niedziela, 19 kwietnia 2015

Smutek, najwierniejszym przyjacielem


Witam.

Dla tych, którzy śledzą mnie na facebooku, ta notka nie będzie niespodzianką. Reszcie już wyjaśniam, że to kolejny post z serii Przemyśleniowej Sherry. O czym dziś? A o temacie mi bardzo bliskim, którego nie rozumie żadna osoba, jaką znam. Zobaczymy co wy będzie mieli mi o nim do napisania.


"Smutek w duszy zabije cię szybciej, dużo szybciej, niż zaraza."
John Steinbeck

Wiecie, mam taką pracę dorywczą, że stykam się z wieloma ludźmi. Dlatego, gdy nasta osoba zadała mi pytanie, dokładnie takie samo jak poprzednicy, zrozumiałam, że coś jest naprawdę nie tak. I powinnam się nad tym zastanowić trochę bardziej. Jak wygląda zawsze sytuacja? Powtarzająca się naprawdę wiele, wiele razy, z coraz to nowymi ludźmi?

Ktoś: Czemu jesteś taka smutna?
Ja: Nie jestem smutna.
Ktoś: No przecież widzę, że jesteś. Coś się stało?
Ja: Nie jestem smutna. Brak uśmiechu, a smutek to nie to samo.

Uwierzcie mi, że taką rozmowę prowadziłam z tak wieloma ludźmi, że przestałam liczyć. I nigdy się nie zmienia. Ba! Ostatnio jakaś miła pani zapytała się mnie o imię i zaczęła drążyć temat o moim życiu, by - jak mi wyjaśniła na końcu - sprawić, żebym się uśmiechnęła. 

Inni ludzie, nie cackają się ze mną tylko prosto z mostu pytają co jest ze mną nie tak i czy moim zdaniem, uśmiech kosztuje tak dużo, że mnie na niego nie stać. Serwują tyradę pod tytułem "nie wiesz czym jest prawdziwe nieszczęście" albo o tym że "jestem za młoda, żeby odczuwać smutek" i takie tam. Po czym każą się uśmiechnąć. Tak jakby mój brak uśmiechu, burzył spokój w ich poukładanym świecie. Ale żaden nie pokusi się o pytanie z czego wynika sytuacja, że zachowuję się tak jak się zachowuję. Dlatego dziś wyjaśnię to wam.

źr.
Jestem smutna. Tak - jestem. Przez większą część życia, po prostu smutek i melancholia przelewają się przeze mnie falami. Ale nigdy nie kłamałam w pracy. Jak to jest możliwe? Otóż, różne zajęcia, wymagające ode mnie zaangażowania, po prostu sprawiają, że zapominam o tym dołującym mnie smutku. I praca jest właśnie taką moją małą ucieczką. Fakt, że się tam nie uśmiecham to już inna sprawa. Czasami się zastanawiam czy w ogóle jestem w stanie to zrobić. 

A wiecie kiedy naprawdę jestem smutna? I kiedy chciałabym, by ktoś się mnie zapytał czemu tak jest, a tego nie robi? W szkole i w domu. Wśród ludzi, którzy uważają się za moich dobrych kolegów/tak zwanych przyjaciół i rodziny. Możecie mi wytłumaczyć jak to jest, że obcy ludzie jakimś cudem umieją mnie przejrzeć i zwrócić na mnie uwagę i spytać co jest grane, a ci najblżsi są zbyt... zaaferowani sobą, by mnie zauważyć? 

Brak uśmiechu jest dla mnie manifestacją tego co się dzieje głęboko w środku, rozumiecie? Cichym krzykiem o pomoc, którego nie dostrzegają najbliżsi. I to boli. Cholernie boli. I pogłębia smutny stan depresyjnego załamania, w którym tkwię już prawdopodobnie piąty rok, od kiedy wszystko się zaczęło walić.

Nie zrozumcie mnie źle. Nie uważam się za najbardziej poszkodowaną osobę na świecie. Wiem, że mam szczęście być otoczona rodziną, która mnie prawdopodobnie kocha, że mam możliwość chodzenia do szkoły, rozwijania pasji, bo inni w biedniejszych, rozbitych rodzinach nie mają na to szansy. Ale moim zdaniem, smutek nie ma uniwersalnej miary. Takiej samej dla wszystkich. Bo każdy człowiek różne wydarzenia czy sytuacje traktuje inaczej. 

źr.
I tak - dla niektórych trójka w szkole ze sprawdzianu, jest świetną sprawą. Dla innych jest oceną całkiem okej, choć mogłoby być lepiej. A dla jeszcze innych, to koszmar. I tutaj podałam przykład oceny, ale uogólnijmy to. Po prostu różni ludzie, mają różne źródła smutku, a te które nam się wydają nieznaczące, dla innych są tragiczne. I o to mi chodzi.

Mój smutek... z tego co pamiętam, rozwinął się i ogólnie korzenie ma w gimnazjum. Dla większości osób, to jeden z najfajniejszych okresów w życiu. Dla mnie był koszmarem. 

To wtedy otarłam się o przemoc psychiczną stosowaną na słabszych osobach. Byłam świadkiem znęcania się nad jakimś człowieczkiem tylko dlatego, że pochodził z tak zwanej "gorszej" rodziny. To właśnie w gimnazjum zrozumiałam, że moi dotychczasowi tak zwani przyjaciele, odsuwali mnie od siebie po pewnym czasie, kiedy znajdowali sobie kogoś ciekawszego i bardziej wartego ich czasu. To w gimnazjum straciłam zaufanie do ludzi. To w gimnazjum straciłam (po części) nadzieję. I od tamtego czasu, nikt nie przedarł się za moje mury obronne. Ba. Nikt nawet nie próbował. I to wszystko sprawiło, że w tej chwili, jestem tak smutną, zimną osobą w środku, że sama się siebie boję. 

Dla ludzi z mojej obecnej, wspaniałej klasy jestem jedną z tych zamkniętych w sobie dziewczyn, w dodatku dziwaczką, która zamiast wyjść na piwo, woli wrócić do domu, żeby poczytać książkę, albo obejrzeć serial. W dodatku wiedzą, że pytania zbywam sarkazmem i swoją bezczelnością. I przyzwyczaili się do tego. Akceptują mnie. Ale nie podchodzą bliżej niż trzeba. 

źr.
Wiecie, ostatnio doszłam do wniosku, że niektórzy rodzą się samotnikami i są na to skazani. Bo ja nawet w tłumie czuję się samotna. I to nie tak, że nie lubię samotności. Lubię ją. Wycisza mnie, pozwala skupić się na myślach. Ale czasami także mnie zabija. 

Stąd ten smutek. I w meritum notki napiszę tylko sprostowanie czegoś, co również jest niezrozumiałe dla innych. 

Ludzie mówią, że jestem dosłownie popieprzona z tą swoją obsesją na punkcie książek i seriali. Pamiętacie jak na początku wspominałam, że praca to jedna z moich dróg ewakuacyjnych od smutku? Bo pozwala mi zapomnieć o wszystkim? No właśnie. Książki i seriale - przede wszystkim one, pozwalają mi na to samo. Dlatego jestem takim nerdem. Dlatego zamiast wyjść z inicjatywą do kogoś, w nadziei, że tym razem mnie nie zostawi i nie skrzywdzi... Że tym razem pozwoli mi odbudować zaufanie do ludzi, wolę zostać w domu i poznawać kolejne produkcje, czy tytuły książkowe. Zabijcie mnie, jeśli moje złudzenia wydają wam się objawem tchórzostwa, bo ja nie mam zamiaru z rezygnować z jedynej formy ucieczki od narastających i coraz bardziej natarczywych emocji. 

"Żaden człowiek nie jest szczęśliwy bez złudzeń. Złudzenia są równie potrzebne dla naszego szczęścia, jak i realia."
Christian Nestell Bovee


Hej! Uprzedzałam na FB, że będzie masa uzewnętrzniania się, więc teraz mi tu nie marudzić. I tak się powstrzymywałam przed naprawdę dłuuugą tyradą. I nie myślcie, że ten tekst piszę żeby wzbudzić litość, czy żebyście mi napisali, że wszystko będzie okej. Nie. Piszę ten tekst, żeby poukładać sobie w głowie. I udzielić także sobie odpowiedzi na pewne pytania.

Pozdrawiam,
Sherry

A niżej macie moje obecne uzależnienie. 


33 komentarze:

  1. Sherry, smutek nie jest zły. Jest taką samą emocją jak inne, pozwala zajrzeć wgłąb siebie, skupić się na włanym ja i pobyć z kimś naprawdę inteligentnym, czyli z samą sobą. Przyszło nam żyć w okrutnym świecie, czasem bezpieczniej jest trzymać wszystkich na dystans, wtedy nie poczujesz zawodu, nikt Cię nie skrzywdzi a takie życie-nieżycie ma jedna zaletę, jest bezpieczne i przewidywalne.
    Książki i seriale są ucieczką, racja, ale czy nie lepszą niż nałogi? Uzależnienia? Śmiem twierdzić, że tak! Natomiast rodzina, nie znam ich, ale zakładam, że Cię kochają. A że nie widzą w Tobie zmian? Skoro od 5 lat się nie uśmiechasz pewnie uznali, że taki masz po prostu wyraz twarzy... Jeśli czujesz, że potrzebujesz pomocy - poszukaj jej. Jeśli nie, bądź silna. W końcu znajdzie się ktoś, kto zmiażdży Twoją skorupkę i obudzi ukryte pokłady odwagi. I nic nie będzie takie samo ;)
    Nie poklepię Cię po plecach, nie powiem, że wszysto będzie dobrze. Powiem tylko,że melancholia nie jest zła. Jest po prostu stanem emocjonalnym zbyt inteligentnych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muszę się zgodzić z Lustereczkiem, co do tego, że smutek to emocje, jak każde inne, które również trzeba odczuwać, jednak uważam, że nie cały czas, bo to również jest nie zdrowe :) O emocjach, o tym jak sobie z nimi radzić, o tym że są potrzebne oraz o wielu, wielu innych rzeczach pisze Demi Lovato w swojej książce "Bądź swoją siłą przez 365 dni roku". Może spróbuj się z nią zapoznać :)

      Usuń
    2. Nie mówię, że jest zły. Wręcz przeciwnie, pozwala się wyciszyć i to jest dobre, ale w nadmiarze, on po prostu niszczy człowieka. Pięć lat temu, nie przestawałam się uśmiechać. Uśmiechałam się do znajomych. Uśmiechałam się do nieznajomych i nawet dla siebie byłam znośna. W tej chwili czuję się tak jakby ten smutek i melancholia, wypaliły we mnie piętno, z którego sączy się trucizna, powoli zabiajająca mnie. Myślami. Zbyt pochłaniającymi uczuciami. I to jest przerażające.
      Doskonale wiem, że książki i seriale + moje życie-nieżycie jest niebezpieczne i marnie wygląda. Jak mam poznać bratnie dusze, ludzi, którzy naprawdę mogą być dla mnie przyjaciółmi, skoro nikogo do siebie nie dopuszczam i boję się to zrobić? Ale jak pomyślę o sytuacjach gdy jednak dawałam komuś szansę i za każdym razem kończyło się tak samo... To jest bardzo, bardzo ciężkie dla mnie.
      Właśnie ostatnio doszłam do podobnej konkluzji. Że inteligentni ludzie po prostu są przygniatani takim ciężarem bo... za dużo myślą. Za wiele mają czasu na myślenie i wgłębianie się w siebie. Ciekawa jestem ile geniuszy popełniło sabobójstwa, czy tam cierpiało na depresje.
      W każdym razie, mam szczerą nadzieję, że ktoś się kiedyś w moim życiu pojawi. Naprawdę. Nawet nie wiesz jak bardzo taka osoba, która przebije się do mnie, jest mi potrzebna. Mimo że czasami upieram się, że nie.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Minni, właśnie o tym mówię. On zaczyna w którymś momencie tak osłabiać psychikę, że sprawia więcej bólu niż daje pożytku.

      Usuń
    3. nie musisz szukać grupy przyjaciół, którzy Cię wciągną do swego grona. Czasem wystarczy jedna, jedyna osoba, której możesz oddać całą duszę... Mam nadzieję, że w końcu znajdzie się w Twoim otoczeniu ktoś, kto zburzy mur i zostanie na zawsze. I wcale nie musisz się zmieniać, mądra osoba zaakceptuje Cię taką, jaką jesteś.
      Mocno trzymam za to kciuki.

      Usuń
    4. Dziękuję. Ja także liczę, że tak się stanie.

      Usuń
  2. Ja np. wiem, że jestem życiową pesymistką. Wszędzie wokół widzę same minusy, ciągle widzę, że inny mają lepiej, łatwiej, a ja się męczę, a nikt tego nie docenia. Z tym, że u mnie nie wygląda to "Czemu jesteś smutna?". U mnie jest raczej "Weź się ogarnij, bo mnie denerwujesz". I to też boli. Już czasem chyba wolę, żeby nie zwracali na mnie uwagi, niż żeby wytykali mi palcami, jak bardzo jestem irytująca i powtarzali, że nie mogą ze mną wytrzymać. A najgorsze, że nie próbują z tym nic robić. Nie próbują zrozumieć, pocieszyć. Po prostu "przestań przypominać o tym projekcie, zrobimy go dzień przed prezentacją. Zrób to sama, ja idę na piwo". A ja głupia, jako że jest to praca grupowa, oczywiście się za to biorę i robię większość sama. No ale specyfika prac grupowych to już temat na inny post.
    Niby wiem, że powinnam się ogarnąć, cieszyć się ze zdrowia, bo przecież byłam tak blisko przecięcia tej lini między życiem a śmiercią. Ale nie potrafię. Naprawdę nie potrafię. Codziennie mam ochotę położyć się i ryczeć. Przez niesprawiedliwość świata, przez swoje braki, przez które muszę robić więcej niż inni, by im dorównać. I u mnie to wszystko też zaczęło się w gimnazjum.
    I też jestem tą osobą, która woli czytać książkę, a piwa w ogóle nie pije. Też jestem traktowana jako zamknięta w sobie dziwaczka. Ale raczej nie taka bezczelna, sarkastyczna, a taka, która siedzi w kącie, nic się nie odzywa. Nikt nie chce pracować ze mną w grupie, bo raczej milczę. Nie wiedzą że to, że milczę, wynika z tego, że oni nie pozwalają mi mówić. Jestem wstydliwa, to fakt. Boję się często wyrazić swoje zdanie. Ale oni nie pomagają mi tego zmienić. I pomyśleć, że w podstawówce i gimnazjum byłam najlepszą uczennicą, najbardziej aktywną, rozpoznawalną. A teraz męczę się, żeby chociaż na tę tróję zasłużyć. A egzaminy ustne przyprawiają mnie o zawały.
    I też wolę tę samotność. Wolę siedzieć w domu. Książki, filmy - to rzeczywiście pomaga. Ale wiesz, coraz częściej myślę przyszłościowo. Co będzie, jak pfu, pfu zostanę sama. Nie mam nikogo, bo nie utrzymuję z nikim kontaktów. Nie poradzę sobie sama w życiu. Ale mimo że to wiem, to nie potrafię zmienić swojego zachowania. Nie potrafię myśleć optymistycznie, nie potrafię być bardziej otwarta, nie potrafię wyjść do ludzi. Nie potrafię i wiem, że przez to jest mi tak ciężko. Ale przez to, że jest mi tak ciężko, nie potrafię się zmienić.
    Przesadziłam z rozpisaniem. Przepraszam, poniosło mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po pierwsze, rozpisuj się dalej. I nigdy za to nie przepraszaj, bo nie ma w tym nic złego, jakkolwiek dziwne mejle ja bym nie dostała na skrzynkę mejlową przez moje własne komentarze.
      Jakbym czytała własne wyznania. Najgorsze jest jeszcze jak się ma tak skopane poczucie własnej wartości jak ja. Moja samoocena leży i kwiczy, już dawno doszłam do wniosku, ze jestem szarym, nieznaczącym punktem na mapie istnień, ale gdy innym wszystko się udaje i to tak ot, bo mają szczęście urodzić się z lepszym charakterem, z lepszym wyglądem, z lepszym mózgiem do przyswajania wiedzy, moja nijakość dociera do mnie raz za razem. Także, nie jesteś osamotniona w użalaniu się nad sobą. Częstym.
      Ja też wiem, że powinnam się cieszyć z tego co mam i gdzieś głęboko bardzo się cieszę, bo nie raz nie dwa wyobrażałam sobie, jakby było gdyby nie daj Boże, coś się stało moim rodzicom czy ogólnie rodzinie i załamywałam się pod tymi wizjami. Ale na dłuższą metę, człowiek zaczyna dostrzegać to jakim jest szczęściarzem, gdy jest za późno. Tak to działa.
      No cóż, na temat sarkastyczności i bezczelności pisałam ci na facebooku, że korzyści jest mało, a teraz potwierdzę ci to kolejną przypowieścią. Mam w klasie fajnego kolegę, który jest po prostu świetny. Też czyta książki, kocha fantasy, jest wrażliwy, ale i wygadany, zabawny, żywy i ogólnie same plusy. I generalnie lubię z nim przebywać, w taki koleżeński sposób, bo dopuszcza do mnie sporo optymizmu. Ale oczywiście za każdym razem gdy rozmawiamy, przeze mnie w końcu przebija się ten nagromadzony prze lata pesymizm i sarkazm i wychodzę na nieczułą zołzę. I wiem, że znów wszystko psuje, ale nie będę walczyć z własnym charakterem, skoro jedynie on mi pozostał.
      Mamy podobne obawy i w tym momencie nie napiszę nic sensownego, bo generalnie miewam równie pesymistyczne wizje. A samotność, taka rozległa i wieczna jest chyba największą obawą mojego życia. Zobaczymy co przyniesie przyszłość i jak długo będzie trwała.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  3. ten komentarz prawdopodobnie w niczym ci nie pomoże ale i tak go napisze.
    są dwa rodzaje samotości: ta wewnętrzna i ta zewnętrzna.
    każdy z nas jest samotny wewnątrz ale na samotność zewnętrzną nigdy nie jest sie skazanym od urodzenia, to zależy tylko i wyłącznie od człowieka.
    życze ci żebyś kiedyś spotkała osobę która pokaże ci czym jest życie poza książkami/serialami/pracą, tylko wtedy, proszę, ty również wyciągnij do tego kogoś rękę. o wiele łatwiej jest się uwolnić jeśli dwie osoby walczą . i spróbuj się otworzyć, pokaż ludziom co masz w środku, jaka jesteś inteligentna i cudowna, :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. zastanawia mnie to gimnazjum.. w sensie że tak zmienia życie. z tego co zrozumiałam tobie ono wyrządziło emocjonalną krzywdę, a mnie odbudowało, wzmocniło i otworzyło na wiele nowych rzeczy... może pora żebyś powiedziala sobie samej"spróbuję od nowa?"

      Usuń
    2. Nie każdy jest samotny wewnątrz. Możesz mi wierzyć - nie każdy. :) Znam osoby, które nigdy nie czują się samotne, nawet gdy naprawdę są samotne. To po prostu mentalność i kwestia sposobu egzystowania.
      Próbowanie od nowa nie ma chyba większego sensu. Próbowałam, naprawdę. Walczyłam o to, by otworzyć się. Przybyło mi znajomych. Przyjaciół - nie. Bo później znów ludzie mnie opuszczali i w tym momencie jest mi tak wszystko jedno, że... nie mam nawet sił na nowy start. :/ Może za parę lat. MOŻE.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  4. Jestem zaskoczona twoim wpisem. Nie wiem co napisać. Smutek - ja osobiście bardzo go nie lubię, nie lubię popadać w stan melancholii - nawet gdy taki mnie dopada - zawsze się uśmiecham - ukrywam swoje wnętrze. Jestem optymistką - zawsze widzę dobre strony każdego zdarzenia - w swoim życiu przeżyłam wiele cierpienia, ale postanowiłam sobie, że to mnie nie będzie smucić, tylko uczyć. Każdy człowiek jest inny więc trudno kogoś o coś posądzać. Nie wiem czy jestem samotnikiem - mam przyjaciół, znajomych, ale zamiast z nimi wole spędzać czas czytając książki, więc chyba też jestem trochę popieprzona. Świat jest jaki jest, nie mamy wpływu na to. Staram się pomagać słabszym, ale to kropla w morzu. Na samotność nie jesteśmy skazani - sami ją wybieramy. Smutek ciężki jest odgonić o d siebie, gdy się zagości. .

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Być może, w którymś momencie faktycznie wybrałam samotność. Ale czy dziwisz mi się kiedy od niemal każdej osoby, której zaufałam, otrzymywałam cios w samo serce? Każdej. Absolutnie od każdej. I wszystkie te krzywdy teraz są w mojej głowie, dlatego szalenie ci zazdroszczę tego optymizmu i pozytywnego działania. Chciałabym umieć zostawić to wszystko za sobą, ale nie jestem w stanie.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  5. O kurde... Teraz nie wiem od czego zacząć. Podziwiam Cię, że potrafiłaś przedstawić te wszystkie, kotłujące się w Twojej głowie, myśli. Ja bym nie potrafiła, pogubiłabym się w nich. Zacznę również od tego, że Twoje przemyślenia bardzo mnie poruszyły, ale fragment o gimnazjum i o tym, jak to się zaczęło doprowadził do tego, że do oczy napłynęły mi łzy - może to dlatego, że trochę się z tym utożsamiam. Życie nie jest łatwe, szczególnie gdy kończy się czas beztroski i wchodzimy w okres, kiedy zaczynamy poznawać świat i to na jakich wartościach budowane jest społeczeństwo. Przerażające jest to, co się w życiu liczy. Ale nie o tym chciałam pisać, tylko o tym, że trochę Cię rozumiem. Miałam w swoim życiu (które wcale nie jest jeszcze takie długie) okres, kiedy wszystko mnie dołowało, wieczorami płakałam w poduszkę, tylko po to by ukryć smutek przed innymi, bo oni i tak mnie nie rozumieli. W szkole może nie byłam zawsze uśmiechnięta, ale starałam się nie okazywać tego, jak bardzo czuję się beznadziejnie. W końcu jednak przyszedł czas na zmiany. Postanowiłam odciąć się od mojej przyjaciółki (która była dla mnie ważna, ale jednocześnie przy niej często czułam się jeszcze gorzej - ona wydawała się pod każdym względem idealna, zawsze otoczona wianuszkiem wielbicieli i wielbicielek). Po tym wszystkim zrozumiałam, jak „ważna” byłam dla naszych wspólnych znajomych, „przyjaciół”, którzy mnie olali. Początkowo nie było łatwo, ale szybko się podniosłam, czułam, że nabieram siły. Zrozumiałam, że do beznadziejnego nastroju doprowadzało mnie to, że za dużo myślę, przede wszystkim o tym, jaka jestem, a jaka nie jestem, co mam, a co chciałabym mieć, kim jestem, a kim chciałabym być, więc przestałam myśleć. Wiem, że to śmiesznie brzmi, bo przecież nie da się przestać myśleć. Po prostu te smutne myśli, to co mnie dołuje schowałam w głąb siebie, głęboko, by mi nie przeszkadzało w dostrzeganiu piękna świata, w dziękowaniu za to, co mam, że żyję, że są ludzie, dla których na pewno jestem ważna. Nie myślę – mam 16 lat, a lubię oglądać bajki, zdrabniać wyrazy, skakać na środku ulicy i cały czas się uśmiechać. Czasem mam gorszy dzień, coś mnie boli, czy po prostu jest mi źle, ale staram się uśmiechać, bo czuję, że jeśli ja nie zarażę innych uśmiechem, to ten dzień już będzie taki do końca i nie tylko dla mnie. Czasami pozwalam tej ukrytej cząstce się wydostać, bo odczuwanie smutku jest niezwykle ważne, czasem trzeba uwalniać swoje uczucia. Najczęściej dzieje się to, gdy czytam, czy oglądam jakieś dramaty – wtedy pozwalam myślą zalać moją głowę, a łzom popłynąć, bo czasem trzeba. Nie chcę Cię pocieszać, ale może spróbuj tak jak ja. Idź na spacer w piękny dzień i wyłącz te złe myśli i się rozejrzyj. Zobacz jak świat budzi się do życia, jak kwitną kwiaty, jak ludzie wykonują swoje codzienne zajęcia, a ty sobie po prostu idziesz i się niczym nie przejmujesz. Może ludzie wtedy nie będą pytać, dlaczego jesteś smutna, tylko, jakim cudem jesteś pełna energii w poniedziałek rano przed wuefami :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Och, ależ ja też się gubiłam. Tylko, że pisanie jest moją, też w pewnym sensie - ucieczką. Gdy piszę, mogę wszystko sobie poukładać w głowie i dlatego tak okropnie lubię to robić. Pomaga mi zebrać myśli... nabrać dystansu do pewnych spraw i zapewnia mi taki... metaforyczny haust powietrza. ;)
      No cóż. Przy pisaniu fragmentu o gimnazjum i początkach sama płakałam, dosłownie łzy kapały mi na klawiaturę, a ja znieruchomiałam bo wszystko znów odżyło w mojej głowie. Boże, dociera do mnie jak strasznie ta szkoła mnie zepsuła. Jak zabiła we mnie radość...
      Strasznie ci zazdroszczę, że zrobiłaś coś, czego ja nie umiem. Naprawdę - próbowałam się wyłączyć. Próbowałam ignorować przeszłość, fakt że dosłownie przebrnęłam przez maltretowanie psychiczne, znęcanie się, groźby ze strony innych. Ale nie umiem. Bo to tkwi we mnie jak gwóźdź i ciągle o sobie przypomina. A fakt, że technikum też dopełniło trochę tę misę pełną bólu, nie pomaga. Może kiedyś będę do tego zdolna. Może ktoś kiedyś da mi siłę bym to zrobiła.
      A odnośnie piękna świata - ależ ja zdaję sobie z tego sprawę! Ciągle widzę coś co mnie zachwyca, tyle że smutek przeważa. ZAWSZE. Jeszcze nigdy nie przegrał, choć starałam się by tak się stało. Po prostu jest mną i na razie nie jestem w stanie nic z tym zrobić.
      Dziękuję za komentarz.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  6. Ostatnio czułam smutek podczas przeczytania książki dla której zaryłam noc... Uczucie jak każde inne...;/
    Pozdrawiam i zapraszam do siebie ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie zgodzę się, że to uczucie jak każde inne. Jest o wiele gorsze.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  7. Szkoda, że najbliżsi nie dostrzegają Twojego niemego wołania o pomoc. Mam nadzieję, że to jednak kiedyś się zmieni. A jeśli nie, to sama poszukaj pomocy gdzie indziej np. u najlepszej przyjaciółki bądź u zupełnie obcej osoby, która zechce cię wysłuchać.
    Wiem tylko jedno, nic na siłę. Zatem jeśli nie czujesz potrzeby uśmiechać się i brylować w towarzystwie Twoich znajomych, to nie rób tego. Wszak nie ma nic gorszego niż żyć sztucznie pod publiczkę.
    Trzymaj się ciepło!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I w tym szkopuł, że boję się szukać pomocy. Bo jak do tej pory, nikt się mną nie przejmował, więc czemu ktoś miałby teraz zacząć? Żałuję, że przynajmniej nie mogę być pewna siebie, ze stabilną psychiką, żebym umiała postawić na swoim i po prostu tkwić w nadziei, że coś mnie pozytywnie zaskoczy. Niestety, moja psychika jest tak pokaleczona, że nie jestem pewna, czy komuś uda się ją naprawić.
      Na razie pozostaje mi po prostu próbować egzystować, tak jak to było do tej pory.
      Dziękuję!
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  8. Twój wpis sprawił, że jeszcze bardziej chcę Cię poznać. Bo teraz upewniłam się tylko, jak świetną i wrażliwą osobą jesteś. Nie ważne, co o Tobie mówią. Ludzie zawsze gadają, co nie ma nic wspólnego z prawdą. Nie pozwól sobie wmówić, że jesteś kimś innym! Gimnazjum to kijowy okres i dla mnie. Z natury jestem samotniczką, ale właśnie gimnazjum zabiło we mnie taką dziecięcą otwartość i teraz poznając ludzi, z którymi ewentualnie mogłabym nawiązać bliższą znajomość, czuję jakąś zaporę. Nie lubię mówić o sobie, uzewnętrzniać się przed obcymi. Nie okazuję łatwo emocji i spotkałam się ze stwierdzeniem, że wydaję się zimną osobą. Z zaufaniem też mam problem, niestety. W każdym razie staram się walczyć z tymi barierami i liceum jakoś na nowo mnie trochę odbudowało. Nie będę Ci pisać, jakichś złotych rad, bo nawet nie wiem, co bym napisać mogła. Gdybyś chciała pogadać, pisz. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, naprawdę. :)
      Ja, miałam nadzieję, że technikum mnie odbuduje. Specjalnie wybrałam szkołę maksymalnie oddaloną od typowych szkół, gdzie poszli niemal wszyscy z gimnazjum. Uciekłam od nich i tego co ze mną zrobili, ale co z tego, skoro to wszystko nadal we mnie tkwiło... Choć muszę przyznać, że chyba i tak jest lepiej niż w gimnazjum. Tutaj wszyscy mnie lubią, albo przynajmniej tolerują. W gimnazjum... To było jakieś pieprzone piekło. Groźby, że po szkole coś się może stać, dotkliwe psychiczne znęcanie się... Jak sobie uświadamiam, że naprawdę tkwiłam w takim gównie, to nie mogę wyjśc z podziwu, że nic sobie nie zrobiłam w ciągu nauki w tamtej szkole.
      Szkoła średnia jest lepsza o tyle, że czuję się bezpiecznie, że odzyskałam trochę rezon. Trochę. Ale nie odzyskałam zaufania do ludzi. Też wydaję się nieczułą, zimną osobą, w odatku pesymistką i złośnicą, która nie szczędzi sarkazmu. Wydaje mi się, że niektórzy wiedzą, że to taka moja tarcza przed zbliżeniem się do kogoś, ale i w technikum już straciłam dwie osoby, które potencjalnie mogły być moimi przyjaciółkami i to jeszcze bardziej pogłębiło moją niewiarę, że kiedykolwiek z kimś znajdę wspólny język.
      A naprawdę wiem, że potrzebuję takiej osoby. Która popchnie mnie dalej, kiedy ja już nie będę w stanie tego wszystkiego wytrzymać.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  9. A wiesz, ja myślę sobie, że Twoi bliscy zdają sobie sprawę z Twojego smutku, tylko nie mają pojęcia, od której strony ugryźć Twój problem. Pomóż im nieco, pokaż, że jesteś otwarta na takie rozmowy i czegoś podobnego oczekujesz. Każdy się smuci i to jest rzecz naturalna, ale jakoś trudno zgodzić mi się z tym, że niektórzy są skazani na samotność. Wydaje Ci się tylko, że ciągle czujesz się samotna. Widocznie nie natknęłaś się jeszcze na osobę, która jest drugą częścią Ciebie. Jednak pod żadnym pozorem się nie zmieniaj. Przyjaciela i prawdziwych kolegów zawsze znajdziesz, a to że ludzie sie od Ciebie odwracają to też po części jest nieodłączny element dojrzewania i tych spraw. W gimnazjum popełniamy wiele błędów, sam dobrze wiem jak to jest. Codzienne sprzeczki i porządne awantury to bardzo częste zjawisko. Nie wiem jednak jak sobie wytłumaczyć to, że czujesz się samotna. Na pewno w Twoim otoczeniu nie ma żadnej osoby, która zna Cię tak dobrze, jak samą siebie? Zastanów się, bo z pewnością otaczają Cię świetni ludzie, a dotychczas jakoś tego nie dostrzegałaś :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, właśnie zrobiłam sobie wewnętrzny maraton po osobach, które powiedzmy, uważam za dobrych znajomych. I dociera do mnie jedno: zawsze to ja jestem na ich skinienie. ZAWSZE. Ale jak przychodzi co do czego, to ICH przy MNIE nie ma. To też jest kolejna cegiełka w murze, którym odgradzam się od świata. Bo to nie pierwszy raz, kiedy ja wysłuchuję tego co ludzie mają do powiedzenia, kiedy zwierzają się z problemów, kiedy doradzam, zawsze lojalnie pozostając przy nich, a później oni po prostu wracają do szczęśliwego życia, zapominając o mnie, a ja zostaję w tyle bo po co mam walczyć, skoro oni już mają swoją radość? Smutne.
      Odnośnie moich bliskich i tego, że zdają sobie sprawę z mojego smutku - być może. Ale myślę, że nie mają zbyt wiele sił i cierpliwości by się z tym zmierzyć. Do tego też potrzebna jest odwaga, bo może wiedzą, że kiedy już mnie zmuszą do szczerej rozmowy, przerwie się moja wewnętrzna tama i nic nie będzie w stanie zatrzymać tego co we mnie siedziało. Nie dziwię się, że nie próbują. Kto by chciał brać na barki kolejną, marną, szarą osobę z tego świata?
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  10. Czasem większą pomoc udzieli Ci całkowicie obca osoba, niż najbliższy członek rodziny. Uważam, ze rodzina Cię kocha, ale w tym pędzie, w jakim żyjemy, mogą po prostu przeoczyć pewne rzeczy. Smutek nie jest zły, bo jest częścią naszego życia, ale jeśli utrzymuje się zbyt długo, a Ty nie odnajdujesz radości w żadnej rzeczy ani żadnej czynności, w takim razie może warto poprosić o pomoc. Spędzanie czasu przy książkach i filmach to przecież nie jest powód do tego, by być uznawanym za dziwaka. Ja też wolę posiedzieć w domu, zamiast wyjść na piwo - nikt z tego powodu nie nazywa mnie w taki sposób. Każdy ma swój sposób na życie, to nie powinien więc być powód do jakiejś dyskryminacji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, chyba tak. Moi znajomi nawet nie próbują dawać mi rad, a odkrywam z każdym dniem, że ludzi, których nie znam w rzeczywistości, a których poznałam na przykład przez internet, okazują się bardziej cierpliwi, bardziej skłonni do zrozumienia. To chyba mnie trochę podnosi na duchu.
      Odnośnie szukania pomocy - myślę nad tym. W czwartek miałam załamanie, totalnie i całkowite i po tym co planowałam i co myślałam sobie, wiem że pomoc jest mi jak najbardziej potrzebna. Tylko to też jest teraz kwestia faktu, że nawet jeśli bym chciała z kimś na ten temat porozmawiać, wiem że wszyscy są zbyt.. zajęci. Życie nie zatrzymuje się tylko dlatego, że ja przeżywam załamanie.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  11. Powiem Ci tak. Wielką odwagą jest to, że odważyłaś się takie wyznania spisać i upublicznić. Ja bym nie potrafiła aż tak się otworzyć w miejscu, gdzie każdy wie, kim jestem. A w gruncie rzeczy jestem dość podobna do Ciebie. Często wpadam w melancholię, uśmiecham się tylko, jak dostanę do tego powód. Nie ukrywam niczego pod fałszywym uśmiechem, bo nie widzę sensu udawania kogoś, kim nie jestem. W towarzystwie wolę słuchać niż mówić, bo zbyt wiele razy to, co powiedziałam zostało wykorzystane przeciwko mnie. W podstawówce byłam gwiazdą, w gimnazjum i liceum wszystko się zmieniło. Nauczyłam się nie pokładać w ludziach zbyt wiele zaufania. W studiach znowu dałam się złapać, ale tym razem wyszło mi to na dobre. Czasami takie rzeczy jak samotność wydają się nam czymś okropnym, a jedynym, co trzeba zrobić, to wyjście do ludzi, którzy zaakceptują Cię taką, jaka jesteś z każdą wadą i dziwactwem. Ja takich ludzi znalazłam - wielu spoza mojego miasta, ale to mi nie przeszkadza, skoro wiem, że mam najlepsze osoby pod telefonem.
    Nie gniewaj się za to, że ludzie nie rozumieją braku uśmiechu jako wołanie o pomoc. Niewielu ludzi się obecnie od tak uśmiecha. Obserwowałam to na ulicy ;) Wielu zaś zaciska pięści podczas spaceru/pośpiechu, pewnie nawet nie będąc tego świadomym. Takie rzeczy jak smutek zauważa się głównie w sytuacji kontrastowej, np. z wielką radością dzień wcześniej. Bliscy będący przyzwyczajeni do Twojej melancholii mogą już po prostu uznać to za zmianę charakteru, a może po prostu uznali, że sama im powiesz o problemach, jak będziesz chciała. Nie smuć się z tego powodu, porozmawiaj z nimi po prostu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Właśnie dlatego się otworzyłam. Bo tutaj NIKT nie wie kim jestem. Sherry to lepsza część mnie, ta która widzi tylko seriale i książki. Czasem dopuszczam prawdziwą siebie, ale i tak ludzie nie mają o tym pojęcia, bo tak naprawdę mnie nie znają. W większości. Także Feniks to moje ukojenie i lekarstwo. Forma ucieczki.
      Nie myślałam na przykład, że ten post tak bardzo mi pomoże. Ale gdy go napisałam i opublikowałam, coś drgnęło we mnie, spojrzałam na swoje życie z innej perspektywy i doszłam do pewnych wniosków, także cieszę się, że to zrobiłam.
      Poza tym, czytelnicy okazali więcej zrozumienia, niż jakakolwiek inna osoba, jaką znam, więc kolejny plus.
      Ach, podstawówka. Osoba, którą byłam wtedy, a teraz to totalna różnica. Wtedy każdy mnie uwielbiał. Byłam urocza, mega pozytywna, otwarta, udzielałam rad, nawet jeśli byłam tylko dzieckiem i generalnie uśmiech nie schodził mi z twarzy. Miałam taką przypadłosć, że nie umiałam nikogo przy sobie utrzymać, bo jak ludzie już się wygrzebywali z bałaganu, to trochę się oddalali, ale nie przejmowałam się tym, bo przychodzili nowi, bo znów miałam co robić i w ogóle. Poza tym, przejawiałam skłonność do opiekowania się takimi uczniami, którzy są tępieni przez innych. Jako że mnie lubiano - w końcu odpuszczano także tym uczniom innym.
      A później przyszło gimnazjum i wszystko się zmieniło. Bo po raz kolejny wzięłam pod swoje skrzydła osobę tępioną przez resztę i wszystkie ciosy, zamiast na niej lądowały na mnie. A gdy się złamałam, także i na niej i po prostu to mnie zabiło. Plus, straciłam kolejne osoby ważne w moim życiu, ale tym razem na ich miejsce nie pojawił się nikt, bo myślałam, że one zostaną ze mną już zawsze.
      Jestem ciekawa czy studia okażą się dla mnie wytchnieniem, tak jak to się okazało u ciebie. Chciałabym. Bo czekam na nie z różnych przyczyn i naprawdę pokładam nadzieję, że jeszcze może się coś odwrócić.
      A odnośnie porozmawiania - chciałabym. Tyle, że oni nie chcą. Na przykład ostatnio w szkole próbowałam coś powiedzieć. Dla odmiany, nie sarkastycznego, ani nic. Chciałam powiedzieć choć troszkę, że się martwię o siebie, o to co się dzieje. Tyle że skończyło się zanim na dobre rozpoczęło. Cios.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
  12. Nie spodziewałam się, że tym tekstem wzbudzisz we mnie jakieś emocje, lubię Twoje recenzje, ale jak to recenzje, czytam, by poznać jakąś książkę, czasem się pośmieję, uśmiechnę, ale raczej nie smucę się, czy nie nie zastanawiam głębiej.
    Zastanowił mnie Twój smutek i pamiętam, że jeszcze niedawno znajomi często pytali mnie, czemu się nie uśmiecham. Zawsze wtedy zastanawiałam się, po co. Nie widziałam żadnego sensu, by na siłę zmuszać się do takiego gestu. Po prostu taka byłam i już. Teraz wiem, że większość uśmiechów jest nieszczera, taki półuśmiech, uśmiech przez łzy. Sądzę, że uśmiechy mają pomóc ludziom wokół.
    Bez nich jednak trudno poznać kogoś, a bez poznania nie można się do kogoś zbliżyć. A może to właśnie ten człowiek będzie naszym przyjacielem przez całe życie.
    Ne staram się uśmiechać na siłę, czasem jednak zastanawiam się, czy nie jestem zbyt zamknięta w sobie. Moje kontakty z nowymi ludźmi ograniczam do minimum i rozmawiam jedynie z osobami, które naprawdę cenię i znam.
    To co piszę dla Ciebie może nie mieć kompletnego sensu, bo wiem, że po części nie da się zrozumieć drugiego człowieka. Cieszę się, że stworzyłaś ten post, bo mogłam się zastanawiać, jak to jest ze mną, gdyż często o tym zapominam i po prostu czekam na kolejny dzień.
    Dzisiaj chyba odpuszczę resztę postów przemyśleniowych, bo popadłam w melancholię i za dużo się nad wszystkim zastanawiam...

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. PS. A może Ty wyciągnij do kogoś rękę, do rodziny, do przyjaciela, porozmawiaj, może oni po prostu boją się podejść i zacząć tę rozmowę. Sama wiem, jak łatwo porozmawiać na błahe tematy, zdecydowanie trudniej powiedzieć coś poważnego i trudnego.

      Usuń
    2. Też tak myślę. Że nasze uśmiechy, choćby sztuczne, są ukojenieniem nie dla nas, ale otaczającyh nas osób. Chcą poczuć, że dopełnili obywatelskiego obowiązku i zmusili do uśmiechu. Tyle że to nie działa. W ogóle.
      Odnośnie porozmawiania z kimś - nie jesteś pierwszą osobą, która mi to sugeruje. Ale niestety to się nie uda. W szkole, dosłownie parę dni temu, pękłam i próbowałam się przełamać. Po wysłuchaniu narzekań jednej z bliższych mi koleżanek, jej relacji z weekendu, problemów z chłopakiem/pracą/przyjaciółką, która podobno jest suką, pogadałam z nią o niej, o tym co powinna zrobić i zaczęłam trochę się odsłaniać. Naprawdę. Czułam się trochę tak jakby odwaga nagle przejęła mój język. Tylko, że zanim doszłam do sedna, że naprawdę się o siebie niepokoję i tak dalej, moja koleżanka zbyła moje słowa, radosnym tonem oznajmiając, że powinnyśmy się wziąć za projekt z grafiki.
      Tak, uderzyło to we mnie. Bardzo. Dlatego na razie nie mam zamiaru powtarzać tego zabiegu. Nie zniosę więcej odrzucenia.
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń
    3. To przykre, że trafiasz na takich ludzi. Naprawdę. Moi koledzy(przyjaciół rezerwuje dla naprawdę ważnych osób) są raczej domyślni i naprawdę się interesują. Starają się zapytać, gdy widzą, że coś się dzieje. Chyba mam szczęście.

      Pozdrawiam.

      Usuń
    4. Masz, masz. :) Wiesz, czasami mi się zdaje, że ktoś widzi, że coś się ze mną dzieje, ale uznaje logicznym zignorować mnie mimo wszystko.

      Usuń
  13. Udzielę Ci pewnej rady jako starsza koleżanka. Podobnie jak Ty, w gimnazjum odkryłam, że ludzie są do bani. Że moim "przyjaciołom" chodzi w życiu o coś zupełnie innego niż mi. I zamknęłam się na nich, na świat, na wszystko. Dostałam łatkę nieśmiałej, małomównej, może nudnej. Wszystko zmieniło się w liceum. Poznałam zupełnie innych ludzi, z pasją. Pofarbowałam włosy na rudo, chciałam pokazać, że wcale nie jestem nudna. Zaczęłam robić zdjęcia, bywać tam, gdzie coś się działo. Zdobyłam rzeszę nowych przyjaciół. Było mi w tym cudownie. Łatka tamtej mnie to gadatliwa, szalona, chociaż bardzo dojrzała. Potem poszłam na studia, drogi tamtych rozeszły się z moimi. I znowu trafiłam na pustkę. Ludzie, których poznałam na studiach nie różnili się od tych z gimnazjum niczym poza wiekiem.
    Dzisiaj, studiuję czwarty rok i farbuję włosy na czarno. Nikomu nie muszę niczego udowadniać. Nie mam rzeczy znajomych na fejsie, setek lajków pod zdjęciami. Mam bliskich. I podobnie jak Ty, od sobotniej imprezy wolę dobrą książkę. I wiesz co? Nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia. I nie czuję się zamknięta w swojej samotności. Wiesz dlaczego? Bo nauczyłam się ją doceniać. Każdy najmniejszy jej odłamek. Od dobrej książki, przez ulubiony kubek, psa, który leży obok mnie, kwiaty, które posadziłam na parapecie. Wszystko to tworzy moją, tylko moją, szczęśliwą twierdzę. To trochę tak, jakbym znalazła szczęście w smutku. Spróbuj też tego! Zbuduj to co Twoje od początku do końca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, chciałabym żeby mnie też w końcu coś odmieniło. Żebym bardziej zaczęła doceniać to co mam, ale wciąż atakuję się innymi rzeczami. Mam skopane poczucie własnej wartości. Zero perspektyw na przyszłość. Prawdopodobnie ani jednego użytecznego talentu. I to wszystko - plus kompleksy wyniesione ze szkoły/z domu/marnego życia towarzyskiego, po prosty nie pozwalają mi żyć tak jakbym chciała.
      Szkoda. Może kiedyś będę na tyle silna by postawić własną Fortecę. :) Dziękuję!
      Pozdrawiam,
      Sherry

      Usuń