wtorek, 5 listopada 2019

Piąta fala. Ostatnia gwiazda - Rick Yancey


The Last Star
Piąta Fala, tom 3
Wydawnictwo Otwarte, 2016
392 str.

Recenzja nie zawiera spoilerów z poprzednich tomów!

"Jedyną pewną rzeczą jest niepewność."

W 2013 roku, amerykański pisarz - Rick Yancey, podarował czytelnikom pierwszy tom młodzieżowej trylogii sci-fi, o upadku ludzkości zapoczątkowanym przez cztery zabójcze fale. Choć minęło sporo czasu, odkąd miałam przyjemność obcowania z piórem autora przy poprzednich tomach cyklu, dziś chciałabym trochę porozmawiać o finalnej części, zwieńczającej przygody nieustraszonej Cassie i reszty ocalałych.

źr.
Nie będę kłamać, nieco obawiałam się lektury tej powieści. Z kilku powodów. Po pierwsze - ostatni raz miałam kontakt z trylogią w 2015 roku, a więc parę dobrych lat temu. O ile najważniejsze wątki i postacie wciąż kotłowały mi się gdzieś w głowie, o tyle mniej znaczący bohaterowie i szczegóły dotyczące wydarzeń z dwóch pierwszych tomów cyklu, kompletnie mi umknęły. Po drugie: doskonale pamiętam rozczarowanie sequelem, który mimo, że wciąż był dobrą książką, zdecydowanie nie umywał się do rewelacyjnego tomu pierwszego. Obawiałam się, że standard powieści może spadać z tomu na tom coraz bardziej, obawiałam się, że Rickowi Yanceyowi nie uda się zamknąć historii w satysfakcjonujący dla mnie sposób, obawiałam się również poczucia zagubienia i bezradności, gdy przyjdzie mi czytać o postaciach, których imiona brzmią obco. Jak się miała rzeczywistość? Cóż, na szczęście spełniło się jedynie kilka z moich obaw.

źr.
Wydaje mi się, że przez to, że książkę czytałam tak długo od zetknięcia się z poprzednimi tomami trylogii sprawił, że byłam mniej podatna na zwroty akcji i tragedie towarzyszące bohaterom. Stałam się bardziej obiektywna i powieść mogę ocenić jako stand-alone, zamiast kontynuacji serii. Prawdopodobnie ten sam fakt sprawił też, że bohaterowie stali mi się bardziej obcy i nie przeżywałam lektury tak jak mogłabym ją przeżywać w innych okolicznościach, ale w sumie cieszę się, że dopiero teraz przyszło mi pożegnać się z cyklem. Jak już wspomniałam jednak - lektura nie była dla mnie szczególnie emocjonująca czy intensywna. Owszem - po paru pierwszych wolnych rozdziałach, akcja nieco mnie wciągnęła, ale różne zwroty i strategie autora na budowanie napięcia, kompletnie na mnie nie działały, bo nie czułam się związana z postaciami i tym co przeżywali. To co mnie bardzo cieszy, to fakt, że nie zapomniałam o swoich ulubieńcach, wciąż wiedziałam komu kibicuję, a kogo nie cierpię (ekhem, Cassie, ekhem Evan, ekhem) i powrót do znajomych, lubianych przeze mnie postaci, okazał się naprawdę miłym doświadczeniem. Moja obawa dotycząca zapomnianych bohaterów spełniła się do pewnego stopnia - nie miałam pojęcia kogo opłakują i wspominają narratorzy (bo tak, narracji jest kilka), ba! Nie miałam pojęcia kim była jedna z osób, która pojawiała się na przestrzeni całego ostatniego tomu, ale nie przeszkodziło mi to w snuciu domysłów i cieszeniu się pewnymi aspektami książki.

źr.
Pamiętam, że jednym z elementów, które pokochałam w trakcie poznawania pierwszych dwóch tomów trylogii, było pióro autora: czarujące, w jakiś sposób przemawiające do emocji czytelnika. Uwielbiałam to jak budował napięcie, jak potrafił zaskakiwać zwrotami i ranić w najmniej oczekiwanym momencie. Tom trzeci czytało mi się niezwykle przyjemnie, moja podróż do ostatecznego finału przebiegła bez większych zgrzytów i rozczarowań - myślę, że pomógł fakt, że mogłam spojrzeć na całość nieco bardziej dojrzałym okiem. To czego nie pamiętam z poprzedniczek serii, to refleksja i nostalgia, które Rick Yancey wplótł do tej powieści. W jakiś sposób, mają one sens. Rozważania o ludzkości, o istnieniu, o miłości i samotności, gdy wszystko wokół umiera, a ostatnia nadzieja zaczyna gasnąć, wydają się być na miejscu. Sam finał był... w porządku, choć powiedziałabym, że obyło się bez fajerwerków. Myślę, że można go nazwać sensownym w kontekście całej trylogii. Doceniam, że autor dał mi poczucie, że faktycznie ta historia została zamknięta i nie czuję głodu ciekawości, który zdawał się być nie do ugaszenia, gdy skończyłam czytać tom pierwszy.

źr.
Piąta fala to trylogia, o której zdecydowanie nie zapomnę (a przynajmniej o najważniejszych związanych z nią elementach - dajcie mi żyć). Wciąż uważam ją za jedną z najlepszych serii młodzieżowych z gatunku sci-fi i pomimo, że ma parę niedociągnięć, nadal poleciłabym ją wszystkim spragnionym ekscytującej przygody w post-apokaliptycznym świecie. Ostatnia gwiazda to finalna prosta do zwieńczenia przygody z bohaterami i cieszę się, że powróciłam do trylogii, by odbyć tę ostatnią przeprawę wraz z Zombie, Ringer i... innymi nieznaczącymi postaciami, o których nie chcę myśleć. Jeśli szukacie sensownej lektury, która ma szansę was absolutnie oczarować: cała trylogia Piąta fala powinna znaleźć się na waszej liście. Nie pożałujecie.

Pozdrawiam,
Sherry


Piąta fala | Bezkresne morze | Ostatnia gwiazda


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz