środa, 6 grudnia 2017

Mikołajkowe wspomnienia

źr.

Cześć,

Jakiś czas temu, wybrałam się z wami w sentymentalną podróż po marzeniach małej Sherry. Tym razem zamierzam powtórzyć doświadczenie, ale pisać stricte o Mikołajkach. Jeśli jesteście ciekawi, enjoy!


Początkowo miałam w planach napisać wam trochę o swoich listach do Świętego Mikołaja, o tym czy Mikołaj przynosił mi wymarzone prezenty i tak dalej, ale po długich przemyśleniach, kiedy za cholerę nie byłam w stanie sobie przypomnieć ani jednej rzeczy, którą kiedykolwiek chciałam dostać, doszłam do wniosku, że poopowiadam wam o tym jakie generalnie wspomnienia towarzyszą mi i szóstemu grudnia. Nie spodziewajcie się szokujących wspominek, bo zwykle Mikołajki przebiegały w spokojnej atmosferze, ale... jeśli chcecie ponownie otworzyć drzwi do prywatnego życia Sherry, zapraszam.

Moje najwcześniejsze Mikołajkowe wspomnienia pochodzą z przedszkola, oczywiście. Tylko wiecie, jak tak teraz spoglądam wstecz, myślę, że niemal przedszkole zagwarantowało mi życiową traumę. :) Czemu, spytacie?

Nie wiem, jak sprawa z Mikołajkami miała się w waszych przedszkolach, ale u mnie to zawsze było wydarzenie na miarę "OMÓJBOŻEOMÓJBOŻE", przez cały dzień uczyliśmy się zimowych/świątecznych piosenek, a kiedy zapadała ciemność, gromadziliśmy się pod oknami sali, by obserwować przez okno śnieg i wypatrywać Mikołaja. Następnie kazano nam śpiewać jedną z piosenek, w której było coś o zapraszaniu Mikołaja - a im dłużej ten nie przychodził, tym głośniej śpiewaliśmy, przekonani, że czar zadziała. Aż w końcu, w którymś momencie - słyszeliśmy w końcu TEN dźwięk. Dźwięk dzwonków. 

źr.

Może właśnie dlatego, dźwięk dzwonków do tej pory, tak miło mi się kojarzy. Kiedy Mikołaj już wszedł do sali, śpiewanie kontynuowano i tak dalej, aż następował moment na otrzymanie prezentów. Ale - wspomniałam o traumie, o co chodzi? Pewnego razu, przedszkole jakoś tak to wszystko urządziło, że Mikołaj odwiedzał poszczególne części miasta w umówionych miejscach i dzieci nie musiały wędrować do budynku przedszkola, by odebrać prezenty. Całkiem możliwe, że to dlatego, że Mikołajki wypadały w weekend - nie jestem pewna.

W każdym razie, kiedy babcia zabrała mnie i mojego brata na umówione miejsce, oprócz zwyczajowych dzwonków, starszego pana z brodą i towarzyszącej mu świty aniołków, przybył także diabeł. Podziwiam ludzi odpowiedzialnych za kostium i makijaż bo poważnie - widok był przerażający. Zwłaszcza dla pięcioletniej mnie. Mój Boże. Co tam się działo... Byłam przerażona, absolutnie przerażona. Do tego stopnia, że kiedy babcia kazała mi iść do Mikołaja po prezent (co wiązałoby się z przejściem obok diabła), za cholerę nie chciałam się ruszyć z miejsca. To chyba jedyne Mikołajki, w trakcie których, odbieraniu prezentu, towarzyszyły łzy i skrajna panika. :) Może dlatego ten moment mam wyryty w pamięci dość wyraźnie.

źr.

Jeśli chodzi o podstawówkę, pamiętam, że obraz Mikołaja zaczął mi się zacierać, z momentem, kiedy uświadamiałam sobie, że co roku Mikołaj wygląda inaczej... Możecie się więc domyślać, że to był także okres, kiedy prawda uderzyła w moją dziecięcą naiwność. To co także kojarzy mi się z podstawówką i Mikołajkami to fakt, że w klasach 1-3, zawsze zazdrościłam dziewczynkom ze starszych klas (zwłaszcza klasy mojego brata), których prezenty w moim mniemaniu, były lepsze od naszych. I to za każdym, cholernym razem.

Klasy 4-6 to także okres, kiedy zaczęłam sobie uświadamiać, że w sumie nawet nie przepadam za Mikołajkami, bo co roku dostawałam od anonimowego Mikołaja (kolegi/koleżanki z klasy) perfumy, co niespecjalnie mi się podobało. W gimnazjum miałam większe problemy niż nietrafione prezenty, aczkolwiek miło wspominam Mikołajki w ostatniej klasie, kiedy zamiast kupowania sobie prezentów, wybraliśmy się na wycieczkę i dostaliśmy mnóstwo czasu wolnego, co wiązało się z faktem, że nie musiałam spędzać czasu z ludźmi, których nie lubiłam, a zamiast tego cały dzień spędziłam z moją ulubioną koleżanką, nie dręczona niczym innym. Do tej pory gdzieś mam wszystkie fajne, zabawne filmiki, które wtedy nagrałyśmy.

Po tym wszystkim jednak z radością powitałam szkołę średnią i Mikołajki w formie "ok, idziemy do kina", "ok, odwołujemy sprawdzian" albo "ok, zamawiamy pizzę". Nie wiązało się to z bezsensownym wydawaniem pieniędzy, a raczej wspólnym spędzaniem czasu, co akurat z moją ówczesną klasą traktowałam jako miłe doświadczenie.

źr.

A jakie są wasze doświadczenia?
Miłego dnia!

Pozdrawiam,
Sherry


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz