sobota, 22 czerwca 2019

Serial: Imię róży

źr.
Imię róży
na podstawie powieści Umberto Eco
Rok produkcji: 2019
Gatunek: Kryminał

“Love is wiser than wisdom.”

Rok 1327. W benedyktyńskim klasztorze dochodzi do zbrodni. O pomoc w rozwiązaniu zagadki, opat prosi franciszkanina - Williama z Baskerville. On i jego młody asystent - mnich Adso, szybko odkryją, że wszystkie ślady prowadzą do tajemniczej, owianej grozą klasztornej biblioteki, o której to krąży wiele opowieści. Wkrótce jednak, dziwne klasztorne zbrodnie nie będą jedynym problemem mnichów, gdy progi klasztoru przekroczy bezwzględny inkwizytor Bernardo.

źr.

Już na samym wstępie chcę zaznaczyć, że nie czytałam pierwowzoru - książki Umberto Eco, na której to podstawie powstał ten serial. Jeśli więc wy powieść znacie i będziecie mieć zastrzeżenia co do moich komentarzy względem treści serialu, nie bądźcie surowi. Być może kiedyś, w dalekiej przyszłości, sięgnę po dzieło Eco, ale jak na  tę chwilę, moja znajomość fabuły będzie opierała się na serialowej produkcji.

Imię róży w sumie zaczęłam oglądać przez przypadek. Lubię seriale kostiumowe, pierwszy odcinek nie był tragiczny i tak jakoś moja przygoda z produkcją się rozpoczęła... Po skończeniu wszystkich ośmiu odcinków to co na pewno mogę napisać, to że jestem nieco zdezorientowana. Myślę jednak, że spisanie moich wszystkich uwag odnośnie tego serialu może mi pomóc uporządkować nieco moje odczucia względem niego, więc nie przedłużając: zacznijmy.

źr.
źr.

  • Serial ma mnóstwo wątków. I być może byłoby to dobre, gdyby nie fakt, że czasami gubiłam poczucie sensu? Tak jakby niektóre z nich istniały tylko po to żeby zapchać czas antenowy. W jednej chwili z ciekawego serialu kryminalnego, zrobił się jakiś melodramat. Nie wiem czy to kwestia tego, że dyrektorzy nie byli w stanie ciekawie przedstawić fabuły i powiązać ze sobą wszystkich wątków, tak by całość była spójna, czy pododawali elementy, których nie było w książce, ale w którymś momencie zrobił się z tego niezły bałagan i pozostawił mnie raczej średnio usatysfakcjonowaną.
  • Mam wrażenie, że zakończenie było pośpieszone i zrobione byle-jak. Ostatni odcinek to kompletny chaos. Rozwiązanie zagadki nie jest jakoś specjalnie satysfakcjonujące, wyjaśnienia są pobieżne i mętne, niektóre wątki w ogóle nie zostały zamknięte... Osobiście nie byłam zbyt szczęśliwa po seansie. 
  • Tempo akcji serialu jest nieco zbyt wolne. Z jednej strony rozumiem, że nie wszystko można zrobić błyskawicznie, zaskakując dynamiką i zwrotami, ale z drugiej - gdyby wycięli część wątków i nie przeciągali niektórych z nich, ten serial spokojnie można byłoby zamknąć w czterech, pięciu odcinkach i  myślę, że wtedy oglądałoby się go z większą ciekawością i ekscytacją. 
  • Plusem takiego, a nie innego tempa akcji zaś jest fakt, że mamy więcej czasu na obcowanie z bohaterami i wgryzienie się w życie klasztorne, co być może i jest jakimś-tam-pozytywem, jednakże wciąż, mam wrażenie, że twórcy przesadzili z ilością melancholii, ględzenia o niczym i chodzenia w kółko.
źr.

  • Śledztwo Williama i jego pomocnika Adso. Po pierwszym epizodzie byłam nim niesamowicie podekscytowana, wiecie? Bo zapowiadała się ciekawa zagadka kryminalna, wokół panoszyło się mnóstwo podejrzanych typków, a William zabłysnął charyzmą w pilotażu, więc byłam pewna, że ten wątek będzie niezłą rozrywką. Smutna rzeczywistość? Wraz z rozwojem fabuły i kolejnymi odcinkami, ubywało śledztwa, tak że miałam wrażenie, jakby w którymś momencie wszyscy w ogóle zapomnieli, że jakiekolwiek śledztwo się toczy. Tak jakby dyrektorzy stwierdzili, że "o, chyba czas odstawić ten wątek na bok, i dać czas tym mniej ważnym". I tak moja ekscytacja przerodziła się w irytację...
  • Wspomniałam już o tym krótko na górze, ale powtórzę: rozwiązanie zagadki było jak dla mnie średnio satysfakcjonujące. Nie wiem czy to kwestia tego, że twórcy nie byli w stanie wszystkiego ładnie ze sobą powiązać, czy zaprezentować solidnych wyjaśnień, ale dla mnie to wciąż było za mało. Budowano napięcie od pierwszych minut pilotażu, tylko po to, by zostawić nas z czymś tak miernym? Nie tędy droga.
  • Ilość bohaterów. Jako że wraz z dwójką głównych bohaterów: Williamem i Adso, lądujemy w klasztorze pełnym mnichów, nagle orientujemy się, że być może większość z nich jest istotna dla fabuły i powinniśmy ich w jakiś sposób zapamiętać, ale prawda wygląda tak, że ja nie byłam w stanie wyryć sobie ich imion czy twarzy w głowie, nawet w ósmym, finalnym odcinku. Jest to o tyle istotne, że w dyskusjach postaci pojawiają się pewne imiona, a gdy nie wie się o kim mowa, całość traci sens. Być może był to też element, który nie pozwolił mi się cieszyć śledztwem w takim stopniu na jaki miałam nadzieję.
  • Mam wrażenie, że można było ukazać flashbacki w znacznie lepszy sposób. W wielu przypadkach, nie miałam pojęcia czy to co widzę na ekranie dzieje się w teraźniejszości, czy jest przebłyskiem przeszłości, bo dyrektorzy upodobali sobie chaos i średnio dbali o komfort widza. 

źr.
źr.

  • Jestem niepocieszona, że wątek biblioteki potraktowano po macoszemu. Tyle obiecywano, w związku z tym tajemniczym miejscem, a koniec końców stało się ono jedynie elementem tła. 
  • Fakt, że wraz z kolejnymi odcinkami, William tracił charyzmę i blask i jako postać, straszliwie bladł. Na początku prezentowano go jako swego rodzaju błyskotliwego śledczego, z inteligencją przewyższającą pozostałych, a później... a później po bohaterze z pierwszych epizodów pozostał tylko cień. 
  • Co mogę pochwalić, to grę aktorską Ruperta Everetta, który wcielał się w rolę okrutnego inkwizytora. Naprawdę sprostał zadaniu. Świetnie udało mu się oddać charakter postaci, którą widzowie mają nienawidzić. Brawa.
  • Tu takie małe btw, skoro jesteśmy w sekcji "aktorzy". Nie wiem czy słyszeliście czy nie, ale w serialu zagrał Piotr Adamczyk, który wcielił się w rolę jednego z mnichów. Gratuluję angażu. 
  • Tło, na którym działa się akcja serialu, było naprawdę ciekawe. Konflikt pomiędzy papieżem, a cesarzem, pomiędzy franciszkanami, a resztą duchownych, dyskusja teologiczna na temat ubóstwa, temat czarownic, inkwizycji i wiary. Raj dla nerda takiego jak ja.
  • Dla mnie osobiście, największą zaletą serialu pozostały nieprawdopodobnie piękne ujęcia miejsc. Lasów otaczających klasztor, samego klasztoru, gór. Ktokolwiek jest odpowiedzialny za te shoty - TALENT. Przez wielkie T. Dla mnie, jako wzrokowca, praca kamery i shoty, są niesamowicie istotne, a te z Imienia róży, naprawdę powalają. Są zachwycające, serio. Jeśli chcecie pocieszyć czymś swoje oczy - ten serial to prawdziwa uczta pięknych ujęć. 
  • Klimat czasów był świetnie zachowany. Ze wszystkimi plusami i minusami średniowiecznych czasów, w jakich przyszło żyć bohaterom. Pewne zacofanie myśleniowe, traktowanie kobiet jako istot pod-kategorii, wyzysk ubogich, cienie kościoła i hipokryzji klasztornej. 

źr.
źr.

Wiem, że ta recenzja jest pełna moich zastrzeżeń i niezadowolenia, ale szczerze: to nie był najgorszy serial kostiumowy jaki w życiu widziałam i w sumie nie żałuję, że go obejrzałam. Owszem, wiele rzeczy można było zrobić lepiej, ale wciąż - jeśli ktoś przepada za średniowiecznymi klimatami i kuszą go niesamowite Włoskie krajobrazy, nie spisujcie Imienia róży na czarną listę.

Dla mnie osobiście, ta produkcja była przede wszystkim ucztą dla oczu - bo niektóre ujęcia sprawiały, że musiałam zbierać szczękę z podłogi i choć z pewnością po serialu pozostał mi nieco gorzki posmak, ze względu na chaos w wątkach i zbyt rozciągniętą akcję, nie mam zamiaru wam tej produkcji odradzać. (Ani też do niej zachęcać, no ale)

Pozdrawiam,
Sherry



źr.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz