Post zawiera spoilery z filmu!
Niedawno na Feniksie mogliście przeczytać moją opinię o książce
Podróż "Wędrowca do Świtu". Jako, że nigdy wcześniej nie miałam okazji obejrzeć jej ekranizacji, przed paroma dniami postanowiłam nadrobić zaległości. Dziś przybywam ze swoimi wrażeniami na temat produkcji. By jednak w pełni wyjaśnić powody, czemu moje zdanie jest takie, a nie inne, pozwoliłam sobie - tak jak to było w przypadku ekranizacji
Księcia Kaspiana, napisać notkę
ZE SPOILERAMI z filmu. Enjoy.
Co dobrego czeka nas w filmie?
- Ekranizacja zawiera elementy z książki, ale naprawdę dużo rzeczy i wątków zostało zmienionych. Różni się także chronologia zdarzeń i kilka z ważniejszych momentów historii, ale o ile w przypadku wielu filmów powstałych na podstawie powieści, takie zmiany drażniłyby mnie, w przypadku Podróży "Wędrowca do Świtu", przyjęłam je z wdzięcznością. Z paru powodów.
- Przede wszystkim, podoba mi się, że o ile ton książek jest moralizatorski w najgorszym tego słowa znaczeniu, o tyle filmy są inspirujące i mądre oraz pozwalają widzowi samemu wyciągnąć wnioski. C.S. Lewis czasami ze swoimi poglądami wydawał mi się strasznie... napastliwy? Uciążliwy? Tymczasem osoby za kamerami i produkcją ekranizacji, przedstawiły uchwycone przez autora wartości,w taki sposób, by nie wydawały się wymuszone czy nieprzyjemne.
- Weźmy chociażby taki wątek Lucy. W książce, owszem, również musiała walczyć z pokusą, ale ten element nie wydał się ważny, w kontekście całego rozdziału. Z kolei w filmie, dziewczynka nie tylko pokazała swoje ludzką, nieperfekcyjną twarz (dzięki czemu można było się z nią utożsamić), faktycznie zignorowała ryk Aslana, podczas czytania księgi czarodzieja, ale też miała sen pokazujący skutki zejścia "na złą drogę".
- Uważam, że cały ten wątek naprawdę świetnie wypadł. Dorastająca Lucy, która czuje się gorsza, brzydsza od siostry, pozwala się zatracić w nieposłuszeństwie i ulec pokusie, a z całego doświadczenia wynosi piękną lekcję. Uwielbiam jak twórcy przede wszystkim podkreślili kruchość ludzkiego oporu wobec złego, uwielbiam to jak nauka akceptacji siebie, stała się kluczem do rozwiązania "problemu" bohaterki i jak dojrzale Lucy później przekazała tę mądrość dalej.
- Nie da się ukryć, że Edmund na przestrzeni wszystkich trzech tomów serii (a więc i filmów) przeszedł ogromną przemianę. Jego ewolucja to jeden z moich ulubionych wątków. Cieszę się jednak, że osoby odpowiedzialne za ekranizację nie zapomniały, iż mimo że odmieniony Edmund - to wciąż chłopiec. Chłopiec z zaletami i wadami. Chłopiec, który zmądrzał, ale który również dorasta i musi się nauczyć walczyć ze swoimi słabościami.
- W ogóle, podoba mi się nacisk na "walkę ze słabościami" w filmie. W ten sposób mamy okazję zobaczyć jak WSZYSCY dorastają, zaczynają akceptować pewne prawdy i aspekty samych siebie, z których na początku nie byli dumni.
- Również Kaspian - cały ten wątek z godzeniem się z odejściem ojca i ostatecznym pożegnaniem się z tragiczną przeszłością na rzecz teraźniejszości, wypadł niesamowicie. Film zmienił również jego historię i uważam, że wybór przed którym został postawiony na końcu ekranizacji (a którego nie było w książce), dodał całości znaczenia.
- Eustachy, ACH, Eustachy. Również mnóstwo odstępstw od książki, ale tylko na lepsze! Fakt, że Eustachy pozostał pod postacią smoka tak długo, a tym samym nauczył się, że innym na nim zależy, albo tego jak ważna jest przyjaźń i że czasami trzeba po prostu zaakceptować pewne rzeczy... Uwielbiam to! Stawianie czoła tchórzostwu, cała walka na końcu i fakt, że to Eustachy we własnej osobie przyczynił się do postawienia kropki nad "i" w ostatecznej bitwie... Niesamowicie mnie to ujęło.
- Nigdy nie przestanę powtarzać, że jakimś sposobem, relacje w filmach wypadły dużo lepiej, barwniej i realniej niż w książkach. Relacja Edmunda i Lucy mnie ujęła. Oczywiście mogliśmy zobaczyć jak się o siebie troszczą także w poprzednich dwóch częściach filmowych, ale jednak to tu, gdy odseparowani od Piotra i Zuzanny musieli nauczyć się troszczyć o siebie nawzajem, podkreślono jak długą drogę pokonali do wzajemnego zrozumienia. Filmowe rodzeństwo Pevensie faktycznie dało widzowi poczucie... domu.
- Cieszyły mnie też małe braterskie momenty między Edmundem i Kaspianem.
- Skoro już mowa o relacjach, nie mogę zapomnieć o przyjaźni Eustachego i Ryczypiska! I teraz tak: w książkach oczywiście również po jakimś czasie, pokonali niechęć i różnice i się zaprzyjaźnili. Ale filmowa wersja ich relacji bije książkową wersję na głowę! Ma też o wiele więcej sensu i jest po prostu dużo bardziej czarująca!
- Poza tym, uwielbiam filmowe humorystyczne momenty i niektóre urocze dialogi, których brak w książce, a których obecność w ekranizacji, sprawiła, że bohaterowie stali się nam bliżsi, a całość oglądało się dużo lżej.
- Ach, efekty specjalne były naprawdę śliczne! Scena z rozwijającym mapę czarodziejem mnie po prostu zachwyciła! Podobnie było ze spotkaniem z Panią Gwiazdą. W sumie szkoda tylko, że w filmach nie wyjawiono co z nią stało później (jak to zrobiła książka). Ale graficznie, zwłaszcza jak na rok 2010, kiedy powstał film, naprawdę produkcja robi wielkie wrażenie!
- Tempo akcji było bardzo dobre i o ile znów - książkę czytało mi się chwilami trudno (przez specyficzny styl autora), film oglądałam stale zainteresowana fabułą.
- Po raz kolejny również, nie miałam nic przeciwko aluzjom religijnym, które film ponownie przedstawia lepiej (w moim mniemaniu) niż Lewis. To ma dużo do czynienia z tym jak C.S. Lewis, w książkach, zdaje się oceniać innych w protekcjonalny sposób, z kolei ekranizacje są subtelniejsze, lżejsze i dużo bardziej refleksyjne.
Książka i ekranizacja są rzeczywiście od siebie różne, ale niekoniecznie którakolwiek z tych form jest gorsza. Trzeci tom cyklu wciąż (na razie) pozostaje moim ulubionym, ale nie da się ukryć, że film również spełnił swoją rolę doskonale, pokazując, że czasami odstępstwo od oryginału nie musi być złe.
Mnie seans sprawił mnóstwo radości, uważam, że twórcy spisali się doskonale, tak samo zresztą jak rzesza zaangażowanych aktorów. Do wszystkich trzech filmów z serii (w przeciwieństwie do literackich pierwowzorów), będę powracać w przyszłości jeszcze nie raz.
Pozdrawiam,
Sherry
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz