroną pełną bezsensu, coraz bardziej miałam ochotę spalić książkę i zapomnieć, że kiedykolwiek wpadła mi w ręce. Tak wielkiej nienawiści do powieści nie czułam już od dłuższego czasu, także gratuluję, Veroniko Roth, koniec końców udało ci się wzbudzić we mnie intensywne emocje.
Spętani przeznaczeniem reklamowana jest jako "najlepsza powieść Veroniki Roth". Uwierzcie mi, jeśli to jest prawda, to jej inne książki musiałyby być dnem kompletnym, bo nie wyobrażam sobie czegoś gorszego od tego z czym miałam do czynienia w duologii. Jeśli to wciąż nie jest wystarczająco jasne po tym co przeczytaliście powyżej - nie polecam.
Pozdrawiam,
Sherry
Naznaczeni śmiercią | Spętani przeznaczeniem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz