piątek, 27 listopada 2020

Ostatnia bitwa - C.S. Lewis


The Last Battle
Opowieści z Narnii, tom 7
Wydawnictwo Media Rodzina, 2008
196 str.

Opinia nie zawiera spoilerów z poprzednich tomów!

Finalny tom osławionej serii C.S. Lewisa, po raz ostatni zabiera czytelnika do krainy Narnii, w której to nie brak fascynujących stworzeń, gadających zwierząt oraz legend i opowieści o heroicznych wyczynach bohaterów Narnijskich. Tym razem jednak, niebezpieczeństwo przybierze zupełnie inną formę. Czy władca Tirian będzie w stanie uratować swoje królestwo? 

Na samym wstępie musimy sobie coś wyjaśnić: nie jestem fanką C.S. Lewisa, który już kilkakrotnie, poprzednimi tomami, mnie rozdrażnił i w pewien sposób do siebie zniechęcił. Za każdym razem, gdy autor dawał mi się we znaki podczas lektury serii Narnijskiej, przekonywałam siebie samą, że skoro ludzie mówią, że cykl warto znać, powinnam go przynajmniej dokończyć, choćby po to, by zebrać materiał na podwaliny do mojej uargumentowanej niechęci. Niestety nic co działało mi na nerwy w częściach 1-6, nie było w stanie przygotować mnie na część finalną i ilość momentów, w trakcie których krew gotowała mi się w żyłach. 

Z tą książką tak wiele rzeczy jest nie tak, że aż głowa boli. I zdaję sobie sprawę, że fani serii nazwą mnie czepliwą, ale skoro żyjemy w kraju, w którym (wciąż) można wyrażać własną opinię, oto moja recenzja. Swoją drogą, nie wyjaśnię wszystkich powodów swojej niechęci, ponieważ musiałabym wtedy dość mocno zaspoilerować historię, czego wolałabym uniknąć, jednak postaram się przedstawić te, o których mogę mówić bez obaw, że zdradzę za dużo treści.

Natrętne moralizatorstwo autora to problem, który można odczuć już od pierwszych tomów serii. C.S. Lewis jest obrzydliwie protekcjonalny i niczym kaznodzieja prawi kazania, które nie są nawet subtelne. Finalna część cyklu pod tym względem przerasta wszystkie poprzedniczki razem wzięte. Czytanie książki, będącej tak naprawdę zbiorem tyrad wyniosłego, wzgardliwego, lekceważącego, zadufanego autora z kompleksem wyższości, który widzi wady u wszystkich i we wszystkim, z wyjątkiem siebie samego, naprawdę nie jest przyjemne. Te jego skrajności i ocenianie innych, bez współczucia czy empatii, są niesamowicie toksyczne i aż dziw bierze, że te książki doradza się czytać dzieciom. Jakie lekcje ma wynieść młody umysł po przeczytaniu czegoś tak pogardliwego? 

Tę serię nazywa się fantasy w chrześcijańskim wydaniu i trudno się dziwić skoro wszechobecne alegorie religijne są równie mało subtelne, jak nachalne moralizatorstwo autora. Mój problem z użyciem religii w cyklu pojawia się, gdy łączy się ją z zachęcaniem czytelnika do oceniania innych i ich czynów, bez empatii. Zwłaszcza ostatni tom jest toksyczny pod tym względem, jeszcze mocniej podkreślając skrajności według których (wedle Lewisa), powinno się osądzać tych wokół nas. W książkach nie ma ewolucji postaci, nie ma pracy nad sobą, nie ma naprawiania błędów, czy szukania odkupienia. Źli są źli (bo są źli), dobrzy są dobrzy (bo są dobrzy), koniec kropka. Postacie nie mają głębi, niczego się nie uczą, a z czasem cała szlachetna banda zaczyna przypominać fanatyków. Jeśli granica między religią, a fanatyzmem zaczyna się zacierać, to znaczy, że autor coś naprawdę mocno zepsuł po drodze. 

Wspominałam już o tym przy recenzowaniu jednego z poprzednich tomów serii, ale inny problem, który widzę w strukturze Narnijskiego świata to rasizm. Finalna część uderza rasistowskimi odniesieniami i metaforami od samego początku i to tak otwarcie, jakby stanowiło to najnormalniejszą rzecz pod słońcem. Być może w czasach kiedy Lewis pisał tę powieść, takie a nie inne podejście do świata, obcych kultur i koloru skóry innego niż biały, było "normalne", ale nie żyjemy już w tamtych czasach, a rasizm, ksenofobia, islamofobia i seksizm autora cyklu o Narnii, rażą w oczy i pozostawiają po sobie okropnie nieładny posmak, ponownie zmuszając mnie do kwestionowania dlaczego zaleca się czytanie tych książek dzieciom. 

Fabularnie, ostatni tom jest słaby. Autor przekombinował, niektóre opisy są kompletnie zbędne, akcja się przedłuża i ma się wrażenie, jakby nic konkretnego się nie działo. O ile w poprzednich tomach byłam w stanie znaleźć ukrytą w piórze autora magię, o tyle finał po prostu mnie znużył. Nie wspominając już o tragicznie wymyślonym, wzbudzającym we mnie furię zakończeniu. Nie wyjaśnię co konkretnie mnie zdenerwowało, ponieważ zmusiłoby mnie to do zaspoilerowania najważniejszych wydarzeń, ale doświadczenie to kompletnie zraziło mnie do pisarza. To niewiarygodne jaka prostacka, fanatyczna strona wyszła z Lewisa podczas kończenia serii. 

Po przeczytaniu wszystkich tomów serii, a zwłaszcza okropnego finału, względem którego czuję jedynie pogardę i niechęć, mogę z całą pewnością napisać, że jeśli nie czytaliście cyklu, nic specjalnego nie straciliście. Szczerze mówiąc, jeśli chodzi o Narnię, dużo bardziej polecam filmy, które podchodzą do wszystkiego ze zdrowszą perspektywą, faktycznie promując współczucie, ewolucję, zmianę, dorastanie i dobro. Ostatnią bitwą jestem zdegustowana, a do serii książkowej nie mam w planach powracać... cóż. Nigdy więcej. 

Pozdrawiam,
Sherry




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz