piątek, 8 października 2021

Tysiąc pocałunków - Tillie Cole


A Thousand Boy Kisses
Wydawnictwo Filia, 2017
440 str

"Pamiętaj, w uśmiechu promienie słońca, w sercu poświata księżyca."

Jak opisać recenzowaną dziś przeze mnie książkę Tillie Cole? Gdyby wrzucić do jednego kotła przyjaźń od dzieciństwa, nieco pustawych i papierowych bohaterów, miłość dwójki młodych osób, której to autorka na siłę próbowała nadać miarę "epickiej"; oraz masę niepotrzebnych dramatów i sztywnych, nieautentycznie brzmiących dialogów, w efekcie otrzymamy Tysiąc pocałunków. Gotowi na tę opinię?

  • Fabuła to jeden z najsłabszych punktów książki, co jak się domyślacie sprawia, że lektura nie jest przyjemna od samego początku. Jeśli zaczytujecie się w romansach czy NA, obiecuję wam, że w tej powieści nie zetkniecie się z niczym, z czym nie mieliście do czynienia już wcześniej (tysiące razy, prawdopodobnie).

  • W związku z tym, że dosłownie wszystko można przewidzieć od pierwszych stron, a same początki też nie wyglądają obiecująco, nie czułam ani odrobiny ekscytacji. Już nie wspominając o fakcie, że w pewnym momencie zauważyłam, że muszę zmuszać się do kontynuowania lektury.

  • Autorka stylizowała język na niemal liryczny, tak by poszczególne sceny miały nieco poetycki klimat. Niestety, fakt że dodała stanowczo zbyt dużo dramaturgii i wydarzeniom i sposobie w jakim napisała powieść sprawił, że książka wydała mi się okrutnie kiczowata i patetyczna. Wszystkie te przedramatyzowane dialogi czy niemal groteskowe wyolbrzymianie zdarzeń, bardzo działały mi na nerwy i jeszcze mocniej zrażały do kontynuowania. Gdyby nie upór, prawdopodobnie nie przebrnęłabym przez nawet połowę pozycji. 

  • Tillie Cole postanowiła poruszyć dość ważny temat, jednak sposób w jaki to zrobiła i jak uromantyczniła sytuację, w jakiej postawieni zostali bohaterowie, wzbudził we mnie mieszane uczucia (z przewagą negatywnych), głównie dlatego, że nie szczędziła nierealnych rozwiązań i bajkowych momentów, które niby miały symbolizować nadzieję i wzbudzić tonę emocji w czytelniku. Mnie niestety jedynie rozdrażniły. 

  • Nie potrafiłam zżyć się z bohaterami, już o polubieniu ich nie wspominając. Przez większą część czasu udawało mi się ignorować to jak źle i nierealistycznie zostali wykreowani, jednak sposób w jaki Poppy działa mi na nerwy pomimo sytuacji, w których ją postawiono, pozostawił gorzki posmak po skończeniu lektury. Naprawdę chciałam i starałam się z nią sympatyzować, ale ciągłe robienie z niej perfekcyjnego anioła bez skazy i słabe dialogi, gdzie brzmiała jak słaba aktorka z jeszcze gorszej telenoweli, po prostu mnie od niej odpychały. Nigdy nie lubiłam bohaterek a'la Mary Sue, więc Poppy również nie zaliczę do ulubienic. 

  • Cała historia jest do bólu ckliwa i idiotycznie kiczowata. Coś co miało wzbudzić tonę emocji, i zapewnić intensywne, niezapomnianie doświadczenie, zamiast tego pozostawiło mnie skrajnie wykończoną, w paskudnym nastroju, bo po przewróceniu ostatniej kartki dotarło do mnie, że do końca miałam nadzieję, że w pewnym momencie coś się naprawi? I będę w stanie cieszyć się powieścią, albo przynajmniej nie-nienawidzić jej poznawania, niestety żaden cud nie nastąpił.

  • Tysiąc pocałunków, niestety nie jestem w stanie polecić. Książkę zaliczyłabym do jednych z najgorszych przeczytanych przeze mnie w ostatnim czasie. Wydała mi się przewidywalna, mdła i przesłodzona. Napisana w koszmarnym stylu, chwilami tak przedramatyzowana, że aż groteskowa, jest również powieleniem schematów, a że autorka nie dodaje niczego świeżego od siebie, ani też nie ratuje historii wciągającym stylem bądź solidną kreacją bohaterów, zamiast tego serwując lukier i nierealistyczność na każdej stronie, czuję się bardzo rozczarowana. Czy gdybym poznała ten tytuł w innym okresie życia, dzieło miałoby szansę spodobać mi się bardziej? Kto wie. Nie twierdzę, że wy odbierzecie ją równie negatywnie jak ja, osobiście jednak do poznania tej powieści nie będę zachęcać. 

Pozdrawiam,
Sherry


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz