źr. |
Cześć!
W dniach 27-30 października, odbywały się jubileuszowe, 20. Targi Książki w Krakowie. Prawdopodobnie największy literacki event w Polsce. Tak jak to było rok temu, dwa czy trzy lata temu, wybrałam się do stolicy Małopolski, podekscytowana wydarzeniem.
Niedziela, kiedy uczestniczyłam w Targach była dniem... w którym wiele się działo. A to dlatego, że po raz pierwszy faktycznie... nie wiem. Czułam, że jestem tam PO COŚ. Jeśli jesteście ciekawi moich wrażeń - miłej lektury.
Okej, co się zmieniło? Czemu te Targi były inne? Po pierwsze: po raz pierwszy faktycznie weszłam do środka jako blogerka. Wzięłam ze sobą plakietkę i nawet zauważyłam, że kiedy weszłam do hali Wisła, parę osób spojrzało w moją stronę z takim wzrokiem, jakby mnie rozpoznali. Niestety nikt nie nawiązał kontaktu, ale hej - jako osoba z fobią społeczną, nie mam w planach nikogo oceniać. :)
Biorąc pod uwagę moją społeczną fobię właśnie, wyobraźcie sobie, że wejście do środka z cholerną plakietką Feniksa, po latach utrzymywania anonimowości, było dla mnie... czymś wielkim. W którymś momencie moja plakietka niestety się zepsuła - wiadomo - ale spokojnie, za rok wezmę porządniejszą.
Tak czy inaczej, w moim mniemaniu i tak zrobiłam wielki krok do przodu, jeśli chodzi o przełamywanie lęków i w ogóle. Dla niektórych pokazywanie twarzy czy integracja z ludźmi nie jest wielkim wyczynem, ale dla mnie? Jestem porządnie wstrząśnięta, że dałam radę. Ale hej, miałam przy sobie rodzinę, także może to w jakiś sposób dodało mi sił. Dobra, nie okłamujmy się. Zdecydowanie to dało mi sił.
A same Targi. Cóż, miałam na ten dzień kilka planów. Po pierwsze - w miarę możliwości dotrzymać towarzystwa mamie, która za cel wzięła sobie wystanie w kolejce do Mroza. Po drugie - kupić książkę "Klamki i dzwonki" i przełamać się, by podejść do autorki. Po trzecie - spróbować znaleźć Gosiarellę, której zresztą to obiecałam. Po czwarte - zdążyć na wymianę lubimyczytac o 14:00. I po piąte - fajnie się bawić przy tym wszystkim.
I uwierzycie, że cele zrealizowałam? Rano, jeszcze przed... powiedzmy 12:00, było naprawdę spokojnie. Pewnie, kręciło się tam dużo ludzi, ale to nie jest żadna niespodzianka, w końcu mówimy tu o największych Targach książkowych w Polsce. Dopiero później alejki się zapchały i faktycznie można było poczuć ścisk, ale to nie jest coś czego bym się nie spodziewała. Poza tym, jako że nie dźwigałam wielkich toreb jak w poprzednich latach, prześlizgiwałam się pomiędzy ludźmi z łatwością.
W rzeczy samej bowiem, kupiłam na Targach jedynie cztery (!) książki, co jest naprawdę... niezwykłą liczbą jak na mnie. Ale jeszcze w sobotę, przy pakowaniu, stwierdziłam, że jeśli ceny Targowe nie przebiją tych, które można znaleźć na internecie, niczego nie będę kupować. I jak widać - jedynie cztery książki spełniły wymagania. :) Jestem bardzo dumna ze swojej wstrzęmięźliwości i siły, tym bardziej, że niemal na każdym kroku byłam zmuszona ze sobą walczyć.
Po pierwsze - Filia sprzedawała przedpremierowo Oblivion. Oblivion, które co prawda czytałam po angielsku, ale nie zmienia to faktu, że Jenn jest moją kochaną autorką i cholernie chciałam mieć tę powieść, jak tylko ją zobaczyłam. Ale wytrwałam. Po drugie - Papierowy Księżyc sprzedawał Kod gorączki. O mój Boże, umierałam odchodząc od stanowiska bez nowego Dashnera. Od razu po premierze kupuję. OD RAZU.
Mojej wstrzemięźliwości pomógł natomiast fakt, że jakichś mega-super-hiper promocji na książki, którymi byłam zainteresowana, nie było. To znaczy, coś tam było, ale nic co przebiłoby ceny z dyskontów internetowych, także...
A teraz trochę o tym co faktycznie się działo w środku. Tak więc. Odnośnie postanowienia pierwszego: moja mama wykazała się cierpliwością, której ja nie miałam i podczas gdy ja sobie krążyłam pomiędzy stanowiskami i zachwycałam się wystawą książek o Media Rodziny, moja rodzicielka wytrwale czekała na swoją kolej u autora.
Jakoś tak się złożyło, że koniec końców do autora podeszłam wraz z nią i może dlatego wszystko wyszło lepiej niż by wyszło, gdybym podeszła sama - no wiecie, ze swoją super fobią społeczną. Mama wzięła na siebie ciężar rozmowy, a ja rozluźniona, mogłam też coś dorzucać od siebie. Między innymi fakt, że za moje zainteresowanie książkami pisarza odpowiada nie kto inny jak Angelika.
Pan Remigiusz był uroczy, cóż mogę rzec. Sympatyczny człowiek, w dodatku podoba mi się fakt, jak podchodzi do swoich książek. Z taką... skromnością, wręcz uniżeniem. A biorąc pod uwagę fakt ile ma fanów to naprawdę... miłe wow. :) Zdecydowanie wezmę się za jego twory, wydaje mi się, że teraz, po rzeczywistym spotkaniu z nim i rozmowie, mam na nie jeszcze większą ochotę niż wcześniej. Poza tym, podoba mi się, że pan Remigiusz wydaje liczyć się z blogsferą. To takie moje odczucie, po pogawędce z nim.
Okej, po Panu Mrozie, udałam się na koniec sali Wisły, by zrobić sobie zdjęcie przy specjalnej fototapecie z HP, czego efekt mogliście już zobaczyć na moim Insta. Inicjatywa jest tak wspaniała i cudowna, zwłaszcza dla mnie - Potterhead do krwi i kości, że najchętniej przytuliłabym pomysłodawcę. Medio Rodzina - wiedzcie, że robicie to dobrze! :)
Później w sumie wędrowałam już pomiędzy poszczególnymi stanowiskami, obserwowałam ludzi, autorów, robiłam zdjęcia. Aż nadeszła godzina, kiedy pora była udać się do Novae Res, gdzie miała podpisywać swoje książki, pani Magdalena Knedler.
Właściwie ta pani była moim największym celem na tegoroczne Targi, a to wszystko oczywiście przez Angelikę, która z nieznanych mi jeszcze powodów, jest przekonana, że powieść "Klamki i dzwonki" mi się spodoba. Nie pozostaje mi nic innego, niż jej uwierzyć, tak?
Ale samo spotkanie - z psychologicznego punktu widzenia, było dla mnie prawdziwym wyzwaniem - patrz: mam fobię społeczną, ale z drugiej strony, okazało się dobrym testem na moją walkę z lękami. I przede wszystkim - jak zwykle scenariusze z mojej głowy okazały się tysiąc razy gorsze, od tego co faktycznie miało miejsce.
A co miało miejsce? Miła pogawędka z jeszcze milszą autorką, która była tak... no po prostu życzliwa, sympatyczna i... ludzka, że niemal tam zgłupiałam. Nie wiem czego się spodziewałam, że autorzy okażą się robotami? Wiem tylko, że pani Knedler była absolutnie urocza przez całe spotkanie ze mną i pomimo mojego nerwowego, bezmyślnego pieprzenia - znak rozpoznawczy Sherry - ona była taka wyrozumiała i nie traciła uśmiechu, co jest naprawdę kochane.
I tak - mogłam przypadkiem obrazić prozę polskich pisarzy. I tak - teraz myślę, że z moich ust wylatywały same głupstwa. Ale przede wszystkim jestem z siebie dumna - jestem też zachwycona, że poznałam panią Knedler i okazała się tak... no... fajna. Nie mogę się doczekać, by poznać coś co napisała. Skoro bowiem autorka jest przemiła, to nie wierzę, by jej książki nie były podobne. :)
Lećmy dalej. W sumie najbardziej żałuję z całej niedzieli jedynie faktu, że nie znalazłam Gosiarelli. Jeśli to czytasz, Gosiarellu - przysięgam na Zeusa, że cię szukałam. Byłam u Gandalfa, gdzie książki podpisywał pan Ćwiek, niestety - albo jestem ślepa - albo faktycznie nigdzie cię nie było. :( Szkoda, ale spokojnie. Z roku na rok, będzie coraz lepiej.
I przechodzimy do ostatniego punktu. Wymiana lubimyczytac. W tym roku okazała się szałowa, jak słyszałam - było podobno koło 600 osób. A ja miałam niezwykłe szczęście, wejść do środka jako... nie wiem - szósta? Chyba żadne słowa nie będą w stanie wyrazić mojego szczęścia i wdzięczności do osoby, która jest odpowiedzialna za ten stan rzeczy. :)
Tak czy inaczej - w związku z tym, że do sali wymiankowej weszłam szósta, na stole widziałam głównie książki od wydawnictw, które wsparły inicjatywę. NOWE. KSIĄŻKI. OD. WYDAWNICTW. Jeśli widzieliście moją notkę z podsumowaniem października + łupami książkowymi - także Targowymi, wiecie jak zachwycona jestem po tej wymianie. Teraz dochodzę do wniosku, że wszystkie dziesięć książek, które udało mi się zdobyć, wraz z mamą, są nowiutkie. W sensie NOWIUTEŃKIE.
I wiem, że jestem szczęściarą, bo czytałam już komentarze, z których wynikało, że później ludzie nie mogli już znaleźć niczego na siebie. Przykro mi, że nie żałuję was nieco bardziej, ale przepełnia mnie taka euforia, że udało mi się pozbyć 10 naprawdę beznadziejnych książek na rzecz 10 PRZEWSPANIAŁYCH książek, że nie jestem w stanie włączyć w sobie współczucia.
Czyli, podsumowując. Czy jestem zadowolona z Targów? JAK CHOLERA, ŻE TAK. Czemu miałabym nie być? W końcu kupiłam jedynie cztery książki, przy czym wykazałam się wielką siłą i wstrzemięźliwością, pokonałam moje stany lękowe i fobię społeczną, a z wymiany lc, wyniosłam tak PRZEWSPANIAŁE cuda, że w tej chwili czuję się tak, jakbym latała. Serio. W chmurkach.
Wierzę, że teraz, co roku, będzie mi coraz łatwiej, wychodzić do ludzi, poznawać innych i odwiedzać autorów, wierzę, że Targi w związku z tym wszystkim, okażą się dla mnie jeszcze pełniejszym i intensywnym przeżyciem.
Dziękuję wszystkim ludziom, którzy przyczynili się do tego, jak w tej chwili się czuję i... hm. Zgaduję, że do zobaczenia za rok?
Niedziela, kiedy uczestniczyłam w Targach była dniem... w którym wiele się działo. A to dlatego, że po raz pierwszy faktycznie... nie wiem. Czułam, że jestem tam PO COŚ. Jeśli jesteście ciekawi moich wrażeń - miłej lektury.
Wszystkie użyte w notce fot. są mojego autorstwa.
Sherry TU BYŁA |
Okej, co się zmieniło? Czemu te Targi były inne? Po pierwsze: po raz pierwszy faktycznie weszłam do środka jako blogerka. Wzięłam ze sobą plakietkę i nawet zauważyłam, że kiedy weszłam do hali Wisła, parę osób spojrzało w moją stronę z takim wzrokiem, jakby mnie rozpoznali. Niestety nikt nie nawiązał kontaktu, ale hej - jako osoba z fobią społeczną, nie mam w planach nikogo oceniać. :)
Biorąc pod uwagę moją społeczną fobię właśnie, wyobraźcie sobie, że wejście do środka z cholerną plakietką Feniksa, po latach utrzymywania anonimowości, było dla mnie... czymś wielkim. W którymś momencie moja plakietka niestety się zepsuła - wiadomo - ale spokojnie, za rok wezmę porządniejszą.
Tak czy inaczej, w moim mniemaniu i tak zrobiłam wielki krok do przodu, jeśli chodzi o przełamywanie lęków i w ogóle. Dla niektórych pokazywanie twarzy czy integracja z ludźmi nie jest wielkim wyczynem, ale dla mnie? Jestem porządnie wstrząśnięta, że dałam radę. Ale hej, miałam przy sobie rodzinę, także może to w jakiś sposób dodało mi sił. Dobra, nie okłamujmy się. Zdecydowanie to dało mi sił.
A same Targi. Cóż, miałam na ten dzień kilka planów. Po pierwsze - w miarę możliwości dotrzymać towarzystwa mamie, która za cel wzięła sobie wystanie w kolejce do Mroza. Po drugie - kupić książkę "Klamki i dzwonki" i przełamać się, by podejść do autorki. Po trzecie - spróbować znaleźć Gosiarellę, której zresztą to obiecałam. Po czwarte - zdążyć na wymianę lubimyczytac o 14:00. I po piąte - fajnie się bawić przy tym wszystkim.
I uwierzycie, że cele zrealizowałam? Rano, jeszcze przed... powiedzmy 12:00, było naprawdę spokojnie. Pewnie, kręciło się tam dużo ludzi, ale to nie jest żadna niespodzianka, w końcu mówimy tu o największych Targach książkowych w Polsce. Dopiero później alejki się zapchały i faktycznie można było poczuć ścisk, ale to nie jest coś czego bym się nie spodziewała. Poza tym, jako że nie dźwigałam wielkich toreb jak w poprzednich latach, prześlizgiwałam się pomiędzy ludźmi z łatwością.
W rzeczy samej bowiem, kupiłam na Targach jedynie cztery (!) książki, co jest naprawdę... niezwykłą liczbą jak na mnie. Ale jeszcze w sobotę, przy pakowaniu, stwierdziłam, że jeśli ceny Targowe nie przebiją tych, które można znaleźć na internecie, niczego nie będę kupować. I jak widać - jedynie cztery książki spełniły wymagania. :) Jestem bardzo dumna ze swojej wstrzęmięźliwości i siły, tym bardziej, że niemal na każdym kroku byłam zmuszona ze sobą walczyć.
Po pierwsze - Filia sprzedawała przedpremierowo Oblivion. Oblivion, które co prawda czytałam po angielsku, ale nie zmienia to faktu, że Jenn jest moją kochaną autorką i cholernie chciałam mieć tę powieść, jak tylko ją zobaczyłam. Ale wytrwałam. Po drugie - Papierowy Księżyc sprzedawał Kod gorączki. O mój Boże, umierałam odchodząc od stanowiska bez nowego Dashnera. Od razu po premierze kupuję. OD RAZU.
Mojej wstrzemięźliwości pomógł natomiast fakt, że jakichś mega-super-hiper promocji na książki, którymi byłam zainteresowana, nie było. To znaczy, coś tam było, ale nic co przebiłoby ceny z dyskontów internetowych, także...
A teraz trochę o tym co faktycznie się działo w środku. Tak więc. Odnośnie postanowienia pierwszego: moja mama wykazała się cierpliwością, której ja nie miałam i podczas gdy ja sobie krążyłam pomiędzy stanowiskami i zachwycałam się wystawą książek o Media Rodziny, moja rodzicielka wytrwale czekała na swoją kolej u autora.
Jakoś tak się złożyło, że koniec końców do autora podeszłam wraz z nią i może dlatego wszystko wyszło lepiej niż by wyszło, gdybym podeszła sama - no wiecie, ze swoją super fobią społeczną. Mama wzięła na siebie ciężar rozmowy, a ja rozluźniona, mogłam też coś dorzucać od siebie. Między innymi fakt, że za moje zainteresowanie książkami pisarza odpowiada nie kto inny jak Angelika.
Pan Remigiusz był uroczy, cóż mogę rzec. Sympatyczny człowiek, w dodatku podoba mi się fakt, jak podchodzi do swoich książek. Z taką... skromnością, wręcz uniżeniem. A biorąc pod uwagę fakt ile ma fanów to naprawdę... miłe wow. :) Zdecydowanie wezmę się za jego twory, wydaje mi się, że teraz, po rzeczywistym spotkaniu z nim i rozmowie, mam na nie jeszcze większą ochotę niż wcześniej. Poza tym, podoba mi się, że pan Remigiusz wydaje liczyć się z blogsferą. To takie moje odczucie, po pogawędce z nim.
Pani Magdalena Knedler |
Pani A. Jadowska i K. Ćwiek |
Pani A. Maciąg |
Pan R. Mróz |
Okej, po Panu Mrozie, udałam się na koniec sali Wisły, by zrobić sobie zdjęcie przy specjalnej fototapecie z HP, czego efekt mogliście już zobaczyć na moim Insta. Inicjatywa jest tak wspaniała i cudowna, zwłaszcza dla mnie - Potterhead do krwi i kości, że najchętniej przytuliłabym pomysłodawcę. Medio Rodzina - wiedzcie, że robicie to dobrze! :)
Później w sumie wędrowałam już pomiędzy poszczególnymi stanowiskami, obserwowałam ludzi, autorów, robiłam zdjęcia. Aż nadeszła godzina, kiedy pora była udać się do Novae Res, gdzie miała podpisywać swoje książki, pani Magdalena Knedler.
Właściwie ta pani była moim największym celem na tegoroczne Targi, a to wszystko oczywiście przez Angelikę, która z nieznanych mi jeszcze powodów, jest przekonana, że powieść "Klamki i dzwonki" mi się spodoba. Nie pozostaje mi nic innego, niż jej uwierzyć, tak?
Ale samo spotkanie - z psychologicznego punktu widzenia, było dla mnie prawdziwym wyzwaniem - patrz: mam fobię społeczną, ale z drugiej strony, okazało się dobrym testem na moją walkę z lękami. I przede wszystkim - jak zwykle scenariusze z mojej głowy okazały się tysiąc razy gorsze, od tego co faktycznie miało miejsce.
A co miało miejsce? Miła pogawędka z jeszcze milszą autorką, która była tak... no po prostu życzliwa, sympatyczna i... ludzka, że niemal tam zgłupiałam. Nie wiem czego się spodziewałam, że autorzy okażą się robotami? Wiem tylko, że pani Knedler była absolutnie urocza przez całe spotkanie ze mną i pomimo mojego nerwowego, bezmyślnego pieprzenia - znak rozpoznawczy Sherry - ona była taka wyrozumiała i nie traciła uśmiechu, co jest naprawdę kochane.
I tak - mogłam przypadkiem obrazić prozę polskich pisarzy. I tak - teraz myślę, że z moich ust wylatywały same głupstwa. Ale przede wszystkim jestem z siebie dumna - jestem też zachwycona, że poznałam panią Knedler i okazała się tak... no... fajna. Nie mogę się doczekać, by poznać coś co napisała. Skoro bowiem autorka jest przemiła, to nie wierzę, by jej książki nie były podobne. :)
Bo Targi to nie tylko książki. :) |
Patrzcie kto postanowił mi przeszkodzić w robieniu zdjęcia. <3 :D |
A wyżej, Barbara Sobczyńska rysuje na żywo kolorowankę antystresową. Cudo. |
Lećmy dalej. W sumie najbardziej żałuję z całej niedzieli jedynie faktu, że nie znalazłam Gosiarelli. Jeśli to czytasz, Gosiarellu - przysięgam na Zeusa, że cię szukałam. Byłam u Gandalfa, gdzie książki podpisywał pan Ćwiek, niestety - albo jestem ślepa - albo faktycznie nigdzie cię nie było. :( Szkoda, ale spokojnie. Z roku na rok, będzie coraz lepiej.
I przechodzimy do ostatniego punktu. Wymiana lubimyczytac. W tym roku okazała się szałowa, jak słyszałam - było podobno koło 600 osób. A ja miałam niezwykłe szczęście, wejść do środka jako... nie wiem - szósta? Chyba żadne słowa nie będą w stanie wyrazić mojego szczęścia i wdzięczności do osoby, która jest odpowiedzialna za ten stan rzeczy. :)
Tak czy inaczej - w związku z tym, że do sali wymiankowej weszłam szósta, na stole widziałam głównie książki od wydawnictw, które wsparły inicjatywę. NOWE. KSIĄŻKI. OD. WYDAWNICTW. Jeśli widzieliście moją notkę z podsumowaniem października + łupami książkowymi - także Targowymi, wiecie jak zachwycona jestem po tej wymianie. Teraz dochodzę do wniosku, że wszystkie dziesięć książek, które udało mi się zdobyć, wraz z mamą, są nowiutkie. W sensie NOWIUTEŃKIE.
I wiem, że jestem szczęściarą, bo czytałam już komentarze, z których wynikało, że później ludzie nie mogli już znaleźć niczego na siebie. Przykro mi, że nie żałuję was nieco bardziej, ale przepełnia mnie taka euforia, że udało mi się pozbyć 10 naprawdę beznadziejnych książek na rzecz 10 PRZEWSPANIAŁYCH książek, że nie jestem w stanie włączyć w sobie współczucia.
Czyli, podsumowując. Czy jestem zadowolona z Targów? JAK CHOLERA, ŻE TAK. Czemu miałabym nie być? W końcu kupiłam jedynie cztery książki, przy czym wykazałam się wielką siłą i wstrzemięźliwością, pokonałam moje stany lękowe i fobię społeczną, a z wymiany lc, wyniosłam tak PRZEWSPANIAŁE cuda, że w tej chwili czuję się tak, jakbym latała. Serio. W chmurkach.
Wierzę, że teraz, co roku, będzie mi coraz łatwiej, wychodzić do ludzi, poznawać innych i odwiedzać autorów, wierzę, że Targi w związku z tym wszystkim, okażą się dla mnie jeszcze pełniejszym i intensywnym przeżyciem.
Dziękuję wszystkim ludziom, którzy przyczynili się do tego, jak w tej chwili się czuję i... hm. Zgaduję, że do zobaczenia za rok?
Pozdrawiam,
Sherry
Przypominam: notka z łupami z Targów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz