Trzy czarownice, tom 1
Wydawnictwo Jaguar, 2021
456 str.
Masa miłosnych dramatów i szczypta demonów
Po dwóch latach nieobecności, Vianne i jej dwie siostry czarownice, wracają do Francji chcąc dowiedzieć się czy też Wielki Mistrz Loży magów wciąż jest w stanie uchronić wszystkich przed demonami. Bariera chroniąca świat przed tymi mrocznymi stworzeniami z każdym dniem staje się coraz cieńsza, więc dziewczęta wiedzą, że nie mają zbyt wiele czasu, by spróbować nie dopuścić do katastrofy. Problem w tym, że owy Mistrz - Ezra, to również wielka, nieszczęśliwa miłość Vianne, a te dwa lata bez kontaktu, zmieniły obydwojga z nich.
Nie będę kłamać: mam lekką słabość do książek skupiających się na czarownicach. Jako że jest to temat niewyczerpanej inspiracji, odkrywanie różnych perspektyw autorów na magię i czary, przynosi mi mnóstwo uciechy. Przed przystąpieniem do lektury powieści Marah Woolf nie spodziewałam się cudów, wiedząc, że autorka ma dość specyficzne pióro i pisze ona dość proste, naiwne historie, mierząc w grupę docelową nastolatków. Niestety, nawet brak wymagań nie uchronił mnie przed rozczarowaniem i rozdrażnieniem, rosnącymi z każdą kolejną, przeczytaną stroną.
Jednym z wielu problemów jakie zauważyłam w tej książce jest jej główna bohaterka. Wykreowana na perfekcyjny przykład zdesperowanej Mary Sue, z dodatkiem kompleksu płatka śniegu, sprawiła, że lektura powieści od samego początku nie była dla mnie przyjemna. Nie chcę niczego spoilerować, więc jedyne co powiem to że nienawidzę niezdecydowanych, zdziecinniałych idiotek, przeczących samym sobie, które okazują się tymi Wyjątkowymi. Totalnie Specjalnymi. Jedynymi, które mogą cokolwiek zmienić. Wybrańcami do uratowania świata. Wszystkie elementy, użyte przez Marah Woolf do wykreowania Vianne, to również elementy, których najbardziej w książkach nienawidzę, możecie się zatem domyślić, że wgłębianie się w historię, mając za narratorkę kogoś kim się gardzi, nie należało do najlepszych doświadczeń.
Inną wadą powieści jest to, że... nie serwuje ona KOMPLETNIE niczego nowego. Bazuje na dobrze znanych schematach, wszystkie wydarzenia da się zatem przewidzieć od pierwszych stron, a biorąc pod uwagę z jaką dramaturgią autorka pisze o tym co się dzieje, cała historia wydaje się okropnie melodramatyczna, chwilami niemal groteskowa. Poza tym, kreacja świata naprawdę kuleje, biorąc pod uwagę fakt, że Marah Woolf niczego nie wyjaśnia. Przykład? Pisarka od początku zaznacza, że są jakieś różnice między czarodziejami, czarownicami, a magami, jednak ponieważ nigdy nie raczy nas wyjaśnieniem, skazani jesteśmy na domysły. Strasznie nie lubię, gdy autorzy próbują załatać dziury logiczne magią, przy tym zostawiając czytelnika w mgle niewiedzy, więc i tutaj, bardzo się zawiodłam.
W powieści brak solidnej akcji. Fabuła niby jest, a jednak naprawdę jej nie ma. Wielka misja sióstr, z którą powróciły do Francji, szybko staje się tłem dla przedramatyzowanej, kiczowatej historii miłosnej, która to jest kolejnym elementem zasługujących na krytykę. Począwszy od tego, że obiekt westchnień protagonistki jest zwykłym dupkiem, który to autorka mało subtelnie co stronę próbuje wyidealizować coraz bardziej, a skończywszy na fakcie, że jego obecność sprawia, że jeszcze trudniej polubić Vianne, która raz chce go pocałować, tylko po to, by dwa akapity później na niego wyklinać i obiecywać sobie dystans... i tak na okrągło przez ponad 400 stron. Romans łatwo określić naiwnym i straszliwie toksycznym. Trochę męczy mnie jak pisarze wciąż promują niezdrowe zachowania między "zakochanymi". Miałam nadzieję, że zostawimy to w 2014 roku wraz z przemijającą modą na paranormal-romance, niestety - myliłam się.
Strasznie ciężko było mi wgryźć się w tę książkę. Ponieważ od samego początku wydawała mi się naiwna, infantylna i przedramatyzowana na siłę, akcja szybko zginęła przygnieciona toną niepotrzebnej miłosnej dramy i wkurzającym zachowaniem Vianne zachowującej się jak czternastolatka próbująca uchodzić za dorosłą, nie czułam zainteresowania wydarzeniami. Dynamika zaczęła pojawiać się jakieś sto stron przed końcem, niestety do tego momentu zdążyłam już znienawidzić zarówno główną bohaterkę, jak i jej obiekt westchnień i wywyższany motyw "protagonistki płatku śniegu". Biorąc pod uwagę, że nie miałam jakichś specjalnych oczekiwań wobec tego tytułu, to fakt, że mimo wszystko i tak się zawiodłam, nie mówi za dobrze o książce.
Siostra gwiazd to powieść naiwna, prosta i przewidywalna. Wraz z tabunem postaci, którzy zostali spłaszczeni do roli obchodzenia się z - podobno - dorosłą Vianne jak z jajkiem, toksycznym wątkiem romantycznym i brakiem świeżych rozwiązań fabularnych, zdecydowanie nie zapadnie mi w pamięci jako udany tytuł. Osobiście jestem bardzo rozczarowana, nikogo więc raczej nie zdziwi, gdy napiszę, że powieści nie polecam. Jeśli wciąż czujecie się zainteresowani, uprzedzam, by nie spodziewać się cudów, a także by uzbroić się w cierpliwość jeśli chodzi o protagonistkę i to jakie decyzje podejmuje. Myślę, że powieść ma szansę spodobać się tym, którzy nie czytali jeszcze za wiele fantasy czy paranormal-romance i nie oczekują wiele od lektury. Desperacki cliffhanger kończący pierwszy tom, niestety nie okazał się wystarczająco dobry, by zainteresować mnie resztą trylogii, dlatego moja przygoda z Vianne kończy się na Siostrze gwiazd. Wielka szkoda.
Pozdrawiam,
Sherry
Siostra gwiazd | Siostra księżyca | Siostra nocy
Za egzemplarz powieści serdecznie dziękuję Wydawnictwu Jaguar
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz