piątek, 16 października 2015

Dobrze jest, pokładać w kimś wiarę

źr.

Cześć!

Ta notka przemyśleniowa będzie wyjątkowa. Specjalna. Piszę ją jako pełnoprawna dziewiętnastolatka i właściwie długo myślałam o tym, czego powinna dotyczyć. Co chciałabym przekazać w dniu dzisiejszym. Jeśli macie ochotę poznać kolejne rozkminy i myśli Sherry... A także posłuchać o jednych z najcięższych w całym moim życiu, ale i najszczęśliwszych urodzinach... Zapraszam. UWAGA, NOTKA DŁUGA. 




źr.
Odkąd zawiodły mnie najbardziej zaufane osoby i z całą mocą dotarł do mnie sens zdania "jeśli masz liczyć, licz na siebie" - chciałam być samodzielna. Budowanie muru, izolacja, wbrew temu co mówią, jest trudnym zadaniem, bardzo czasochłonnym i kosztującym więcej energii, niż możecie sobie wyobrazić, a także - w pewnym stopniu - utraty zdrowia psychicznego. Jakiejś jego części. To zrezygnowanie z prostszego wyjścia, decyzja aby działać od tej pory, absolutnie na swoją rękę. 

I do pewnego momentu, było w porządku. Naprawdę. Nie "łatwo", ale w porządku. Bo wiedziałam, że wszystko zależy ode mnie. Że jeśli osiągnę sukces, będzie on w stu procentach mój. A później wszystko się zmieniło, bo ONE nadeszły falami. One: żałość, rozpacz, paląca samotność, brak zaufania, cynizm, wieczny pesymizm. Emocjonalne wyniszczenie. I zdałam sobie sprawę, że jeśli to będzie trwać dalej, moja egzystencja nie będzie długa.

Nie zrozumcie mnie źle. Wiem, że w jakimś stopniu, ta decyzja, by zrezygnować ze wszystkich, by zatrzymywać wszystko dla siebie, pomogła mi dojrzeć. Dojrzeć do tego stopnia, że w tej chwili czuję się jakbym skończyła trzydziestkę, podczas gdy do niej mi daleko. Ale...

Wiecie co? Samodzielność jest fajna. I nie powinniście z niej rezygnować. Ale jeśli w międzyczasie spotkacie na swojej drodze osoby, które was wesprą, które wyciągną was z mroku, kiedy sami nie będziecie w stanie - to dopiero będzie doskonałe. To będzie zdrowe.

Nauczyłam się, że czasami warto odpuścić. Warto pozwolić wejść komuś do naszego małego światka. Bo wspólny płacz z niepowodzenia, wspólne świętowanie sukcesu, jest naprawdę znakomite. Zawsze macie pewność, że w chwili gdy nadejdzie moment totalnego załamania, nie zostaniecie z tym wszystkim sami. 

źr.
Ja zbyt długo broniłam się przed zaufaniem i powierzeniem swojego życia komuś innemu. Pozwoliłam, by wszystko co we mnie siedziało, niszczyło mnie dzień po dniu. Przez ostatnie pięć lat. I wiem, że pewnych elementów z tego co mogłam mieć, nie odzyskam. Że pewnych osób z przeszłości, którym pozwoliłam odejść, choć powinnam była o nie walczyć, też nie odzyskam. Ale wiem też, dzięki wczorajszemu dniu... Że chyba mogę zostawić to wszystko za sobą. 

Przez ostatnie parę lat, mam wrażenie, że cofałam się. Krok po kroku, błądząc we mgle, tracąc równowagę, nie zauważywszy, że w którymś momencie, wpadłam w przepaść. Ale chyba jestem gotowa spróbować z niej wyjść. Chyba jestem gotowa zatrzymać się i jak w odtwarzaczu DVD... zmienić tor przebiegu mojego życia. Chyba, całkiem możliwe, że wkrótce zrobię krok do przodu.

Dlatego apeluję, nawet jeśli tak jak ja, doznaliście zawodu na najbliższych, nie ustawajcie w poszukiwaniu towarzystwa dla siebie. Bo gdzieś jest. Może nie w kręgu znajomych, w którym się obracacie w tej chwili. Może nie w kręgach znajomych, w których będzie się obracać przez najbliższe lata. Ale oni gdzieś są. Podobni do was, akceptujący was i wszystko, wszystko co z wami związane. Gotowi, by podać wam rękę, wyciągając z przepaści. Gotowi popchnąć, byście w końcu ruszyli do przodu.




źr.
Może słyszeliście. Może nie. Wczoraj miałam urodziny. Wczoraj skończyłam dziewiętnastkę. Od paru lat, nie znoszę swoich urodzin. Nie cierpię. Bo wtedy z całą mocą, dociera do mnie co straciłam, do czego się doprowadziłam. Jaką ruiną jestem. Jaka emocjonalna pustka, zastępuje mi serce. 

I muszę przyznać, że wczorajszy dzień, dzień urodzinowy, był jednym z najtrudniejszych dni mojego życia. Bo jak wspomniałam wyżej - spróbowałam się zatrzymać. Nie ruszyłam naprzód - o nie, mam wrażenie, że trochę jeszcze minie zanim się za to zabiorę. Ale zatrzymałam się. A kosztowało mnie to więcej nerwów niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. Kosztowało mnie to godziny płakania, jedną rozmowę, która może zmienić bieg mojego życia i... zrezygnowanie z czegoś co było dla mnie ważne. 

Myślicie - skoro był to najtrudniejszy dzień twojego życia, to pewnie go nienawidzisz? Ale nie. Ja... myślę, że podziwiam się, za to że go przetrwałam. Że podjęłam takie i nie inne decyzje. Bo one będą mieć konsekwencje. I nie wszystkie będą dobre, ale... czasami złe wybory, prowadzą nas we właściwe miejsca, prawda?



Powiało smutkiem, hm? Dlatego miło mi zapraszać was na tę optymistyczną część. Część, w której wam opowiem, czemu najtrudniejsze urodziny mojego życia, były także najwspanialszymi. 

Bo okazało się, że otaczają mnie ludzie, dla których nie jestem kolejnym szarym człowiekiem. Okazało się, że dla nich naprawdę istnieję. Że komuś naprawdę zależy na moim szczęściu. Że ich jedyną myślą było sprawić, bym się uśmiechnęła. I uśmiechnęłam się. Niech stanie się chronologia CZASOWA!

Pierwsze podziękowania należą się E. Przez cały miesiąc, E. obiecała poprawiać mi nastrój, każdego pojedynczego dnia października. I już nawet nie chodzi o prezent, który mi wysłała na rzeczywiste urodziny, na 15 października. Bo oczywiście doceniam prezent i kocham ją za to, ale... Chodzi o to, że... ze zwykłych koleżanek, mieszkających praktycznie po dwóch krańcach Polski i wymieniającymi ze sobą e-maile, stałyśmy się swoimi towarzyszkami w problemach dnia codziennego. To pierwsza osoba, która wyciąga mnie z przepaści, wysyłając mi wiadomość o cholernej drugiej nad ranem, żeby życzyć wszystkiego najlepszego. Dziękuję, E., kochanie.

Drugie podziękowania należą się dla Marty. Przez ostatnie... czy ja wiem? Kilka miesięcy, pisywałyśmy ze sobą. Czasami sporadycznie, czasami często. Czasami na tematy blogowe, w większości przypadków - na totalnie niezwiązane. Czasami było dobrze, czasami źle. Podjęłam w ostatnim czasie, wiele, wiele złych decyzji. A jedną z nich, było odcięcie się od niej. Bo myślałam, że jej pomogę. Bo przecież nikt nie może czerpać przyjemności z przebywania ze mną, skoro jestem życiową porażką i totalną ruiną, hm? Dziękuję Ci, Marto, że jestem ci potrzebna, tak jak ty mi. Gdy mail, z którym jestem na bieżąco, poinformował mnie, że dostałam na FB wiadomość, nie wiedziałam, że to będzie jeden z jaśniejszych punktów mojego dnia. Dziękuję.

źr.

Trzecie podziękowania należą się Angelice. Opowiadałam Ci już pewną historię. I mogę teraz, publicznie potwierdzić, że była absolutnie prawdziwa i autentyczna. Kiedy wczoraj wróciłam ze szkoły do domu, byłam w rozsypce. Sama nie wiem co mnie trzymało w kupie. A później widzę paczkę i myślę "co jest grane". Komu chciałoby się o mnie myśleć dłużej niż dwie sekundy? I się dowiedziałam. I rozpłakałam się ze szczęścia, bo cholera. To była chyba najlepsza niespodzianka w całym moim życiu. Dziękuję! 

Idąc w kolejności chronologicznej, czwarte podziękowania należą się moim rodzicom, mojej rodzinie. Ale w sumie, oni są dla mnie poza listą, są czymś co przewyższa wszystko o czym kiedykolwiek myślałam. To oni wyciągną mnie z mroku. 

Kolejne podziękowania, znów - idąc w kolejności chronologicznej tego co się wczoraj działo, należą się mojej szefowej, ale akurat to co do mnie powiedziała, jest tematem na kolejną notkę przemyśleniową, także stay tuned.
Kiedy w nocy wróciłam z pracy, czekała na mnie wiadomość od Patrycji. Byłam strasznie roztrzęsiona, kiedy w końcu siadłam przed komputerem, w celu odrobienia pracy domowej, bo chwilę wcześniej, miała miejsce... wielka rozmowa. Rozmowa przez WIELKIE R. I po prostu... Nie wiem, trudno to wyjaśnić, ale Patrycja w zaledwie kilkunastu słowach, zawarła wszystko co potrzebowałam usłyszeć. Żeby się uśmiechnąć. Żeby wziąć głęboki oddech. W pewnym sensie, dzięki Tobie, Patrycjo, się nie utopiłam wczoraj we łzach. Dziękuję.

Kolejne podziękowania, będą się tyczyły dnia dzisiejszego. Znów - wróciłam do domu i... Trudno powiedzieć o czym myślałam, ale było ciężko kiedy... zobaczyłam dwie paczki.

Wydawnictwo Media Rodzina, jak Boga kocham, spełniło chyba jedno z moich najbardziej ukrytych pragnień. Takich, o których nie myślałam zbyt dużo, wiedząc, że po prostu nie jestem dość dobra, by to mogło kiedykolwiek się stać. A jednak się stało. I to dzięki nim, mając w zbiorach "Zimę koloru turkusu", mogę spoglądać na okładkę i widzieć tam... swoje własne słowa. DZIĘKUJĘ!



Patko. Kiedy dziś wróciłam do domu, byłam przekonana, że wczorajszego dnia, wykorzystałam wszystkie możliwe łzy. I jeszcze trochę przyszłościowych bo naprawdę sporo się ich wylało. A jednak kiedy zobaczyłam totalnie wyjątkową, stworzoną z czystej radości paczkę i cudowne listy i... cudowną cząstkę cudownej ciebie w tym wszystkim. Po prostu serce mi się złamało. Jak mogę się niszczyć, skoro ty jesteś na świecie? Wiesz, chyba myślę o tobie, jak o stałym elemencie mojego życia, także nie licz, naprawdę NIE LICZ, że kiedykolwiek się ode mnie uwolnisz. Mam ci strasznie dużo do przekazania. Bardzo dużo. Tony podziękowań, tony zachwytów i kolejne łzy wzruszenia. Ale wiemy, że notka jest długa, a ja nie wyrobię się w czterech zdaniach, dlatego spodziewaj się wieczorem wiadomości na mejlu. A na razie, cholera - to za małe słowo, ale... DZIĘKUJĘ. Z każdego malutkiego kawałeczka, mojego połamanego serca. 



I na sam koniec - tak wiem, że notka jest długa, typowe, chciałabym podziękować każdemu z was. Bo to czytacie, bo tu jesteście, bo was kocham i... jeszcze sobie trochę z wami tu pobędę. Przysięgam, na wszystkie moje książki i na wszystkie seriale tego świata, że ten blog, Feniks i wy, to najlepsze co mi się w życiu przytrafiło. Zaraz po mojej rodzinie. DZIĘKUJĘ!

Pozdrawiam,
Sherry

źr.