We Own the Sky
Wydawnictwo Otwarte, 16.07.18
400 str.
Czy nadzieja może się wyczerpać?
W szale codziennych wyzwań i modzie na nieregularny tryb życia, wielu ludzi zapomina jak ważne jest zdrowie. To jednak właśnie ono staje się powodem dramatu małżeństwa - Anny i Roba. Kiedy u ich synka Jacka zostaje wykryty nowotwór, wszystko się zmienia, a oni zaczynają sobie uświadamiać, że chwile beztroski bezpowrotnie minęły.
źr. |
Książki traktujące o zdrowiu i stracie są trudne do zrecenzowania, bo poruszają naprawdę delikatne i dramatyczne tematy. Luke Allnutt, który z nowotworem miał do czynienia w przeszłości, postarał się jednak, by tym co faktycznie utknęło w głowie czytelnika po przeczytaniu jego książki, nie była śmierć czy rak sam w sobie, a raczej więzi międzyludzkie, ich kruchość i to jak się zmieniają wraz z pojawiającymi się nowymi okolicznościami. W powieści nie pojawia się nic nowego - czego wcześniej w powieściach tego typu już nie było. Czytelnik zdaje sobie sprawę dokąd to wszystko zmierza i z niepokojem obserwuje rozwijającą się fabułę, w oczekiwaniu na nieuchronny koniec. To co jednak faktycznie zapada w pamięci, to szalejące emocje zrozpaczonych rodziców postawionych przed tragiczną wiadomością, że ich syn jest śmiertelnie chory.
Coś co mnie osobiście nieco zirytowało, to że w książce autor przedstawił swoją opinię na pewne tematy, a czytając te fragmenty miałam wrażenie, jakby starał się moralizować społeczeństwo, wytykając mu braki. Zdaję sobie sprawę, że wielu pisarzy postępuje podobnie, ale wydaje mi się, że można było to zrobić nieco subtelniej, mniej nachalnie, tak by nie raziło to aż tak bardzo w oczy. Inna sprawa to, że cała pozycja jest w gruncie rzeczy naprawdę niemiło przewidywalna. I nie chodzi mi tu nawet o wątek główny - choroby Jacka, ponieważ powiedzmy, że zdaję sobie sprawę, że podobne scenariusze pisze samo życie, ale chodzi raczej o wszystko pomiędzy. Już nie wspominając o fakcie, że autor nieco przedobrzył zakończenie, w taki sposób, że miałam wrażenie, jakby całość nagle zmieniła się w telenowelę. Rozumiem jednak sam zamysł takiego, a nie innego prowadzenia akcji i finału, rozumiem, że panu Allnuttowi chodziło o uchwycenie nadziei, ale znów - coś w jego piórze nie pozwoliło mi wsiąknąć w powieść tak jak chciałam by się stało. Bohaterowie, włączając w to Jacka, chwilami wydawali mi się strasznie papierowi, czułam się zdystansowana do tego co się działo i powiedzmy, że nie miałam szansy przeżyć powieści, poczuć całej tej gamy emocji, którą autor chciał zaoferować. Pod tym względem, jestem nieco rozczarowana.
źr. |
źr. |
źr. |
Pozdrawiam,
Sherry
Książkę przedpremierowo miałam okazję przeczytać dzięki uprzejmości Wydawnictwa Otwartego. Dziękuję!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz